środa, 4 marca 2020

Rozdział 17


I kolejny raz miałam wrażenie, że choć minęło kilka dni, tak naprawdę na czekaniu i zamartwianiu się spędziłam ledwie kilka godzin.
Edward i Bella każdą najdrobniejszą chwilę poświęcali sobie i dziecku, zupełnie jakby liczyli na to, że w ten sposób odwloką w czasie nieuniknione. Jakby mieli nadzieję nacieszyć się sobą przed czymś, co już teraz mogliśmy nazwać definitywnym końcem. Sytuacja wyglądała wprost beznadziejnie i żadne z nas nie miało co do tego najmniejszych wątpliwości. Jedynym, na co mogliśmy liczyć było to, że Volturi przed wykonaniem wyroku zechcą nas jednak wysłuchać, choć i to pewnie miało nie przynieść żadnego rezultatu.
Szykowaliśmy się na śmierć. Wyjątkowo spektakularną i godną opiewania w hymnach, ale jednak śmierć. Co mi po hymnach, skoro będę zbyt martwa, by je potem usłyszeć...
Zdecydowaną większość czasu ja, Jacob i Seth spędzaliśmy w wilczych ciałach, do znudzenia patrolując okolicę, szukając czegoś – w zasadzie czegokolwiek – co wskazywałoby na to, że wampirze szychy zmieniły swoje plany. W pewien sposób pomagało nam to ukryć własne zdenerwowanie i skierować myśli na inne tory. Zajmowaliśmy się czymś w miarę pożytecznym, zamiast razem ze wszystkimi innymi chodzić z kąta w kąt i rwać sobie włosy z głowy.
Noce spędzałam na dodatkowych patrolach lub walce z bezsennością. Niemal codziennie wychodziłam na dach wielkiego białego domu Cullenów i patrzyłam w księżyc, kolejne tysiące razy zastanawiając się, dlaczego nie miał na mnie zupełnie żadnego wpływu, i słuchając muzyki na starych słuchawkach. Dzięki energetyzującym, nieraz wręcz agresywnym nutom Anthrax czułam się choć minimalnie lepiej. Przez sześć minut, jakie trwał mój ulubiony utwór Armed and Dangerous miałam złudne wrażenie, że damy radę. Że tak jak w tej piosence jesteśmy silni, przygotowani na wszystko i o wiele bardziej niebezpieczni, niż może się to wszystkim z zewnątrz wydawać. Jaka szkoda, że ta pełna pewności siebie euforia przechodziła mi natychmiast, gdy muzyka milkła.
To był jeden z tych lekko sennych, nerwowych dni, podczas których po całej nocy spędzonej na dachu czułam się wrak. Z początku snułam się po wielkim domu, na siłę szukając sobie zajęcia niezwiązanego ze sprawą, lecz dość szybko przekonałam się, że nie ma to racji bytu – wiedziałam, że niebawem, za maksymalnie dwie godziny pojawią się tu nasi pierwsi sojusznicy. Sławny klan Denali, niemalże rodzina Cullenów, na której pomoc liczyli najmocniej. Denerwowałam się, a to nie mogło wróżyć niczego dobrego. Powinnam trzymać się z daleka, by przypadkiem wszystkiego nie spieprzyć. Zapowiadało się na dość delikatną rozmowę, a ja kompletnie się do tego od jakiegoś czasu nie nadawałam. O ile kiedykolwiek było inaczej.
Przemieniłam się w wilka stosunkowo szybko, ale wyczułam i tak, że Jacob i Seth są już na nogach od jakiegoś czasu. Ten pierwszy odprowadzał akurat naszą problematyczną rodzinkę z ich słodziasznego domku, nie spuszczając czujnych oczu z Renesmee. Rozmawiali o jednym z mających nas tego dnia odwiedzić wampirów, zdwoiłam więc czujność i profilaktycznie wybiegłam im naprzeciw, nie chcąc przegapić niczego, co mogłoby okazać się istotne podczas czekającej nas bitwy.
Eleazar był jednym z Volturi? – myślał właśnie Jacob, popatrując niepewnie po Edwardzie i Belli. Atmosfera w przysłowiowym „eterze” była tak gęsta, że spokojnie można by było rąbać ją siekierą. – Ufacie mu, a on był jednym z nich?
Nie, nigdy nie był jednym z ich wojowników w pełnym znaczeniu tego słowa – pospieszył z wyjaśnieniami rudy. – Trafił do ich grona ze względu na swój dar.
Dar? Jaki niby dar? – zniecierpliwiłam się. – Dlaczego od niego trzeba wyciągać takie drobne fakciki siłą?
Daj spokój – warknął na mnie mój nowy alfa. – Chociaż faktycznie, to dość ciekawe. Nie wiedziałem, że jest utalentowany.
Edward bezbłędnie odczytał jego myśli.
Eleazar wyczuwa instynktownie, jakie dary posiadają inni – jakie niezwykłe dodatkowe umiejętności mają napotykane przez niego wampiry. Mógł informować Ara o tym, do czego kto jest zdolny – wystarczyło, że zbliżył się do tego kogoś na wystarczającą odległość. Było to bardzo przydatne przy planowaniu strategii bitwy. Mógł ostrzec Volturich, który z przeciwników jest w stanie stawić im opór. Nie wygrać z nimi, tylko właśnie stawić im opór, bo rzadko się zdarza, by ktokolwiek potrafił choćby na moment utrudnić żołnierzowi Volturich wykonanie jego zadania. Częściej więc jego ostrzeżenia były wskazówkami dla Ara, który miał wówczas szansę podjąć decyzję o darowaniu komuś życia i zaproponowaniu danej osobie dołączenia do swojej świty. Dar Eleazara sprawdza się także do pewnego stopnia przy śmiertelnikach, ale praca z nimi wymaga od naszego znajomego ogromnego skupienia, ponieważ utajony jeszcze talent wykryć jest dużo trudniej. Aro testował przy pomocy Eleazara ludzi pragnących wstąpić w szeregi Volturich, żeby sprawdzić, jak duży mają potencjał. Bardzo żałował, że traci tak cennego podwładnego.
I pozwolili mu odejść? Tak po prostu? – spytała z niedowierzaniem Bella, wyrażając wątpliwości wszystkich słuchających.
Widziany oczami Jacoba Edward skrzywił się ledwo zauważalnie. Cień padający na jego twarz sprawił, że nagle dostrzegłam w niej coś drapieżnego, coś, co kazało mi zapomnieć o tym, że miałam go za uroczo słodkiego rudego tatuśka i przypomnieć, że tak naprawdę był niebezpiecznym drapieżnikiem. Wampirem, z którym powinnam się liczyć, bo przez swój talent i umiejętności mógł stanowić dla mnie poważne zagrożenie. O wiele poważniejsze, niż lubiłam sobie wmawiać.
Jednak słowa, które skierował do swojej żony, zabrzmiały raczej łagodnie.
Wiem, że masz Volturich za bandę zwyrodnialców, ale pamiętaj, że jesteś w swoim myśleniu odosobniona. Instytucja straży to fundament naszej cywilizacji, zawdzięczamy jej pokój. Bycie jej członkiem to dla wampira zaszczyt, a każdy z żołnierzy zgłosił się do służby dobrowolnie. Są dumni z tego, co robią, i nikt ich do niczego nie zmusza.
W sumie racja – poparłam nieśmiało. – To, kto jest zły, a kto dobry, zależy tylko od punktu widzenia.
Jacob parsknął ze złością i wyszczerzył lekko kły, dając upust swemu oburzeniu. Bella zrobiła lekko obrażoną minę.
Bello, oskarżenia pod ich adresem wysuwają wyłącznie kryminaliści – przypomniał wampir, widząc jej dość dziecinne zachowanie.
My nie jesteśmy kryminalistami – zaprotestowała.
Właśnie – poparł ją zaraz Jake. – Nie robimy nikomu krzywdy. Cullenowie chcą tylko żyć, jak każdy, a oni...
Ale Volturi tego nie wiedzą.
Naprawdę wierzysz w to, że uda nam się ich zatrzymać i zmusić do tego, by nas wysłuchali?
Edward zawaha się na ledwie ułamek sekundy, lecz dzięki swoim nadnaturalnym wilczym zmysłom zauważyłam to bez trudu. Zwłaszcza że byłam już tuż obok – podbiegłam do grupki i otarłam się o bok Jacoba w ramach wilczego powitania. Razem z nim z niecierpliwością czekałam na odpowiedź.
Jeśli namówimy wystarczająco wielu naszych znajomych, żeby się za nami wstawili.
Jeśli. Świetnie. Chyba sam w to niezbyt wierzył. Wymieniłam z Jacobem zrezygnowane spojrzenia, ale nie powiedziałam nic konkretnego. Do tego nie trzeba było słów – moje emocje mówiły same za siebie.
Tanya powinna być już lada chwila. Musimy się przygotować – przypomniał rudy.
Żadne z nas nie zaprotestowało, gdy szybszym krokiem ruszył w stronę nieodległego już domu.
Nie wchodziłam do środka, w ostatniej chwili poproszona o to, by stanąć na czatach u wylotu prowadzącej na podjazd leśnej drogi. Co więc miałam zrobić? Przyczaiłam się w krzakach niedaleko szosy, czując gdzieś blisko pokrzepiającą obecność sfory Sama, która nie pokazywała się w razie czego, lecz wciąż czaiła gdzieś w pobliżu na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Zmęczonym wzrokiem śledziłam przejeżdżające samochody, zastanawiając się nad tym, co działo się w rezydencji, i czekałam, aż wreszcie coś się wydarzy. Niecierpliwość zaczynała powoli mnie wykańczać. Przeraziłam się, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że w najbliższych dniach za przednią straż miałam pewnie robić jeszcze nieraz.
Trzymaj się, Leah – odezwał się nagle w mojej głowie Jared. – Uważaj na siebie. Nie szarżuj, jeśli będą się źle zachowywać.
Pod delikatną warstwą niecierpliwości wyczułam budzącą się do życia złość – wprawdzie jeszcze słabą, stłumioną przez ostatnie dni obojętności, lecz rozpalającą się wystarczająco szybko, bym nie zdołała jej już powstrzymać.
A co ciebie to obchodzi? – parsknęłam suchym śmiechem. – Co was wszystkich obchodzi, co się ze mną stanie?
Bo jesteś nasza siostrą? – Embry'emu nagle puściła cierpliwość. – Przestań tak uparcie wmawiać nam, że nic dla nas nie znaczysz. Jesteś jedną z nas, do cholery, obojętnie, czy ci się to podoba, czy nie. Owszem, bywasz trudna, ale to nie znaczy, że cię nienawidzimy. To tak nie działa!
Dopiero co byliście gotowi tak zagrać mi na uczuciach. – Ze złością przypomniałam nieudaną rozmowę pokojową, kiedy to Sam przysłał Jareda, by spróbował mnie i Setha ściągnąć z powrotem do La Push. – Tak się nie robi komuś, kogo się kocha.
Nie mieliśmy wyjścia. Wybór był prosty: albo to, albo pozwolenie na to, by narażać cię na bezsensowną śmierć. Woleliśmy jednorazowo cię zranić, niż potem do końca życia się zadręczać, gdyby coś ci się stało! – ofuknął mnie Sam.
Zawarczałam z głębi gardła, zacisnęłam ślepia z całych sił i potrząsnęłam głową, jakbym mogła w ten sposób pozbyć się z niej ich głosów. Jakbym mogła opędzić się od obcych myśli, emocji... od nich samych. Bogowie, jeśli jacykolwiek istniejecie, jak bardzo bym chciała być w swojej wilczej głowie sama!
Leah, musisz w końcu przestać patrzeć na wszystkich jak na wrogów. Traktujesz świat tak, jakby nieustannie robił ci na złość. Zauważasz tylko to, co złe, a tych, którzy chcą ci pomóc, zupełnie ignorujesz – wtrącił się nagle Seth.
Jak mamy ci udowodnić, że jesteś naszą siostrą, skoro za każdym razem traktujesz nas tak, jakbyśmy próbowali cię okłamać?
Siedzisz nam w głowach, do diabła! Przecież wyczułabyś, gdyby coś było nie tak z naszymi zapewnieniami. Czujesz tak?
Nie, nie czułam. Ale jakiś uparty głosik gdzieś na samym dnie mojej duszy nakazywał nieustannie mieć się na baczności. Co to takiego było? Strach? Bałam się zaufać? Całkiem możliwe. Zaufałam Samowi, uwierzyłam w jego miłość, w to, że nigdy mnie nie porzuci, że jestem centrum jego świata. I jak na tym wyszłam?
Ocknęłam się z niewesołych rozmyślań, gdy jeden z przemierzających szosę samochodów zwolnił i skręcił w leśną drogę, której strzegłam. Od razu zerwałam się z ziemi i ruszyłam za nim, trzymając się w takiej odległości, by trzymać się tuż poza zasięgiem superczułych zmysłów pasażerów. Kierowca prowadził bardzo szybko, znacznie szybciej niż Charlie i Sue, nie potrzebowałam więc wyczuwalnego wilczym nosem słodkawego smrodu, żeby zorientować się, że siedzący w nim ludzie niekoniecznie są ludźmi. Już pod domem chwilę obserwowałam, jak wysiadają i w milczeniu pokonują prowadzące na niewielką werandę stopnie. Edward otworzył przed nimi drzwi, zanim zdążyli zapukać, wycofałam się więc nieco do miejsca, gdzie zostawiłam swoje ubrania. Dobrze stamtąd słyszałam, co się działo.
Edward! – wykrzyknęła na widok ryżego jedna z wampirzyc, piękna blondynka o bujnych lokach. W jej głosie rozpoznałam lekko podszytą ciekawością radość.
Witaj, Tanyo. Kate, Eleazarze, Carmen. Miło was widzieć.
W czasie gdy wymieniali uprzejmości, naciągnęłam na siebie skrupulatnie przyszykowaną bieliznę i czarną sukienkę. Wysunęłam się spomiędzy drzew tak, by wszystko widzieć, ale w razie czego nie podchodziłam bliżej, nie chcąc gości tak od razu prowokować.
Carlisle oznajmił nam, że musi z nami jak najprędzej porozmawiać. – Tanya bez dalszego wahania skierowała rozmowę na właściwy temat.
Rudy z rozmysłem nie pozwalał im jeszcze wejść do środka, a jego zdenerwowanie powoli udzielało się wszystkim obecnym.
O co chodzi? – Kobieta, nieco tym zniecierpliwiona, ciągnęła, marszcząc brwi w zmartwionym wyrazie. – Czyżbyście mieli jakieś kłopoty z wilkołakami?
Spięłam się, w pierwszej chwili myśląc, że jakimś cudem zdołała mnie wyczuć, lecz chyba to nie o to jej chodziło, bo Edward nawet nie spojrzał w moją stronę.
Nie – odpowiedział, siląc się na spokój. – Nasze stosunki z wilkołakami są lepsze niż kiedykolwiek.
Śliczna brunetka zachichotała, zakrywając usta dłonią.
Nie zaprosisz nas do środka? – Po kolejnej delikatnej próbie wyminięcia rudego Tanya wreszcie zaczęła się niecierpliwić. – Gdzie jest Carlisle?
Musiał pilnie wyjechać.
Na moment zapadła cisza, podczas której przyjemny nastrój pękł jak bańka mydlana.
Edwardzie, co się dzieje?
Proszę was, uzbrójcie się w cierpliwość i nie wysuwajcie pochopnych wniosków. Mam wam do wytłumaczenia coś trudnego, a żeby mnie wysłuchać, musicie pozbyć się najpierw wszelkich uprzedzeń. Czy możecie to dla mnie zrobić? – Brzmiał już na porządnie zdenerwowanego. Pewnie gdyby był człowiekiem, zaczęłyby mu drżeć dłonie, a na czoło wystąpił pot.
Czy Carlisle dobrze się czuje? – spytał zaniepokojony mężczyzna. Eleazar, nie było innej opcji.
Obawiam się, że żadne z nas nie czuje się teraz dobrze. – Ryży poklepał mężczyznę po ramieniu. – Ale fizycznie Carlisle'owi nic nie dolega.
Ale fizycznie nie? – powtórzyła głupio Tanya, rozdrażniona już tymi zagadkami. – To co masz na myśli? – Nagle spięła się jeszcze bardziej. Zawęszyła w powietrzu, rozejrzała bardzo powoli, a następnie zwróciła prosto w moją stronę tak błyskawicznie, że aż niemal rozpłynęła się w powietrzu. – I co ona tu robi?! – syknęła.
Wszyscy pozostali jak na komendę podążyli za jej wzrokiem. Eleazar wyszczerzył zęby i zaraz osłonił Carmen własnym ciałem, rzucając mi wyzwanie, jego bursztynowe oczy błysnęły niebezpiecznie. Kobieta, która musiała być Kate, złapała swoją siostrę za ramię i zawarczała z głębi gardła.
Dajcie spokój. – Wywróciłam oczami. – Ojej, bo się was przestraszę. Ja tu tylko sprzątam.
Leah jest przyjaciółką – wyjaśnił Edward. – Tymczasowo też z nami mieszka.
Ach, jak miło, że podkreśliłeś tą tymczasowość, ryży – warknęłam pod nosem. Gdyby był człowiekiem, pewnie nic by nie usłyszał.
Udał, że nic się nie stało, i kontynuował temat, ponownie ściągając na siebie uwagę przyjaciół:
Miałem na myśli to, że całej naszej rodzinie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Ale zanim wyjaśnię wam, na czym ono polega, chciałbym uzyskać od was pewną obietnicę. Zanim w jakikolwiek sposób zareagujecie na to, co mam wam do powiedzenia, błagam, wysłuchajcie mnie do końca.
Tym razem wszyscy milczeli o wiele dłużej. Niepewnie zezowali w moją stronę, zwłaszcza gdy spacerowym krokiem ruszyłam w ich stronę, udając o wiele bardziej rozluźnioną, niż czułam się w rzeczywistości.
Zgoda – odezwała się wreszcie Tanya. – Dajemy słowo, że zanim was osądzimy, wysłuchamy cię do końca.
Dziękuję ci – westchnął Edward, nie kryjąc pewnej ulgi. – Gdybyśmy mieli wybór, nigdy byśmy czegoś takiego od was nie wymagali.
Odsunął się na bok. Cała czwórka odważnie weszła do domu, ja zaraz podreptałam za nimi, nie zamierzając uronić choćby słowa z szykującego się przedstawienia.
Tak, wmawiałam sobie, że jedynie mnie to wszystko śmieszy. A tak naprawdę wiedziałam, że jeśli tylko któreś z nich zrobi niewłaściwy ruch w niewłaściwą stronę, to rzucę mu się do gardła, nie zadając żadnych pytań. Jestem stworzona do zabijania wampirów, a tych, które mogły zagrażać moim pijaweczkom, nie zamierzałam traktować ulgowo.
Jakie to słodkie i do mnie niepodobne, co nie?
Tanya pociągnęła nosem, jak tylko przekroczyła próg.
Wiedziałam, że nie obejdzie się bez wilkołaków – mruknęła. – Ile wy ich tu macie?
Chwilowo dwa. Znowu są naszymi sojusznikami.
Pieskami salonowymi – poprawiłam odruchowo. – Ogólnie siedzimy grzecznie na kanapie i przyjmujemy smakołyki, ale jak ktoś sobie zasłuży, umiemy pokazać ząbki.
Edward zmiażdżył mnie wzrokiem, a Tanya skrzywiła się zauważalnie.
Gdzie twoja Bella? – Kate zmieniła szybko temat.
Miewa się dobrze. Dziękuję za pamięć. Wkrótce do nas dołączy. Zobaczycie, że w roli nieśmiertelnej odnalazła się wyjątkowo szybko.
Edwardzie, powiedz nam coś więcej o tym zagrożeniu – zniecierpliwiła się Tanya. Choć zadała to pytanie wyjątkowo cicho, nie zdołała skutecznie ukryć zdenerwowania. – Przekonasz się, że też staniemy po waszej stronie, tam, gdzie nasze miejsce.
Rudy wziął głęboki oddech, jakby szykował się do skoku do lodowatej wody.
Chciałbym, abyście najpierw zdali się na własne zmysły. Proszę, nadstawcie uszu. Co słyszycie? Tam, w pokoju obok?
Zrobiło się cicho. Czwórka wampirów dosłownie zamieniła się w słuch. Ostatnia kobieta – Carmen – poruszyła się niespokojnie.
Na razie tylko słuchajcie – upomniał ich zastępca pana domu.
Sądzę, że jest tam ten drugi wilkołak. Słyszę bicie jego serca – stwierdziła Tanya.
Ktoś jeszcze?
Zamyślili się.
Co tam tak kołacze? – spytała Kate. – Czy to... czy to jakiś ptak?
Ciepło, ciepło – szepnęłam.
Nie, ale odnotujcie sobie w pamięci to, co słyszycie. A teraz zapachy. Co jeszcze czujecie oprócz tego drugiego wilkołaka?
Macie tam człowieka? – szepnął zszokowany Eleazar.
Nie, to nie człowiek. – Tanya zmarszczyła czoło i zapatrzyła się w pustkę, mając nadzieję w ten sposób łatwiej zebrać myśli. – To nie człowiek, ale... hm... pachnie bardzo podobnie. Co to takiego, Edwardzie? Wydaje mi się, że nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z takim zapachem.
Tam, potwierdzam, że z pewnością nie miałaś po temu okazji. Proszę, błagam, zapamiętajcie, że to dla was coś zupełnie nowego. Bądźcie gotowi odrzucić wszelkie skojarzenia, jakie wam się odruchowo nasuną.
Przyrzekliśmy cię wysłuchać.
Cóż, w takim razie to już chyba wszystko. – Po spojrzeniu, jakie mi rzucił, wywnioskowałam, że chyba niekoniecznie. Wzrok ten jasno mówił: „proszę, miej się na baczności, tak w razie czego”. – Bello, przynieś tu, proszę, Renesmee! – zawołał, choć młoda wampirzyca pewnie słyszała go doskonale i bez podnoszenia głosu.
Spięłam się i tak w razie czego przygotowałam do błyskawicznej przemiany, gdy nowo narodzona weszła do przedpokoju. Jacob towarzyszył jej jak bezszelestny cień, Renesmee wyglądała niepewnie spomiędzy brązowych włosów matki.
Całym moim ciałem wstrząsnął ognisty dreszcz, a z gardła wyrwało mi się głębokie warknięcie, gdy doczekałam się nieco innej reakcji, niż na to liczyłam.
Tanya odskoczyła kilka kroków ze szczerym przerażeniem w bursztynowych oczach, potrząsając głową, jakby próbowała w ten sposób zaprzeczyć temu, co ujrzała. Kate dosłownie zmaterializowała się przy frontowych drzwiach i oparła o nie plecami, sycząc bardziej chyba ze strachu niż złości. Eleazar kolejny raz wyrwał się przed Carmen i przykucnął, szykując się do skoku na napastnika.
Bez przesady – mruknął Jacob pod nosem. Korzystając z tego, że to nie na nim koncentrowała się główna uwaga, jednym tylko spojrzeniem osadził mnie w miejscu, choć już szykowałam się do rozpętania piekła.
Obiecaliście mnie wysłuchać. – Edward objął Bellę ramieniem.
Wszystko ma swoje granice! – krzyknęła Tanya. – Jak mogłeś, Edwardzie? Nie znasz naszych praw?
Wynośmy się stąd. – Kate już sięgała do klamki.
Edward... – Eleazarowi zabrakło na moment słów, więc pokręcił tylko głową z zawodem w oczach.
Zaczekajcie! – warknęłam, przebijając się nad ogólny harmider.
Przypomnijcie sobie, co słyszeliście – zachęcał ich rudy. – Przypomnijcie sobie, jaki zapach czuliście. Renesmee nie jest tym, czym się wam wydaje.
Od tej zasady nie ma żadnych wyjątków – wycedziła Tanya.
Tanyo! – Nie tak młodemu ojczulkowi kończyła się cierpliwość. – Przecież słyszysz bicie jej serca.
Stój i zastanów się, co to oznacza – syknęłam.
Bicie serca? – powtórzyła bezwiednie Carmen, wyglądając ostrożnie zza ramienia swojego partnera. Widać było, że zaczynało ją to ciekawić, Edward więc to ją wybrał sobie jako ofiarę.
To nie jest dziecko-wampir. Mała jest w połowie człowiekiem.
Goście wpatrywali się w niego jak w chorego psychicznie, nie potrafiłam tego inaczej ująć.
Wysłuchajcie mnie – powtórzył rudy, przybierając błagalny ton. Sama musiałam przyznać, że gdy modulował głos w ten sposób, ciężko mu było nie ulec. – Renesmee jest jedyna w swoim rodzaju. Jestem jej ojcem. Nie stworzycielem – jej biologicznym ojcem.
Tanya wciąż przecząco kręciła głową, choć pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy, w takim szoku była.
Edwardzie, chyba się nie spodziewasz, że... – zaczął Eleazar, lecz rudy przerwał mu szybko:
To znajdź inne wytłumaczenie, które pasowałoby do wszystkich faktów. Czujesz przecież w powietrzu ciepło bijące od jej ciała. W jej żyłach płynie gorąca krew. Czujesz przecież jej zapach.
Jak to możliwe? – szepnęła Kate.
Bella jest jej biologiczną matką – ciągnął Edward. – Zaszła ze mną w ciążę i urodziła Renesmee, kiedy była jeszcze człowiekiem. Niemalże ją to zabiło. Musiałem walczyć z czasem, żeby zdążyć wstrzyknąć jej do serca odpowiednią dawkę jadu.
Mimowolnie skrzywiłam się na samo wspomnienie dźwięków dochodzących z gabinetu przerobionego na prowizoryczną salę operacyjną, których słuchałam w wilczym ciele pod oknem, zastanawiając się, kiedy i czy dojdzie do tego, bym musiała interweniować.
Słyszę o czymś takim po raz pierwszy w życiu – wyznał Eleazar.
Witaj w klubie – roześmiałam się sucho. – Mi też jakoś trudno było się z tym pogodzić. – W ostatniej chwili powstrzymałam się od dodania, że w moim plemieniu był ktoś, kto prawdopodobnie spotkał się już z czymś takim. Na razie nie musieli o tym wiedzieć.
Wampiry raczej nie mają w zwyczaju obcować cieleśnie z ludźmi – podkreślił nieco sarkastycznie Edward. Ciekawe, że nie zorientował się po moich myślach, że mam coś za uszami. – A jeszcze rzadziej zdarza się, by ludzie wychodzili z tego żywi. Chyba się ze mną co do tego zgodzicie?
Kate i Tanya spojrzały na niego krzywo.
Nie bądź taki uparty, Eleazarze. Na pewno widzisz, że jesteśmy do siebie podobni.
To Carmen jako pierwsza przełamała lody. Obeszła powoli niezbyt ku temu chętnego partnera i zbliżyła się ostrożnie. Stanęła przed Bellą, pochylając się nieco w stronę małej. Mój instynkt wilczego ochroniarza bił na alarm, lecz nie wyczuwałam z jej strony złych zamiarów. Chciała się tylko przyjrzeć... prawda?
Oczy masz chyba po mamie – zwróciła się do dziewczynki – ale twarz po tacie, prawda?
A potem wreszcie uśmiechnęła się szeroko. Mała ma w sobie coś takiego, że nawet jeśli niezbyt przepada się za dziećmi, ciężko dłużej się jej oprzeć. Dziecko bez wahania odpowiedziało szerokim uśmiechem i dotknęło twarzy matki, pewnie przekazując jej jakąś myśl.
Czy miałabyś coś przeciwko, gdyby Renesmee sama ci o sobie opowiedziała? – spytała Bella, zwracając się do Carmen. Była tak zestresowana, że zdobyła się jedynie na szept. – Ma talent do szybkiego wyjaśniania skomplikowanych spraw.
Wampirzyca ciągle się uśmiechała.
Umiesz mówić, maleńka?
Umiem – potwierdziła Nessie. Wszyscy goście wzdrygnęli się na dźwięk jej wysokiego głosu. – Umiem mówić, ale mogę ci pokazać więcej, niż mogę powiedzieć. – I przyłożyła swoją małą rączkę do lodowatego wampirzego policzka czarnowłosej kobiety.
Carmen drgnęła i, o ile to możliwe, zbladła jeszcze bardziej. Eleazar zaraz znalazł się za nią i położył jej dłonie na ramionach, jakby zamierzał ją odciągnąć, ale powstrzymała go gestem.
Czekaj – poprosiła, nie spuszczając oka z dziecka.
Renesmee miała całkiem sporo do powiedzenia. Jacob nerwowo przestępował z nogi na nogę, ja zaczynałam popatrywać na zegar ścienny, łapiąc się na tym, że jego tykanie zaczynało mnie denerwować. Czas rozciągał się w nieskończoność.
Co takiego Nessie jej pokazuje? – zdenerwował się mój ulubiony alfa.
Wszystko – opowiedział bardzo szczegółowo Edward.
Minęła kolejna minuta. Wreszcie Nessie cofnęła dłoń i uśmiechnęła się z satysfakcją do oniemiałej Carmen.
Mój Boże, ona naprawdę jest twoją córką – wykrztusiła wampirzyca, oglądając się na dumnego ojca. – Taki niesamowity dar! Od razu widać, że mała musi mieć równie uzdolnionego ojca.
Czy wierzysz w to, co ci pokazała? – dopytywał przejęty Edward.
Bez zastrzeżeń.
Carmen! – oburzył się Eleazar.
Może brzmi to wysoce nieprawdopodobnie, ale Edward nie kłamie – zachwycała się, łapiąc partnera za dłonie. – Jeśli chcesz się o tym przekonać, niech dziewczynka sama ci wszystko pokaże. – Pchnęła go łokciem w stronę dziecka. – Pokaż mu, mi querida.
Gdy tylko uradowana akceptacją ze strony Carmen mała musnęła palcem czoło Eleazara, ten odskoczył od niej jak oparzony, przeklinając po hiszpańsku. Zgarbiłam się nieco i zawarczałam odruchowo na znak, że z pewnością przestanę być pieskiem salonowym, jeśli tylko komukolwiek przyjdzie do głowy zrobić krzywdę dziewczynce.
Co ci zrobiła? – Tanya, przerażona, podeszła bliżej. Kate również zaczęła się jakby skradać, wysunęłam się więc naprzód, zamierając w wyzywającej pozie u boku Belli. Jacob zaraz zmaterializował się po jej drugiej stronie, odrobinę tylko ode mnie spokojniejszy.
Usiłuje ci tylko pokazać całą tą historię ze swojego punktu widzenia – uspokajała swojego ukochanego Carmen, jednocześnie gestem nakazując siostrom się zatrzymać.
Nie uciekaj, tylko obejrzyj do końca – poparła ją zniecierpliwiona Renesmee. Wyciągnęła rączkę, ale nie dotykała twarzy wampira, czekając, aż ten sam podejmie decyzję.
Eleazar przyjrzał się dziecku podejrzliwie, spojrzeniem spytał Carmen o zgodę i dopiero po tym, jak z entuzjazmem pokiwała głową, wziął głęboki wdech i ponownie pochylił się ku dziewczynce. Zadrżał, kiedy zobaczył pierwszą wizję, ale tym razem się nie odsunął. Zamknął tylko oczy, pewnie chcąc się uspokoić i lepiej skoncentrować.
Ach – westchnął kilka minut później. – Teraz wszystko rozumiem. – Uśmiechnął się nawet, gdy dziecko okazało zadowolenie z jego słów.
Eleazarze? – Tanya niecierpliwiła się za jego plecami.
To prawda. Mała nie jest nieśmiertelnym dzieckiem, tylko w połowie człowiekiem. Chodź, to sama się przekonasz.
Kolejno obie siostry poddały się sesji seansów i podobnie jak wcześniej Carmen i Eleazar nie miały po nich żadnych więcej wątpliwości. Aż sama zaczynałam być ciekawa, co takiego konkretnie mała im pokazała, że nie domagały się dodatkowych wyjaśnień. Edward i Bella zaczynali się rozluźniać, widocznie nie wietrząc żadnego podstępu. Również uspokoiłam się i ponownie wycofałam – nie czułam się komfortowo w tak bliskim otoczeniu wampirów. Już samo przebywanie z nimi wszystkimi na powierzchni dość ciasnego przedpokoju nie było dla mnie przyjemne. Jak nigdy zaczynało mi brakować świeżego, pachnącego mrozem powietrza i natury, choćby w postaci obrzydłej do mdłości stałej trasy naszych patroli.
Dziękuję, że mnie wysłuchaliście – powiedział wreszcie Edward, gdy wszyscy jako tako doszli do siebie.
Ale co z tym śmiertelnym niebezpieczeństwem, które wam grozi? – przypomniała Tanya. – Rozumiem już, że nie jest nim ta mała, więc o co chodzi? To Volturi, prawda? Jak się dowiedzieli o jej istnieniu? Kiedy mają się tu pojawić?
Nikogo nie zaskoczyło, że tak szybko odgadła, w czym rzecz. W końcu niby kto mógł zagrażać ich dużej rodzince, jeśli nie Volturi?
Renesmee była z Bellą w górach tamtego dnia, kiedy Bella widziała Irinę. Właściwie to Leah wyczuła ją jako pierwsza. – Edward skinął głową w moją stronę. – Nie odstępuje ich na krok.
Poczułam się trochę tak, jakby ktoś jawnie przyznał, że mają mnie za wiernego labradora, ale przełknęłam to dzielnie.
To Irina na was doniosła? Na Carlisle'a? Irina? – Kate zmrużyła oczy i syknęła z niedowierzaniem.
Nie – wyszeptała Tanya. – To jakaś pomyłka...
Alice zobaczyła to w jednej ze swoich wizji – uświadomiłam ich z pełnym okrucieństwem, nie owijając w bawełnę. Ciekawa byłam, czy ktokolwiek oprócz mnie i nagle zaniepokojonej Belli dostrzegł, jak Edward skrzywił się ledwo zauważalnie, gdy wymówiłam imię wieszczki.
Jak mogła zrobić coś takiego? – Eleazar wyglądał na zdruzgotanego. Nie dziwiłam mu się.
Wyobraźcie sobie, że widzieliście Renesmee tylko z daleka. I że nie zaczekaliście na ich wyjaśnienia – mruknęłam. Tym razem nieco delikatniej, bo nawet ja dostrzegałam, jak zrozpaczeni byli. Zdradziła ich siostra – ktoś, komu ufali bezgranicznie.
Tanya skrzywiła się ze wstrętem.
Mniejsza o to, co sobie pomyślała... Jesteście naszą rodziną.
Irina dokonała wyboru. W żaden sposób nie możemy temu zaradzić. Już za późno. Alice dała nam miesiąc.
Tak długo? – zdziwił się Eleazar.
Chcą przyjechać tu wszyscy. Zapewne wymaga to większych przygotowań.
Cała straż?
Nie tylko straż – wycedził Edward. – Aro, Kajusz, Marek. Zabiorą ze sobą nawet żony.
Goście zamarli z wrażenia.
To niemożliwe – wyjąkał Eleazar.
Dwa dni temu też tak uważaliśmy – westchnęłam i pomasowałam zmęczonym gestem czoło. Coś tak czułam, że zdecydowanie za dużo się wtrącam, że to nie moja sprawa, ale po prostu nie mogłam milczeć. Chyba bym wtedy oszalała.
W obcym wampirze zaczynał wzbierać gniew. Gdy odezwał się ponownie, prawie już warczał:
Ależ to nie ma najmniejszego sensu. Po co mieliby narażać siebie i żony na niebezpieczeństwo?
Zgadza się, gdy tak na to spojrzeć, nie ma to sensu. Ale według Alice tu chodzi o coś więcej niż tylko ukaranie nas za to, czego ich zdaniem się dopuściliśmy. Alice twierdzi, że to ty masz największe szanse rozwiązać tę zagadkę.
O coś więcej niż ukaranie was? Ale co by to miało być? – Wampir zaczął chodzić w tę i z powrotem.
Gdzie reszta, Edwardzie? – chciała wiedzieć Tanya. – Carlisle i Alice, i pozostali?
Szukają przyjaciół i znajomych, którzy mogliby nam pomóc. – Chyba nikt nie zauważył tego, jak zawahał się na sekundę.
Tanya rozłożyła bezradnie ręce.
Edwardzie, niezależnie od tego, ilu sprzymierzeńców zgromadzicie, i tak nie wygracie. Możemy jedynie zginąć razem z wami. Na pewno jesteś tego świadomy. Oczywiście nasza czwórka zasługuje pewnie na ten los po tym, co zrobiła wam Irina, po tym, jak zawiedliśmy was w przeszłości – wtedy także z jej powodu.
Nie prosimy was o to, żebyście z nami walczyli i z nami zginęli – zaprotestował Edward. – Wiesz, że Carlisle nigdy by was o coś takiego nie poprosił.
Więc jakie są wasze plany?
Szukamy po prostu świadków. Jeśli tylko uda nam się zatrzymać Volturich, choćby na chwilę... Jeśli tylko dadzą nam dojść do głosu... – Pogładził Renesmee po policzku. – Trudno wątpić w naszą historię, kiedy już zobaczy się ją jak film.
Sądzisz, że jej przeszłość będzie ich aż tak bardzo interesować? – prychnęła Tanya.
Tak, ponieważ pokazuje, jaka jest i jaka będzie w przyszłości. Tworzenia nieśmiertelnych dzieci zakazano tylko dlatego, że gdyby po ziemi chodziło więcej takich nieposkromionych istot, ryzykowalibyśmy, że przez ich ekscesy ludzie dowiedzą się o naszym istnieniu.
A ja jestem grzeczna – wtrąciła się Renesmee. – Nigdy nie gryzę ani dziadka, ani Sue, ani Billy'ego. Kocham ludzi. I ludzi-wilków, takich jak mój Jacob. – Poklepała Jacoba jak przyjaznego psa.
Ach – westchnął Edward. – Gdyby tylko Irina złożyła nam wizytę nieco później, nasze losy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Renesmee rośnie w nienaturalnie szybkim tempie. Nim dobiegnie końca ten miesiąc, który nam pozostał, zdąży się zmienić tak, jakby minęło z pół roku.
Cóż, to z pewnością możemy poświadczyć – stwierdziła Carmen. – Będziemy mogli przysiąc, że widzieliśmy, jak rośnie, na własne oczy. Jak Volturi mogliby zignorować takie dowody?
Jak, w samej rzeczy – mruknął nieco nieobecnym tonem Eleazar, nadal chodząc od ściany do ściany. Pewna byłam, że nawet nas nie słucha.
Tak – Tanya zgodziła się z Carmen – możemy wystąpić jako świadkowie. Tyle to możemy na pewno. I pomyślimy jeszcze, jak inaczej moglibyśmy wam pomóc.
Żeby tylko chcieli was słuchać – mruknęłam.
Tanyo – zaprotestował Edward, wyłapując z jej myśli coś więcej. – Naprawdę, nie musicie z nami walczyć.
Jeśli Volturi nie zatrzymają się, żeby wysłuchać waszych świadków, mamy po prostu odsunąć się na bok i spokojnie się wszystkiemu przyglądać? Oczywiście mogę się wypowiadać wyłącznie za siebie...
Tak bardzo we mnie wątpisz, siostro? – prychnęła Kate.
Jakby nie było, to misja samobójcza.
Kobieta z nonszalancją wzruszyła ramionami.
Ja tam w to wchodzę.
Ja też – poparła ją Carmen. – Zrobię co w mojej mocy, żeby chronić tę małą. – Zaraz wyciągnęła ręce w jej stronę, nie mogąc się oprzeć, by przynajmniej na chwilę móc ją powstrzymać. Bella zaraz podała jej dziecko, już wyprężone ze szczęścia, że znalazło nową przyjaciółkę. Kobieta zaczęła tulić dziewczynkę, szepcząc do niej coś po hiszpańsku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz