środa, 4 marca 2020

Rozdział 18


Tanya milczała chwilę, wodząc po nas wzrokiem, zanim ostatecznie nie skoncentrowała się na mnie i Jacobie.
Jaką rolę mają odegrać w tym wilkołaki? – spytała wreszcie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Jeśli Volturi nie zechcą się zatrzymać, żeby poznać prawdę o Nessie, to znaczy o Renesmee, wtedy wkroczymy do akcji i sami ich zatrzymamy – oznajmił mój pan alfa z całkowitą pewnością siebie.
Brzmi to imponująco, chłopcze, ale taka sztuka nie udałaby się nawet wojownikom o wiele bardziej doświadczonym w walce niż wy.
Nie wiesz, do czego jesteśmy zdolni – syknęłam.
Machnęła tylko na nas lekceważąco ręką.
To wasze życie. Róbcie z nim, co chcecie.
Jacob zerknął na tulącą się do Carmen Nessie. Nietrudno było wyczuć od niego tęsknotę i dziwny smutek, jakby sam nie wierzył w to, że ten nasz heroiczny plan może wypalić. Ja też miałam co do niego poważne wątpliwości.
To jasne, że chciałam pomóc. Nie umiałam stwierdzić, skąd wzięło się we mnie to przemożne pragnienie, dlaczego nie odsunęłam go na bok w obawie o własne życie, ale gdzieś w głębi siebie czułam, że to po prostu będzie dobre. Że warto walczyć o dobrą sprawę, stanąć po stronie tych, którzy mają rację, zamiast przyglądać się wszystkiemu z boku z założonymi rękami. Tylko że... nie ukrywajmy – nasze szanse w całym tym przedsięwzięciu uważałam za marne. Wilkołaki podobno zostały stworzone do tego, by chronić ludzi i zabijać wampiry, ale zupełnie nie czułam tego, by nasza sfora miała cokolwiek poradzić przeciwko armii starych, utalentowanych wampirów, bez wątpienia mających duże doświadczenie w walce z takimi jak my. Ba, nie wiedziałam nawet, jak duża ta nasza sfora będzie – Sam przecież nie musiał zgodzić się na walkę u naszego boku. Na Setha i Jacoba jak zwykle mogłam liczyć, na siebie samą również, ale co z resztą? Nie miałam żadnej gwarancji, że nie zdecydują się jednak na zachowanie neutralności.
Z drugiej strony zaś nie pragnęłam niczego bardziej. Cholera, nie chciałam, żeby się narażali i wystawiali na w zasadzie pewną śmierć. Nie przeżyłabym straty żadnego z moich wilczych braci, obojętnie, jakbym na nich przeklinała i jak mocno wmawiałabym sobie, że mnie nienawidzą, i to ze wzajemnością. Nie, a już zwłaszcza po tej krótkiej rozmowie dzisiaj. Jak zapewnić im bezpieczeństwo, jednocześnie nie wystawiając pijawek do wiatru? Byłam tak rozdarta, że bałam się mocniej skupić na szalejących w mojej głowie myślach.
Podczas gdy ja trzęsłam się, opierając o ścianę w salonie, do którego na szczęście wreszcie się przeprowadziliśmy, Tanya ponownie skupiła się na Renesmee.
Nie ma co – powiedziała gładko – ta mała jest wyjątkowa. Nie sposób jej się oprzeć.
Bardzo utalentowana rodzina – mruknął Eleazar, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Niemal rozmywał się w powietrzu, zataczając kręgi po dużym pokoju. Odcinek od Carmen do drzwi i z powrotem zajmował mu ledwie sekundę. – Ojciec czytający innym w myślach, matka-tarcza i jeszcze to niezwykłe dziecko, które czaruje wszystkich dookoła. Ciekaw jestem, czy jest jakieś określenie na to, co ta mała potrafi, i czy to jej szczególny dar, czy coś normalnego u wampirzych hybryd. Jeśli coś podobnego można w ogóle uważać za normalne! Pół człowiek, pół wampir! Kto by pomyślał!
Edward zdębiał. Wyprostował się jak struna i złapał Eleazara za ramię, przynajmniej na moment skutecznie zatrzymując go w miejscu.
Chwileczkę, Eleazarze. Jak właśnie nazwałeś moją żonę?
Tarczą. Bella jest tarczą, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nie mam pewności, bo cały czas mnie blokuje.
Wszyscy zagapili się na niego z idiotycznie otwartymi ustami. Przecież Panna Nijaka nic z nim nie robiła, stała tylko w swoim miejscu.
Tarczą? – powtórzył Edward.
Edwardzie, nie udawaj, że nic nie wiesz. Skoro ja nie potrafię jej przejrzeć, to ty też tego nie możesz. Nie powiesz mi chyba, że słyszysz teraz jej myśli?
O ile to możliwe, szczęka opadła mi jeszcze niżej. Nagle z kimś mi się to nieco skojarzyło...
Nie – wykrztusił Edward. – Ale zawsze tak było. Nawet przed jej przemianą.
Zawsze? – Wampir zamrugał gwałtownie, powoli wpadając w sidła nieco nadmiernej fascynacji. Pewnie mogłam uznać to za swego rodzaju zboczenie zawodowe. – A to ciekawe. Musi mieć ogromny talent, skoro jej dar manifestował się do tego stopnia, jeszcze kiedy była człowiekiem. Nie jestem w stanie nijak się przez tę tarczę prześlizgnąć, by móc powiedzieć o niej coś więcej. A przecież Bella jest jeszcze nieukształtowana, ma dopiero kilka miesięcy. I w dodatku wszystko wskazuje na to, że nie ma pojęcia, co robi – prychnął z irytacją. – Jest całkowicie tego nieświadoma. Co za ironia! Zjeździłem dla Ara cały świat w poszukiwaniu podobnych anomalii, a wam nie dość, że się taki rarytas trafia przez przypadek, to jeszcze nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, z czym macie do czynienia! – Na koniec wywodu pokręcił głową z niedowierzaniem, jakby nie mieściła mu się w niej nasza krótkowzroczność.
Bella zmarszczyła czoło i wykrztusiła po dłuższej chwili:
O czym wy mówicie? Jak mogę być jakąś tarczą? Co to w ogóle znaczy?
Miała tak idiotyczną minę, że w normalnych warunkach pewnie bym nie wytrzymała i ryknęła śmiechem, tym razem jednak byłam chyba równie oniemiała jak ona.
Eleazar przyjrzał się jej badawczo.
W straży byliśmy chyba zbytnimi formalistami. Tak szczerze, nie da się obiektywnie podzielić talentów na żadne wyraźne kategorie. Każdy jest wyjątkowy. Dokładnie ten sam zestaw umiejętności nigdy nie występuje dwa razy. Ale ciebie, Bello, akurat łatwo sklasyfikować. Talenty czysto defensywne, takie, które wyłącznie chronią przed czymś swojego posiadacza, nazywa się właśnie tarczami. Czy testowałaś już swoje umiejętności na kimś oprócz Edwarda? Zablokowałaś kogoś z wyjątkiem jego i mnie?
Dziewczyna potrzebowała dobrych kilku sekund na odpowiedź.
To coś działa tylko w niektórych przypadkach. Można powiedzieć, że... że nikt nie ma dostępu do mojego umysłu. Ale Jasper bez problemu manipuluje moim nastrojem, a Alice widzi, co czeka mnie w przyszłości.
Tarcza czysto mentalna – mruknął wampir do siebie. – Ograniczona, ale bardzo szczelna.
Nawet Arowi nie udało się wychwycić jej myśli – pochwalił żonę Edward. – Chociaż kiedy się spotkali, była jeszcze człowiekiem.
Eleazar otworzył szeroko oczy w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia.
I Jane próbowała zadać mi ból, ale nic jej z tego nie wyszło – dodała główna zainteresowana. – Edward podejrzewa, że nawet Demetri nie potrafiłby mnie znaleźć i że jestem odporna też na Aleca. Też tak uważasz?
Wtedy właśnie ostatecznie nie wytrzymałam.
Hej, ludzie nie-ludzie – zawołałam dziwnie drżącym głosem. – Gdy odpowiednio się skupię, umiem blokować swoją głowę przed członkami sfory. Mam paranoję, czy to brzmi całkiem podobnie?
Cała uwaga skupiła się na mnie, a cisza zgęstniała tak, że można by było rąbać ją siekierą. Eleazar przyglądał mi się dłuższą chwilę, marszcząc w skupieniu brwi, aż wreszcie pokręcił głową z niedowierzaniem.
O utalentowanych wilkołakach, podobnie jak o hybrydach, jeszcze nigdy nie słyszałem, ale... tak, coś tam jest. Musiałbym przyjrzeć ci się dokładniej, ale z pewnością coś w tobie jest, dziewczyno.
Zrobiło mi się słabo, aż musiałam usiąść. Przez parę sekund naprawdę nie mogłam sobie przypomnieć, jak się oddychało.
Świetnie – wykrztusiłam wreszcie i zaśmiałam się idiotycznie piskliwie. – Jestem jedyną dziewczyną-wilkołakiem na świecie i do tego muszę jeszcze mieć jakiś cholerny talent. Co się z tym tak właściwie robi, co? Zechce mi to ktoś wytłumaczyć?
Po minie Belli poznałam, że całą sobą podpinała się pod to pytanie, reszta jednak wpadła w taką falę zachwytu, że żadna z nas nie została usatysfakcjonowana.
Bella i Leah tarczami! – Edward wyglądał na zachwyconego. – Nigdy na to tak nie patrzyłem. Jedyną tarczą, jaką kiedykolwiek poznałem, była Renata, ale u niej objawia się to zupełnie inaczej.
Eleazar powoli wychodził z szoku, a przynajmniej starał się na takiego wyglądać.
Tak jak mówiłem, żaden talent nie manifestuje się w dokładnie taki sam sposób, bo i nie ma dwóch takich samych osób, które myślałyby dokładnie tak samo. A skoro ludzie mogą mieć w sobie iskrę wampirzych talentów, dlaczego wilkołaki miałyby zostać w tyle? To, że jeszcze się z tym nie spotkaliśmy, nie oznacza, że to niemożliwe.
Kim jest Renata? – wtrąciła Bella. – Co takiego robi?
Renata to osobisty ochroniarz Ara. Bardzo praktyczna z niej tarcza i bardzo silna. – Urwał na chwilę, jakby zastanawiając się nad tym, co za chwilę powie. – Musicie wiedzieć, że Renata, w odróżnieniu od was, udaremnia wszelkie ataki nie mentalne, tylko te przeprowadzone bardziej tradycyjnie – nazwijmy je fizycznymi. Jeśli ktoś zbliża się do niej z wrogimi zamiarami – do niej albo do Ara, bo w momentach zagrożenia zawsze mu towarzyszy – nagle nie wiadomo co odwraca uwagę atakującego. Nagle zaczyna on iść w innym kierunku i zapomina, po co właściwie w tym poprzednim kierunku szedł. Trudno się domyślić, że to właśnie Renata za tym stoi. Potrafi ponadto rozciągnąć swoją tarczę na kilkanaście metrów we wszystkie strony. Może dzięki temu w razie potrzeby chronić też Marka i Kajusza, ale to Aro jest dla niej najważniejszy. Przeciwdziała więc atakom fizycznym, ale jak widać wszystko tak naprawdę rozgrywa się na poziomie mentalnym. Dlatego ciekaw jestem, która z was by wygrała, gdyby próbowała was zablokować. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Bello, nigdy jeszcze nie słyszałem, by ktoś był odporny na dar Ara czy Jane...
Mamo, jesteś wyjątkowa – stwierdziła Renesmee z rozbrajającą dziecięcą prostotą.
Zamyśliłam się, na chwilę przestając słuchać, o czym mowa. Utonęłam we własnych myślach, bo...
O tak, do diabła, chyba właśnie znalazłam sposób, którego poszukiwałam z takim utęsknieniem już od dłuższego czasu. Jeśli tylko to coś, co odkrył we mnie ten wampir było talentem – tarczą, o jakiej opowiadał – miałam szansę użyć jej tak, by ochronić swoją sforę. Owszem, jak na razie była słaba i wątła na tyle, że nieraz nie radziła sobie z blokowaniem moich własnych myśli, a i przepuszczała te należące do wszystkich innych, ale może gdybym zaczęła nad tym ćwiczyć? Może gdybym pozwoliła na to, by znający się na talentach Eleazar mnie poprowadził, wskazał właściwą drogę, mogłabym uczynić moją wilczą rodzinę odporną na wampirze talenty?
Dobra, dobra, nie wybiegajmy za bardzo do przodu – w tak spektakularny rozrost talentu w miesiąc, jaki nam pozostał, ciężko mi było uwierzyć – ale kto wie? Może ochroniłabym przynajmniej samą siebie, co pozwoliłoby mi na zwrócenie uwagi, czy któremuś z wilków nie dzieje się krzywda w ferworze walki? Gdybym chodziła niezwyciężona wśród walczących, zdołałabym osłaniać ich przynajmniej fizycznie, prawda? Nadzieja zakiełkowała w moim rozbitym sercu i za nic nie dała się uciszyć suchymi faktami, jakie docierały do mnie z zewnątrz.
Nie musiałam wcale mieć tak wielkiego talentu jak Bella. Mogłam nie mieć w sobie tej cząstki, która pozwalała wampirom go kształtować i rozwijać. Wyjątkowo jednak siedzący we mnie pesymista postanowił schować się w najdalszym kącie i nie przeszkadzać, gdy zaczęłam snuć heroiczne plany.
Czy umiecie rozciągać swoją tarczę? – zainteresowała się Kate, wyrywając mnie z zamyślenia.
Rozciągać? – powtórzyłyśmy właściwie jednocześnie.
Zwiększać jej powierzchnię – wytłumaczyła cierpliwie. – Chronić nią kogoś koło siebie.
Nie umiem nawet nic ponad ochronę własnych myśli przed innymi. Pozostałych słyszę doskonale, obojętnie, jak mocno się staram. – Skrzywiłam się. Oto moje brutalne sprowadzenie na ziemię.
Nie wiem. – Bella wzruszyła ramionami. – Ja też nigdy tego nie próbowałam. Nie wiedziałam, że tak można.
Och, może wcale nie macie takich zdolności – dodała pospiesznie. – Ja na przykład pracuję nad sobą od stuleci i udaje mi się jedynie utrzymywać pod napięciem swoją własną skórę.
Jednocześnie obejrzałyśmy się na Edwarda z pytającymi minami.
Kate potrafi razić ludzi prądem – wytłumaczył powalająco spokojnie. – Trochę jak Jane.
Młoda wampirzyca odruchowo się odsunęła. Kate parsknęła śmiechem.
Nie jestem sadystką. Traktuję to wyłącznie jako coś, co przydaje się w walce.
Musisz mnie nauczyć, jak to się robi! Musisz mi wszystko pokazać! – wybuchnęła Bella, łapiąc starszą wampirzycę za ramię.
Może najpierw przestań miażdżyć mi kość promieniową, dobrze? – zaproponowała tamta, krzywiąc się z bólu.
Oj, przepraszam!
Rzeczywiście, blokujesz aż miło – stwierdziła. – Nie powinnaś móc mnie ot tak chwycić. Niczego nie poczułaś?
Jaja sobie robicie – prychnęłam. – Co niby miała poczuć? – Bez wahania poszłam w ślady Belli, nonszalancko chwytając Kate w dokładnie tym samym miejscu...
Ból był nieoczekiwany, dziwnie palący i zdecydowanie przeszedł moje wszelkie oczekiwania. Krzyknęłam jak zarzynana i runęłam na podłogę, gdy targane skurczami mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Jacob zaraz po dżentelmeńsku rzucił się w moją stronę, przytrzymał, dopóki się nie upewnił, że z szoku nie przemienię się w wilka na środku pokoju, i pomógł mi dowlec się do fotela, by wysłuchać całej litanii wyzwisk, gdy już odzyskałam mowę.
To naprawdę nie było konieczne – mruknął Edward pod nosem. – Nie miały złych zamiarów.
Osz kurde, ja pierdolę! – skomentowałam to po swojemu.
A ty, Bello, naprawdę nic nie poczułaś? – Wampirzyca zaraz straciła zainteresowanie mną i skupiła się na tej z nas, która należała przynajmniej do jej gatunku. I budziła większe nadzieje jeśli idzie o stopień utalentowania.
Nie, nic a nic – odparła tamta, z niepokojem zerkając na mnie. – A co, na mnie też zareagowałaś tą swoją sztuczką z prądem? Nic ci nie jest, Leah?
Żyję, chociaż wolałabym, kurwa, jednak nie – wydusiłam, nadal masując wstrząsaną niekontrolowanymi drgawkami rękę. Ważne do zanotowania: wilkołaki nie są odporne na prąd. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie, nie...?
Zgadza się, potraktowałam was identycznie – przyznała Kate. – Hm... Nad Leą trzeba będzie jeszcze popracować, ale ty, Bello... Nigdy jeszcze nie spotkałam nikogo, na kogo by to nie działało, ani wśród wampirów, ani wśród ludzi.
Nie jestem jedyna. Ale mnie to pocieszyło... A Panna Nijaka jak zwykle doskonała i cudowna.
Mówiłaś, że to rozszerzyłaś? Na swoją skórę?
Kiedyś nie umiałam wyjść poza wewnętrzną stronę dłoni. Trochę tak jak Aro.
Albo Renesmee.
A właściwie to co takiego robi Aro? – wtrąciłam się nieśmiało, unosząc drżący palec, jakbym zgłaszała się do odpowiedzi w szkole.
Czyta w myślach. To jest to samo, co robi Edward, ale bardziej ograniczone. Musi mieć kontakt fizyczny z osobą, której chce zajrzeć do głowy – wyjaśniła mi Carmen. Z całego wampirzego towarzystwa to ona wydawała mi się najmilsza, najbardziej... ludzka. Ale nie umiałam powiedzieć, skąd się to wrażenie brało. Stąd, że jako pierwsza zaufała Nessie?
Po latach ćwiczeń potrafię utrzymywać pod napięciem całą powierzchnię swojej skóry. To skuteczna broń – kontynuowała Kate. – Każdy, kto próbuje mnie dotknąć, tak jak Leah pada na ziemię, jak śmiertelnik potraktowany paralizatorem. Oszałamia go to tylko na chwilę, jak widać, ale mnie osobiście to wystarcza.
Na chwilę ukryłam twarz w dłoniach. Niejako dobijało mnie to wspomnienie o latach ćwiczeń – pewnie jako tak marny okaz talentu musiałam przygotować się na to samo, a nie byłam pewna, czy aby na pewno dostanę na to czas. Równie dobrze mogłam zginąć za miesiąc, nie zdoławszy ochronić nikogo z osób, na których mi zależało. Nie zmieniało to jednak faktu, że czułam rozlewającą się po ciele adrenalinę, zachęcającą mnie do tego, by ćwiczyć. By dać z siebie jak najwięcej, bym miała przynajmniej poczucie, że zrobiłam wszystko, co tylko leżało w moich możliwościach, by stać się lepszą. By uratować sforę przed zagładą podczas nieswojej bitwy...
Eleazar wciąż chodził niespokojnie. Edward obserwował go wnikliwie, niewątpliwie śledząc jego myśli. Aż podskoczyłam, gdy zadał pytanie odnośnie czegoś, co musiał w nich wyczytać:
I nie było, twoim zdaniem, ani jednego wyjątku od tej reguły?
Eleazar posmutniał nagle. Zatrzymał się, pozwolił, by rudy pochylił się w jego stronę.
Nie chcę myśleć o nich w ten sposób – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Panująca w pokoju atmosfera zmieniła się tak raptownie, że aż odczułam to niemal fizycznie jako falę przemykającego wokół chłodu.
Jeśli się nie mylisz... – zaczął, lecz Edward przerwał mu szybko:
To była twoja myśl, nie moja.
Jeśli się nie mylę... – Widać było, że to, co miał powiedzieć, sprawia mu ogromny ból i z trudem wydostaje się przez ściśnięte gardło. – Nie potrafię nawet objąć myślą, co by to za sobą pociągało. Postawiłoby to świat, który stworzyliśmy, na głowie. Odebrałoby mi to sens życia. Zmieniłoby diametralnie mój stosunek do samego siebie.
Ostro – szepnęłam pod nosem.
Twoje pobudki były zawsze szlachetne.
Czy to miałoby jakieś znaczenie? W czym ja brałem udział? Tyle istnień...
Tanya położyła mu dłoń na ramieniu i ścisnęła troskliwie.
Mój drogi przyjacielu, powiesz nam, co przegapiłyśmy? Co Edward wyłapał z twoich myśli? Powiedz nam, to zaraz zasypiemy cię kontrargumentami. Nigdy nie zrobiłeś niczego, czym mógłbyś się do tego stopnia zadręczać.
Sama tak czułam, choć znałam go ledwie godzinę. Jak na pijawkę, budził we mnie spore zaufanie. A to już chyba coś znaczy.
Doprawdy? – mruknął, nie przejmując się nami. Strzepnął dłoń kobiety i znowu zaczął krążyć po pokoju, tym razem jeszcze szybciej niż przed chwilą.
Tanya, zorientowawszy się, że ciągnięcie go za język nie ma sensu, skupiła się na Edwardzie.
W takim razie ty nam to wytłumacz.
Rudy skinął głową, nie odrywając wzroku od starszego wampira.
Eleazar stara się pojąć, dlaczego ma zjawić się tu, by nas ukarać, aż tylu Volturich. Nie tak się to zwykle odbywa. Oczywiście nie da się ukryć, że jesteśmy największą grupą dojrzałych wampirów, z jaką przyszłoby im się zmierzyć, ale różne rodziny i oddziały łączyły się już przecież ze sobą w przeszłości, żeby móc lepiej się bronić, i ich liczebność nigdy nie była dla Volturich jakimś szczególnym wyzwaniem. Owszem, łączą nas silniejsze więzy niż tamtych ich przeciwników, ale nie jest to aż tak istotne. Eleazar analizował inne przypadki, w których za to czy tamto karano wiele wampirów naraz, kiedy nagle zauważył pewien powtarzający się schemat. Pozostali członkowie straży nie mogli go dostrzec, bo Eleazar przekazywał wyniki swoich poszukiwań wyłącznie Arowi, w cztery oczy. Schemat ten powtarzał się zresztą rzadko, mniej więcej raz na sto lat.
Co to za schemat? – spytała Carmen.
Poczułam pełznące po plecach zimne ciarki strachu i wiedziałam już, że to, co zaraz usłyszymy, nie przypadnie żadnemu z nas do gustu. Nie znałam się szczególnie dobrze na Volturich i innych wampirzych sprawach, ale nawet ja umiałam rozpoznać, gdy coś jest naprawdę bardzo nie w porządku. A ta sprawa ewidentnie miała w sobie coś, co kazało zwrócić szczególną uwagę – jakiś drobny aromat potężnej, krwawej tajemnicy, od której najchętniej uciekłoby się w popłochu i udawało, że nigdy nie miało się z czymś takim do czynienia. Nikt nie lubił sekretów z rodzaju tych, które powinno zabierać się ze sobą do grobu.
Aro nieczęsto brał udział w wyprawach mających na celu czyjąś egzekucję – ciągnął Edward. – Kiedy już wyrażał na to ochotę, w grę wchodziło właśnie zniszczenie jakiejś większej grupy. Rzecz jasna, nie brał udziału w samej egzekucji, tylko się przyglądał. A potem, pod koniec rzezi, miał w zwyczaju uniewinniać jednego ze skazanych, twierdząc, że z jego myśli wyczytał budzącą w nim litość skruchę. Zawsze okazywało się później, że ów wampir posiadał jakiś cenny dar. Dar, o którym Aro wiedział od Eleazara. Innymi słowy, zawsze tak się tajemniczo składało, że jeśli jakiś odkryty przez Eleazara talent zainteresował Ara, prędzej czy później rodzinę takiego osobnika oskarżano o jakiś odrażający występek. Wszystkich zabijano, jemu jednemu darowywano życie, a on, niezmiernie wdzięczy, przechodził na stronę Volturich. Żaden oferty nie odrzucił.
Znowu poczułam, że mi słabo. Siedzący we mnie wilk zakręcił się niespokojnie, gotowy wydostać się na zewnątrz w każdej chwili.
Uważali pewnie, że to ogromny zaszczyt być wybranym do straży – zasugerowała Kate. – Musiało im to schlebiać.
Ha! – żachnął się Eleazar.
Edward zaraz pospieszył z wyjaśnieniem jego reakcji:
Mają tam taką jedną. Na imię jej Chelsea. Potrafi wpływać na więzi uczuciowe pomiędzy ludźmi – wzmacniać je i osłabiać. Gdy Aro kogoś uniewinniał i proponował mu wstąpienie do straży, Chelsea mogła tak zmanipulować tę osobę, by poczuła nagle, że chce Arowi służyć, że chce spędzić z Volturimi resztę życia, że chce się im przypodobać...
Eleazar zatrzymał się znienacka, zanim kolejna myśl zdążyła na dobre skrystalizować się w mojej głowie.
Wszyscy docenialiśmy rolę, jaką odgrywała Chelsea. Walcząc przeciwko sprzymierzonym ze sobą siłom, mogliśmy doprowadzać do tego, że sojusznicy odwracali się od siebie, przez co o wiele łatwiej było nam ich pokonać. Przybywając, by ukarać tylko kilkoro członków większej grupy, mogliśmy odseparowywać winnych od niewinnych i wymierzyć sprawiedliwość bez zbędnych aktów przemocy – winni mogli być ukarani szybko i sprawnie, a niewinnym włos nie spadał z głowy. Gdyby nie Chelsea, niewinni stanęliby w obronie oskarżonych i musielibyśmy walczyć ze wszystkimi, a tak, sprawiała, że pozostali przestawali cokolwiek czuć wobec swoich dawnych druhów i nie interweniowali. Wydawało mi się, że jest to bardzo dobrze pomyślane, że ze strony Ara to wręcz akt miłosierdzia. Nie przeczę, podejrzewałem, że Chelsea macza palce i w tym, byśmy jako straż tworzyli zgrany zespół, ale to też było dobre. Zwiększało naszą efektywność. Pomagało nam unikać wewnętrznych konfliktów.
Wilkołacza alfa. Wilkołacza alfa! tłukło mi się po głowie, lecz nagle obleciał mnie przez to taki strach, że w końcu nic nie powiedziałam.
Bo... czy to możliwe, żeby to był kolejny talent? Bycie alfą mogło być przecież talentem, jeśli spojrzeć na to z odpowiedniej strony!
Ale czy to miało jakieś znaczenie? Dlaczego zdawało mi się, że miało?
Jak potężny jest jej dar? – spytała Tanya ostrym tonem, nie zdając sobie sprawy z wojny, jaka toczyła się w moim wnętrzu.
Eleazar wzruszył ramionami, również nie zauważając, że cała krew odpłynęła mi z twarzy, co powinno być widoczne nawet pomimo mojej ciemnej karnacji.
Mogłem odejść z Carmen – powiedział ostrożnie. – Ale zagrożona jest jakakolwiek inna więź niż ta, która łączy dwoje będących ze sobą w związku ludzi. A przynajmniej jakakolwiek inna więź łącząca członków zwykłej wampirzej społeczności. Podkreślam „zwykłej”, bo są to więzi słabsze niż w naszej rodzinie. Wampiry niepijące ludzkiej krwi są bardziej cywilizowane niż reszta – potrafią prawdziwie kochać nie tylko swoich partnerów. Wątpię, by Chelsea była w stanie nam zagrozić swoimi umiejętnościami.
A wilkołacza alfa potrafiła narzucić swoją wolę zawsze i wszędzie, o ile nie stanęła naprzeciw drugiej alfy. Czy to mogło być ze sobą jakoś powiązane?
Widzę tylko jeden powód, dla którego Aro zdecydował się tu sam przyjechać i przywieźć ze sobą aż tak liczną świtę – ciągnął Eleazar. – Jego celem nie jest ukaranie was, tylko wzbogacenie swojej kolekcji. Chce się tu stawić osobiście, żeby samodzielnie wszystkiego dopilnować, a ponieważ jesteście dużą, uzdolnioną rodziną, musi mieć pod ręką wszystkich swoich żołnierzy. Z drugiej strony, nie może zostawić Marka, Kajusza i żon samych w Volterze – byłoby to zbyt ryzykowne, ktoś mógłby to wykorzystać – więc zabiera ich ze sobą. Jak inaczej mógłby zagwarantować sobie powodzenie tej misji? Musi bardzo pożądać talentów, które zamierza podczas niej zdobyć...
Z tego, co widziałem w jego myślach zeszłej wiosny wynikało, że niczego tak nie pożąda, jak daru Alice – wyszeptał Edward.
Kolejny element układanki posłusznie wskoczył na swoje miejsce.
Czy to dlatego Alice odeszła? – spytała Bella. Głos jej zadrżał, gdy wymawiała imię wieszczki.
Edward opiekuńczo pogładził ją po policzku.
Chyba nie ma na to lepszego wytłumaczenia. Odeszła, chcąc nie dopuścić do tego, by dostał to, czego tak bardzo pragnie. Chcąc zapobiec temu, by jej moc dostała się w jego ręce.
Goście wymienili zdezorientowane spojrzenia. Nikt w końcu nie mówił im o tym, dlaczego nie ma wśród nas Alice.
Ciebie też Aro chce – przypomniała Bella, zerkając niespokojnie na męża.
Bez porównania mniej. – Machnął lekceważąco ręką i przybrał przesadnie poważny wyraz twarzy. Trąciło to kiepską grą aktorską na kilometr. – Nie mogę dać mu wiele ponadto, co już sam posiada. I oczywiście musiałby mnie wpierw jakoś sobie podporządkować. Zna mnie i wie, jak trudne byłoby to zadanie. – Sarkastycznie uniósł jedną brew.
Zna też twoje słabe strony – zauważył Eleazar.
To teraz nieistotne. – Rudy zrobił zręczny, aczkolwiek zupełnie niedyskretny unik. – Mamy ważniejsze rzeczy do omówienia.
Najprawdopodobniej chce też twojej żony. Musiała go bardzo zaintrygować, potrafiąc mu się oprzeć jeszcze przed swoją przemianą w wampira.
Rudy szybko zmienił temat.
Myślę, że Volturi tylko czyhali na okazję, na jakiś pretekst. Nie wiedzieli, jaką wymówką przyjdzie im się posłużyć, ale kiedy się pojawiła, wszystko już mieli zaplanowane. To dlatego Alice miała wizję o ich przybyciu, zanim jeszcze odwiedziła ich Irina. Podjęli decyzję wcześniej i tylko czekali, aż wydarzy się coś, co usprawiedliwiałoby ich działania.
Jeśli Volturi nadużywają w ten sposób zaufania, jakim darzą ich wszyscy nasi pobratymcy... – Carmen urwała.
Czy ma to jakieś znaczenie? – warknął Eleazar. – Kto by nam uwierzył? A nawet gdybyśmy zdołali przekonać pozostałych, że Volturi nas oszukują, co by to zmieniło? Nikt nie jest w stanie ich pokonać!
Jesteś tego pewien? – spytała nagle dziwnie cicho Kate. – Jestem pewna, że znaleźliby się tacy, którzy są dość szaleni, by się tego podjąć. I na tyle potężni, by mieć szansę wyjść z tego bez szwanku.
Edward pokręcił przecząco głową.
Powtarzam, Kate, macie tu zostać wyłącznie w charakterze świadków. Niezależnie od tego, co jest prawdziwym celem Ara, nie sądzę, by dla jego osiągnięcia był gotowy niszczyć reputację Volturich. Jeśli tylko udowodnimy, że jesteśmy niewinni, nie będzie miał innego wyboru, jak zostawić nas w spokoju.
Szczerze wątpię – mruknęłam. – Z tego, co tu się nasłuchałam wynika, że oni raczej nie odpuszczają, jeśli już sobie coś postanowili.
O to właśnie mi chodzi, Edwardzie. – Rażąca prądem wampirzyca zignorowała mnie o podparła się pod boki. – I podejrzewam, że dobrze wiesz, że mówiąc o szaleńcach nie miałam na myśli nas.
Wszyscy skamienieli.
Nie, nie ma mowy – warknął rudy po dłuższej chwili. – To przecież wariactwo!
To jedyne możliwe wyjście.
Chyba kpisz!
Edwardzie – włączył się Eleazar – a jeśli to naprawdę nasza jedyna nadzieja?
Nadzieja, która dla nas samych okaże się samobójstwem...
O czym wy mówicie? – zdenerwowała się Bella.
Eleazar już nabierał powietrza do wyjaśnień, na które obie czekałyśmy, gdy nagle wszyscy usłyszeliśmy, że w leśną drogę skręca kolejny samochód.
A niech to – jęknęła nowo narodzona. – To Charlie. Może nasi goście mogliby zaczekać na górze, aż...
Nie – przerwał Edward. – To nie twój ojciec. – Jego oczy rozjaśniła dziwna nadzieja. – Alice przysłała Petera i Charlotte. Czas na kolejne podejście.
Ale o czym wy mówiliście?! – spróbowałam przekrzyczeć zamieszanie, lecz wszyscy zignorowali mnie po równo.
Też chyba nie rozumiem – wyznał Jacob, zabawnie marszcząc brwi.
Nie wiem, jak ty, ale ja odczułam nagłą potrzebę zameldowania o wszystkim Samowi – warknęłam i ruszyłam w stronę drzwi.
Wilk w moim wnętrzu szarpał się i skomlał, prosząc, abym go uwolniła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz