I kolejny raz miałam wrażenie, że
choć minęło kilka dni, tak naprawdę na czekaniu i zamartwianiu
się spędziłam ledwie kilka godzin.
Edward i Bella każdą
najdrobniejszą chwilę poświęcali sobie i dziecku, zupełnie jakby
liczyli na to, że w ten sposób odwloką w czasie nieuniknione.
Jakby mieli nadzieję nacieszyć się sobą przed czymś, co już
teraz mogliśmy nazwać definitywnym końcem. Sytuacja wyglądała
wprost beznadziejnie i żadne z nas nie miało co do tego
najmniejszych wątpliwości. Jedynym, na co mogliśmy liczyć było
to, że Volturi przed wykonaniem wyroku zechcą nas jednak wysłuchać,
choć i to pewnie miało nie przynieść żadnego rezultatu.
Szykowaliśmy się na śmierć.
Wyjątkowo spektakularną i godną opiewania w hymnach, ale jednak
śmierć. Co mi po hymnach, skoro będę zbyt martwa, by je potem
usłyszeć...
Zdecydowaną większość czasu ja,
Jacob i Seth spędzaliśmy w wilczych ciałach, do znudzenia
patrolując okolicę, szukając czegoś – w zasadzie czegokolwiek –
co wskazywałoby na to, że wampirze szychy zmieniły swoje plany. W
pewien sposób pomagało nam to ukryć własne zdenerwowanie i
skierować myśli na inne tory. Zajmowaliśmy się czymś w miarę
pożytecznym, zamiast razem ze wszystkimi innymi chodzić z kąta w
kąt i rwać sobie włosy z głowy.
Noce spędzałam na dodatkowych
patrolach lub walce z bezsennością. Niemal codziennie wychodziłam
na dach wielkiego białego domu Cullenów i patrzyłam w księżyc,
kolejne tysiące razy zastanawiając się, dlaczego nie miał na mnie
zupełnie żadnego wpływu, i słuchając muzyki na starych
słuchawkach. Dzięki energetyzującym, nieraz wręcz agresywnym
nutom Anthrax czułam się choć minimalnie lepiej. Przez sześć
minut, jakie trwał mój ulubiony utwór Armed and Dangerous
miałam złudne wrażenie, że damy radę. Że tak jak w tej piosence
jesteśmy silni, przygotowani na wszystko i o wiele bardziej
niebezpieczni, niż może się to wszystkim z zewnątrz wydawać.
Jaka szkoda, że ta pełna pewności siebie euforia przechodziła mi
natychmiast, gdy muzyka milkła.
To był jeden z tych lekko sennych,
nerwowych dni, podczas których po całej nocy spędzonej na dachu
czułam się wrak. Z początku snułam się po wielkim domu, na siłę
szukając sobie zajęcia niezwiązanego ze sprawą, lecz dość
szybko przekonałam się, że nie ma to racji bytu – wiedziałam,
że niebawem, za maksymalnie dwie godziny pojawią się tu nasi
pierwsi sojusznicy. Sławny klan Denali, niemalże rodzina Cullenów,
na której pomoc liczyli najmocniej. Denerwowałam się, a to nie
mogło wróżyć niczego dobrego. Powinnam trzymać się z daleka, by
przypadkiem wszystkiego nie spieprzyć. Zapowiadało się na dość
delikatną rozmowę, a ja kompletnie się do tego od jakiegoś czasu
nie nadawałam. O ile kiedykolwiek było inaczej.
Przemieniłam się w wilka
stosunkowo szybko, ale wyczułam i tak, że Jacob i Seth są już na
nogach od jakiegoś czasu. Ten pierwszy odprowadzał akurat naszą
problematyczną rodzinkę z ich słodziasznego domku, nie spuszczając
czujnych oczu z Renesmee. Rozmawiali o jednym z mających nas tego
dnia odwiedzić wampirów, zdwoiłam więc czujność i
profilaktycznie wybiegłam im naprzeciw, nie chcąc przegapić
niczego, co mogłoby okazać się istotne podczas czekającej nas
bitwy.
– Eleazar był jednym z
Volturi? – myślał właśnie Jacob, popatrując niepewnie po
Edwardzie i Belli. Atmosfera w przysłowiowym „eterze” była tak
gęsta, że spokojnie można by było rąbać ją siekierą. –
Ufacie mu, a on był jednym z nich?
– Nie, nigdy nie był jednym z ich
wojowników w pełnym znaczeniu tego słowa – pospieszył z
wyjaśnieniami rudy. – Trafił do ich grona ze względu na swój
dar.
– Dar? Jaki niby dar? –
zniecierpliwiłam się. – Dlaczego od niego trzeba wyciągać
takie drobne fakciki siłą?
– Daj spokój – warknął
na mnie mój nowy alfa. – Chociaż faktycznie, to dość
ciekawe. Nie wiedziałem, że jest utalentowany.
Edward bezbłędnie odczytał jego
myśli.
– Eleazar wyczuwa instynktownie,
jakie dary posiadają inni – jakie niezwykłe dodatkowe
umiejętności mają napotykane przez niego wampiry. Mógł
informować Ara o tym, do czego kto jest zdolny – wystarczyło, że
zbliżył się do tego kogoś na wystarczającą odległość. Było
to bardzo przydatne przy planowaniu strategii bitwy. Mógł ostrzec
Volturich, który z przeciwników jest w stanie stawić im opór. Nie
wygrać z nimi, tylko właśnie stawić im opór, bo rzadko się
zdarza, by ktokolwiek potrafił choćby na moment utrudnić
żołnierzowi Volturich wykonanie jego zadania. Częściej więc jego
ostrzeżenia były wskazówkami dla Ara, który miał wówczas szansę
podjąć decyzję o darowaniu komuś życia i zaproponowaniu danej
osobie dołączenia do swojej świty. Dar Eleazara sprawdza się
także do pewnego stopnia przy śmiertelnikach, ale praca z nimi
wymaga od naszego znajomego ogromnego skupienia, ponieważ utajony
jeszcze talent wykryć jest dużo trudniej. Aro testował przy pomocy
Eleazara ludzi pragnących wstąpić w szeregi Volturich, żeby
sprawdzić, jak duży mają potencjał. Bardzo żałował, że traci
tak cennego podwładnego.
– I pozwolili mu odejść? Tak po
prostu? – spytała z niedowierzaniem Bella, wyrażając wątpliwości
wszystkich słuchających.
Widziany oczami Jacoba Edward
skrzywił się ledwo zauważalnie. Cień padający na jego twarz
sprawił, że nagle dostrzegłam w niej coś drapieżnego, coś, co
kazało mi zapomnieć o tym, że miałam go za uroczo słodkiego
rudego tatuśka i przypomnieć, że tak naprawdę był niebezpiecznym
drapieżnikiem. Wampirem, z którym powinnam się liczyć, bo przez
swój talent i umiejętności mógł stanowić dla mnie poważne
zagrożenie. O wiele poważniejsze, niż lubiłam sobie wmawiać.
Jednak słowa, które skierował do
swojej żony, zabrzmiały raczej łagodnie.
– Wiem, że masz Volturich za
bandę zwyrodnialców, ale pamiętaj, że jesteś w swoim myśleniu
odosobniona. Instytucja straży to fundament naszej cywilizacji,
zawdzięczamy jej pokój. Bycie jej członkiem to dla wampira
zaszczyt, a każdy z żołnierzy zgłosił się do służby
dobrowolnie. Są dumni z tego, co robią, i nikt ich do niczego nie
zmusza.
– W sumie racja –
poparłam nieśmiało. – To, kto jest zły, a kto dobry, zależy
tylko od punktu widzenia.
Jacob parsknął ze złością i
wyszczerzył lekko kły, dając upust swemu oburzeniu. Bella zrobiła
lekko obrażoną minę.
– Bello, oskarżenia pod ich
adresem wysuwają wyłącznie kryminaliści – przypomniał wampir,
widząc jej dość dziecinne zachowanie.
– My nie jesteśmy kryminalistami
– zaprotestowała.
– Właśnie – poparł ją
zaraz Jake. – Nie robimy nikomu krzywdy. Cullenowie chcą tylko
żyć, jak każdy, a oni...
– Ale Volturi tego nie wiedzą.
– Naprawdę wierzysz w to, że uda
nam się ich zatrzymać i zmusić do tego, by nas wysłuchali?
Edward zawaha się na ledwie ułamek
sekundy, lecz dzięki swoim nadnaturalnym wilczym zmysłom zauważyłam
to bez trudu. Zwłaszcza że byłam już tuż obok – podbiegłam do
grupki i otarłam się o bok Jacoba w ramach wilczego powitania.
Razem z nim z niecierpliwością czekałam na odpowiedź.
– Jeśli namówimy wystarczająco
wielu naszych znajomych, żeby się za nami wstawili.
Jeśli. Świetnie. Chyba sam w to
niezbyt wierzył. Wymieniłam z Jacobem zrezygnowane spojrzenia, ale
nie powiedziałam nic konkretnego. Do tego nie trzeba było słów –
moje emocje mówiły same za siebie.
– Tanya powinna być już lada
chwila. Musimy się przygotować – przypomniał rudy.
Żadne z nas nie zaprotestowało,
gdy szybszym krokiem ruszył w stronę nieodległego już domu.
Nie wchodziłam do środka, w
ostatniej chwili poproszona o to, by stanąć na czatach u wylotu
prowadzącej na podjazd leśnej drogi. Co więc miałam zrobić?
Przyczaiłam się w krzakach niedaleko szosy, czując gdzieś blisko
pokrzepiającą obecność sfory Sama, która nie pokazywała się w
razie czego, lecz wciąż czaiła gdzieś w pobliżu na wypadek,
gdyby coś poszło nie tak. Zmęczonym wzrokiem śledziłam
przejeżdżające samochody, zastanawiając się nad tym, co działo
się w rezydencji, i czekałam, aż wreszcie coś się wydarzy.
Niecierpliwość zaczynała powoli mnie wykańczać. Przeraziłam
się, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że w najbliższych dniach za
przednią straż miałam pewnie robić jeszcze nieraz.
– Trzymaj się, Leah –
odezwał się nagle w mojej głowie Jared. – Uważaj na siebie.
Nie szarżuj, jeśli będą się źle zachowywać.
Pod delikatną warstwą
niecierpliwości wyczułam budzącą się do życia złość –
wprawdzie jeszcze słabą, stłumioną przez ostatnie dni
obojętności, lecz rozpalającą się wystarczająco szybko, bym nie
zdołała jej już powstrzymać.
– A co ciebie to obchodzi?
– parsknęłam suchym śmiechem. – Co was wszystkich obchodzi,
co się ze mną stanie?
– Bo jesteś nasza siostrą?
– Embry'emu nagle puściła cierpliwość. – Przestań tak
uparcie wmawiać nam, że nic dla nas nie znaczysz. Jesteś jedną z
nas, do cholery, obojętnie, czy ci się to podoba, czy nie. Owszem,
bywasz trudna, ale to nie znaczy, że cię nienawidzimy. To tak nie
działa!
– Dopiero co byliście gotowi
tak zagrać mi na uczuciach. – Ze złością przypomniałam
nieudaną rozmowę pokojową, kiedy to Sam przysłał Jareda, by
spróbował mnie i Setha ściągnąć z powrotem do La Push. – Tak
się nie robi komuś, kogo się kocha.
– Nie mieliśmy wyjścia. Wybór
był prosty: albo to, albo pozwolenie na to, by narażać cię na
bezsensowną śmierć. Woleliśmy jednorazowo cię zranić, niż
potem do końca życia się zadręczać, gdyby coś ci się stało!
– ofuknął mnie Sam.
Zawarczałam z głębi gardła,
zacisnęłam ślepia z całych sił i potrząsnęłam głową, jakbym
mogła w ten sposób pozbyć się z niej ich głosów. Jakbym mogła
opędzić się od obcych myśli, emocji... od nich samych. Bogowie,
jeśli jacykolwiek istniejecie, jak bardzo bym chciała być w swojej
wilczej głowie sama!
– Leah, musisz w końcu
przestać patrzeć na wszystkich jak na wrogów. Traktujesz świat
tak, jakby nieustannie robił ci na złość. Zauważasz tylko to, co
złe, a tych, którzy chcą ci pomóc, zupełnie ignorujesz –
wtrącił się nagle Seth.
– Jak mamy ci udowodnić, że
jesteś naszą siostrą, skoro za każdym razem traktujesz nas tak,
jakbyśmy próbowali cię okłamać?
– Siedzisz nam w głowach, do
diabła! Przecież wyczułabyś, gdyby coś było nie tak z naszymi
zapewnieniami. Czujesz tak?
Nie, nie czułam. Ale jakiś uparty
głosik gdzieś na samym dnie mojej duszy nakazywał nieustannie mieć
się na baczności. Co to takiego było? Strach? Bałam się zaufać?
Całkiem możliwe. Zaufałam Samowi, uwierzyłam w jego miłość, w
to, że nigdy mnie nie porzuci, że jestem centrum jego świata. I
jak na tym wyszłam?
Ocknęłam się z niewesołych
rozmyślań, gdy jeden z przemierzających szosę samochodów zwolnił
i skręcił w leśną drogę, której strzegłam. Od razu zerwałam
się z ziemi i ruszyłam za nim, trzymając się w takiej odległości,
by trzymać się tuż poza zasięgiem superczułych zmysłów
pasażerów. Kierowca prowadził bardzo szybko, znacznie szybciej niż
Charlie i Sue, nie potrzebowałam więc wyczuwalnego wilczym nosem
słodkawego smrodu, żeby zorientować się, że siedzący w nim
ludzie niekoniecznie są ludźmi. Już pod domem chwilę
obserwowałam, jak wysiadają i w milczeniu pokonują prowadzące na
niewielką werandę stopnie. Edward otworzył przed nimi drzwi, zanim
zdążyli zapukać, wycofałam się więc nieco do miejsca, gdzie
zostawiłam swoje ubrania. Dobrze stamtąd słyszałam, co się
działo.
– Edward! – wykrzyknęła na
widok ryżego jedna z wampirzyc, piękna blondynka o bujnych lokach.
W jej głosie rozpoznałam lekko podszytą ciekawością radość.
– Witaj, Tanyo. Kate, Eleazarze,
Carmen. Miło was widzieć.
W czasie gdy wymieniali uprzejmości,
naciągnęłam na siebie skrupulatnie przyszykowaną bieliznę i
czarną sukienkę. Wysunęłam się spomiędzy drzew tak, by wszystko
widzieć, ale w razie czego nie podchodziłam bliżej, nie chcąc
gości tak od razu prowokować.
– Carlisle oznajmił nam, że
musi z nami jak najprędzej porozmawiać. – Tanya bez dalszego
wahania skierowała rozmowę na właściwy temat.
Rudy z rozmysłem nie pozwalał im
jeszcze wejść do środka, a jego zdenerwowanie powoli udzielało
się wszystkim obecnym.
– O co chodzi? – Kobieta, nieco
tym zniecierpliwiona, ciągnęła, marszcząc brwi w zmartwionym
wyrazie. – Czyżbyście mieli jakieś kłopoty z wilkołakami?
Spięłam się, w pierwszej chwili
myśląc, że jakimś cudem zdołała mnie wyczuć, lecz chyba to nie
o to jej chodziło, bo Edward nawet nie spojrzał w moją stronę.
– Nie – odpowiedział, siląc
się na spokój. – Nasze stosunki z wilkołakami są lepsze niż
kiedykolwiek.
Śliczna brunetka zachichotała,
zakrywając usta dłonią.
– Nie zaprosisz nas do środka? –
Po kolejnej delikatnej próbie wyminięcia rudego Tanya wreszcie
zaczęła się niecierpliwić. – Gdzie jest Carlisle?
– Musiał pilnie wyjechać.
Na moment zapadła cisza, podczas
której przyjemny nastrój pękł jak bańka mydlana.
– Edwardzie, co się dzieje?
– Proszę was, uzbrójcie się w
cierpliwość i nie wysuwajcie pochopnych wniosków. Mam wam do
wytłumaczenia coś trudnego, a żeby mnie wysłuchać, musicie
pozbyć się najpierw wszelkich uprzedzeń. Czy możecie to dla mnie
zrobić? – Brzmiał już na porządnie zdenerwowanego. Pewnie gdyby
był człowiekiem, zaczęłyby mu drżeć dłonie, a na czoło
wystąpił pot.
– Czy Carlisle dobrze się czuje?
– spytał zaniepokojony mężczyzna. Eleazar, nie było innej
opcji.
– Obawiam się, że żadne z nas
nie czuje się teraz dobrze. – Ryży poklepał mężczyznę po
ramieniu. – Ale fizycznie Carlisle'owi nic nie dolega.
– Ale fizycznie nie? –
powtórzyła głupio Tanya, rozdrażniona już tymi zagadkami. – To
co masz na myśli? – Nagle spięła się jeszcze bardziej.
Zawęszyła w powietrzu, rozejrzała bardzo powoli, a następnie
zwróciła prosto w moją stronę tak błyskawicznie, że aż niemal
rozpłynęła się w powietrzu. – I co ona tu robi?! – syknęła.
Wszyscy pozostali jak na komendę
podążyli za jej wzrokiem. Eleazar wyszczerzył zęby i zaraz
osłonił Carmen własnym ciałem, rzucając mi wyzwanie, jego
bursztynowe oczy błysnęły niebezpiecznie. Kobieta, która musiała
być Kate, złapała swoją siostrę za ramię i zawarczała z głębi
gardła.
– Dajcie spokój. – Wywróciłam
oczami. – Ojej, bo się was przestraszę. Ja tu tylko sprzątam.
– Leah jest przyjaciółką –
wyjaśnił Edward. – Tymczasowo też z nami mieszka.
– Ach, jak miło, że podkreśliłeś
tą tymczasowość, ryży – warknęłam pod nosem. Gdyby był
człowiekiem, pewnie nic by nie usłyszał.
Udał, że nic się nie stało, i
kontynuował temat, ponownie ściągając na siebie uwagę
przyjaciół:
– Miałem na myśli to, że całej
naszej rodzinie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Ale zanim
wyjaśnię wam, na czym ono polega, chciałbym uzyskać od was pewną
obietnicę. Zanim w jakikolwiek sposób zareagujecie na to, co mam
wam do powiedzenia, błagam, wysłuchajcie mnie do końca.
Tym razem wszyscy milczeli o wiele
dłużej. Niepewnie zezowali w moją stronę, zwłaszcza gdy
spacerowym krokiem ruszyłam w ich stronę, udając o wiele bardziej
rozluźnioną, niż czułam się w rzeczywistości.
– Zgoda – odezwała się
wreszcie Tanya. – Dajemy słowo, że zanim was osądzimy,
wysłuchamy cię do końca.
– Dziękuję ci – westchnął
Edward, nie kryjąc pewnej ulgi. – Gdybyśmy mieli wybór, nigdy
byśmy czegoś takiego od was nie wymagali.
Odsunął się na bok. Cała czwórka
odważnie weszła do domu, ja zaraz podreptałam za nimi, nie
zamierzając uronić choćby słowa z szykującego się
przedstawienia.
Tak, wmawiałam sobie, że jedynie
mnie to wszystko śmieszy. A tak naprawdę wiedziałam, że jeśli
tylko któreś z nich zrobi niewłaściwy ruch w niewłaściwą
stronę, to rzucę mu się do gardła, nie zadając żadnych pytań.
Jestem stworzona do zabijania wampirów, a tych, które mogły
zagrażać moim pijaweczkom, nie zamierzałam traktować ulgowo.
Jakie to słodkie i do mnie
niepodobne, co nie?
Tanya pociągnęła nosem, jak tylko
przekroczyła próg.
– Wiedziałam, że nie obejdzie
się bez wilkołaków – mruknęła. – Ile wy ich tu macie?
– Chwilowo dwa. Znowu są naszymi
sojusznikami.
– Pieskami salonowymi –
poprawiłam odruchowo. – Ogólnie siedzimy grzecznie na kanapie i
przyjmujemy smakołyki, ale jak ktoś sobie zasłuży, umiemy pokazać
ząbki.
Edward zmiażdżył mnie wzrokiem, a
Tanya skrzywiła się zauważalnie.
– Gdzie twoja Bella? – Kate
zmieniła szybko temat.
– Miewa się dobrze. Dziękuję za
pamięć. Wkrótce do nas dołączy. Zobaczycie, że w roli
nieśmiertelnej odnalazła się wyjątkowo szybko.
– Edwardzie, powiedz nam coś
więcej o tym zagrożeniu – zniecierpliwiła się Tanya. Choć
zadała to pytanie wyjątkowo cicho, nie zdołała skutecznie ukryć
zdenerwowania. – Przekonasz się, że też staniemy po waszej
stronie, tam, gdzie nasze miejsce.
Rudy wziął głęboki oddech, jakby
szykował się do skoku do lodowatej wody.
– Chciałbym, abyście najpierw
zdali się na własne zmysły. Proszę, nadstawcie uszu. Co
słyszycie? Tam, w pokoju obok?
Zrobiło się cicho. Czwórka
wampirów dosłownie zamieniła się w słuch. Ostatnia kobieta –
Carmen – poruszyła się niespokojnie.
– Na razie tylko słuchajcie –
upomniał ich zastępca pana domu.
– Sądzę, że jest tam ten drugi
wilkołak. Słyszę bicie jego serca – stwierdziła Tanya.
– Ktoś jeszcze?
Zamyślili się.
– Co tam tak kołacze? – spytała
Kate. – Czy to... czy to jakiś ptak?
– Ciepło, ciepło – szepnęłam.
– Nie, ale odnotujcie sobie w
pamięci to, co słyszycie. A teraz zapachy. Co jeszcze czujecie
oprócz tego drugiego wilkołaka?
– Macie tam człowieka? –
szepnął zszokowany Eleazar.
– Nie, to nie człowiek. – Tanya
zmarszczyła czoło i zapatrzyła się w pustkę, mając nadzieję w
ten sposób łatwiej zebrać myśli. – To nie człowiek, ale...
hm... pachnie bardzo podobnie. Co to takiego, Edwardzie? Wydaje mi
się, że nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z takim zapachem.
– Tam, potwierdzam, że z
pewnością nie miałaś po temu okazji. Proszę, błagam,
zapamiętajcie, że to dla was coś zupełnie nowego. Bądźcie
gotowi odrzucić wszelkie skojarzenia, jakie wam się odruchowo
nasuną.
– Przyrzekliśmy cię wysłuchać.
– Cóż, w takim razie to już
chyba wszystko. – Po spojrzeniu, jakie mi rzucił, wywnioskowałam,
że chyba niekoniecznie. Wzrok ten jasno mówił: „proszę, miej
się na baczności, tak w razie czego”. – Bello, przynieś tu,
proszę, Renesmee! – zawołał, choć młoda wampirzyca pewnie
słyszała go doskonale i bez podnoszenia głosu.
Spięłam się i tak w razie czego
przygotowałam do błyskawicznej przemiany, gdy nowo narodzona weszła
do przedpokoju. Jacob towarzyszył jej jak bezszelestny cień,
Renesmee wyglądała niepewnie spomiędzy brązowych włosów matki.
Całym moim ciałem wstrząsnął
ognisty dreszcz, a z gardła wyrwało mi się głębokie warknięcie,
gdy doczekałam się nieco innej reakcji, niż na to liczyłam.
Tanya odskoczyła kilka kroków ze
szczerym przerażeniem w bursztynowych oczach, potrząsając głową,
jakby próbowała w ten sposób zaprzeczyć temu, co ujrzała. Kate
dosłownie zmaterializowała się przy frontowych drzwiach i oparła
o nie plecami, sycząc bardziej chyba ze strachu niż złości.
Eleazar kolejny raz wyrwał się przed Carmen i przykucnął,
szykując się do skoku na napastnika.
– Bez przesady – mruknął Jacob
pod nosem. Korzystając z tego, że to nie na nim koncentrowała się
główna uwaga, jednym tylko spojrzeniem osadził mnie w miejscu,
choć już szykowałam się do rozpętania piekła.
– Obiecaliście mnie wysłuchać.
– Edward objął Bellę ramieniem.
– Wszystko ma swoje granice! –
krzyknęła Tanya. – Jak mogłeś, Edwardzie? Nie znasz naszych
praw?
– Wynośmy się stąd. – Kate
już sięgała do klamki.
– Edward... – Eleazarowi
zabrakło na moment słów, więc pokręcił tylko głową z zawodem
w oczach.
– Zaczekajcie! – warknęłam,
przebijając się nad ogólny harmider.
– Przypomnijcie sobie, co
słyszeliście – zachęcał ich rudy. – Przypomnijcie sobie, jaki
zapach czuliście. Renesmee nie jest tym, czym się wam wydaje.
– Od tej zasady nie ma żadnych
wyjątków – wycedziła Tanya.
– Tanyo! – Nie tak młodemu
ojczulkowi kończyła się cierpliwość. – Przecież słyszysz
bicie jej serca.
– Stój i zastanów się, co to
oznacza – syknęłam.
– Bicie serca? – powtórzyła
bezwiednie Carmen, wyglądając ostrożnie zza ramienia swojego
partnera. Widać było, że zaczynało ją to ciekawić, Edward więc
to ją wybrał sobie jako ofiarę.
– To nie jest dziecko-wampir. Mała
jest w połowie człowiekiem.
Goście wpatrywali się w niego jak
w chorego psychicznie, nie potrafiłam tego inaczej ująć.
– Wysłuchajcie mnie – powtórzył
rudy, przybierając błagalny ton. Sama musiałam przyznać, że gdy
modulował głos w ten sposób, ciężko mu było nie ulec. –
Renesmee jest jedyna w swoim rodzaju. Jestem jej ojcem. Nie
stworzycielem – jej biologicznym ojcem.
Tanya wciąż przecząco kręciła
głową, choć pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy, w takim szoku
była.
– Edwardzie, chyba się nie
spodziewasz, że... – zaczął Eleazar, lecz rudy przerwał mu
szybko:
– To znajdź inne wytłumaczenie,
które pasowałoby do wszystkich faktów. Czujesz przecież w
powietrzu ciepło bijące od jej ciała. W jej żyłach płynie
gorąca krew. Czujesz przecież jej zapach.
– Jak to możliwe? – szepnęła
Kate.
– Bella jest jej biologiczną
matką – ciągnął Edward. – Zaszła ze mną w ciążę i
urodziła Renesmee, kiedy była jeszcze człowiekiem. Niemalże ją
to zabiło. Musiałem walczyć z czasem, żeby zdążyć wstrzyknąć
jej do serca odpowiednią dawkę jadu.
Mimowolnie skrzywiłam się na samo
wspomnienie dźwięków dochodzących z gabinetu przerobionego na
prowizoryczną salę operacyjną, których słuchałam w wilczym
ciele pod oknem, zastanawiając się, kiedy i czy dojdzie do tego,
bym musiała interweniować.
– Słyszę o czymś takim po raz
pierwszy w życiu – wyznał Eleazar.
– Witaj w klubie – roześmiałam
się sucho. – Mi też jakoś trudno było się z tym pogodzić. –
W ostatniej chwili powstrzymałam się od dodania, że w moim
plemieniu był ktoś, kto prawdopodobnie spotkał się już z czymś
takim. Na razie nie musieli o tym wiedzieć.
– Wampiry raczej nie mają w
zwyczaju obcować cieleśnie z ludźmi – podkreślił nieco
sarkastycznie Edward. Ciekawe, że nie zorientował się po moich
myślach, że mam coś za uszami. – A jeszcze rzadziej zdarza się,
by ludzie wychodzili z tego żywi. Chyba się ze mną co do tego
zgodzicie?
Kate i Tanya spojrzały na niego
krzywo.
– Nie bądź taki uparty,
Eleazarze. Na pewno widzisz, że jesteśmy do siebie podobni.
To Carmen jako pierwsza przełamała
lody. Obeszła powoli niezbyt ku temu chętnego partnera i zbliżyła
się ostrożnie. Stanęła przed Bellą, pochylając się nieco w
stronę małej. Mój instynkt wilczego ochroniarza bił na alarm,
lecz nie wyczuwałam z jej strony złych zamiarów. Chciała się
tylko przyjrzeć... prawda?
– Oczy masz chyba po mamie –
zwróciła się do dziewczynki – ale twarz po tacie, prawda?
A potem wreszcie uśmiechnęła się
szeroko. Mała ma w sobie coś takiego, że nawet jeśli niezbyt
przepada się za dziećmi, ciężko dłużej się jej oprzeć.
Dziecko bez wahania odpowiedziało szerokim uśmiechem i dotknęło
twarzy matki, pewnie przekazując jej jakąś myśl.
– Czy miałabyś coś przeciwko,
gdyby Renesmee sama ci o sobie opowiedziała? – spytała Bella,
zwracając się do Carmen. Była tak zestresowana, że zdobyła się
jedynie na szept. – Ma talent do szybkiego wyjaśniania
skomplikowanych spraw.
Wampirzyca ciągle się uśmiechała.
– Umiesz mówić, maleńka?
– Umiem – potwierdziła Nessie.
Wszyscy goście wzdrygnęli się na dźwięk jej wysokiego głosu. –
Umiem mówić, ale mogę ci pokazać więcej, niż mogę powiedzieć.
– I przyłożyła swoją małą rączkę do lodowatego wampirzego
policzka czarnowłosej kobiety.
Carmen drgnęła i, o ile to
możliwe, zbladła jeszcze bardziej. Eleazar zaraz znalazł się za
nią i położył jej dłonie na ramionach, jakby zamierzał ją
odciągnąć, ale powstrzymała go gestem.
– Czekaj – poprosiła, nie
spuszczając oka z dziecka.
Renesmee miała całkiem sporo do
powiedzenia. Jacob nerwowo przestępował z nogi na nogę, ja
zaczynałam popatrywać na zegar ścienny, łapiąc się na tym, że
jego tykanie zaczynało mnie denerwować. Czas rozciągał się w
nieskończoność.
– Co takiego Nessie jej pokazuje?
– zdenerwował się mój ulubiony alfa.
– Wszystko – opowiedział bardzo
szczegółowo Edward.
Minęła kolejna minuta. Wreszcie
Nessie cofnęła dłoń i uśmiechnęła się z satysfakcją do
oniemiałej Carmen.
– Mój Boże, ona naprawdę jest
twoją córką – wykrztusiła wampirzyca, oglądając się na
dumnego ojca. – Taki niesamowity dar! Od razu widać, że mała
musi mieć równie uzdolnionego ojca.
– Czy wierzysz w to, co ci
pokazała? – dopytywał przejęty Edward.
– Bez zastrzeżeń.
– Carmen! – oburzył się
Eleazar.
– Może brzmi to wysoce
nieprawdopodobnie, ale Edward nie kłamie – zachwycała się,
łapiąc partnera za dłonie. – Jeśli chcesz się o tym przekonać,
niech dziewczynka sama ci wszystko pokaże. – Pchnęła go łokciem
w stronę dziecka. – Pokaż mu, mi querida.
Gdy tylko uradowana akceptacją ze
strony Carmen mała musnęła palcem czoło Eleazara, ten odskoczył
od niej jak oparzony, przeklinając po hiszpańsku. Zgarbiłam się
nieco i zawarczałam odruchowo na znak, że z pewnością przestanę
być pieskiem salonowym, jeśli tylko komukolwiek przyjdzie do głowy
zrobić krzywdę dziewczynce.
– Co ci zrobiła? – Tanya,
przerażona, podeszła bliżej. Kate również zaczęła się jakby
skradać, wysunęłam się więc naprzód, zamierając w wyzywającej
pozie u boku Belli. Jacob zaraz zmaterializował się po jej drugiej
stronie, odrobinę tylko ode mnie spokojniejszy.
– Usiłuje ci tylko pokazać całą
tą historię ze swojego punktu widzenia – uspokajała swojego
ukochanego Carmen, jednocześnie gestem nakazując siostrom się
zatrzymać.
– Nie uciekaj, tylko obejrzyj do
końca – poparła ją zniecierpliwiona Renesmee. Wyciągnęła
rączkę, ale nie dotykała twarzy wampira, czekając, aż ten sam
podejmie decyzję.
Eleazar przyjrzał się dziecku
podejrzliwie, spojrzeniem spytał Carmen o zgodę i dopiero po tym,
jak z entuzjazmem pokiwała głową, wziął głęboki wdech i
ponownie pochylił się ku dziewczynce. Zadrżał, kiedy zobaczył
pierwszą wizję, ale tym razem się nie odsunął. Zamknął tylko
oczy, pewnie chcąc się uspokoić i lepiej skoncentrować.
– Ach – westchnął kilka minut
później. – Teraz wszystko rozumiem. – Uśmiechnął się nawet,
gdy dziecko okazało zadowolenie z jego słów.
– Eleazarze? – Tanya
niecierpliwiła się za jego plecami.
– To prawda. Mała nie jest
nieśmiertelnym dzieckiem, tylko w połowie człowiekiem. Chodź, to
sama się przekonasz.
Kolejno obie siostry poddały się
sesji seansów i podobnie jak wcześniej Carmen i Eleazar nie miały
po nich żadnych więcej wątpliwości. Aż sama zaczynałam być
ciekawa, co takiego konkretnie mała im pokazała, że nie domagały
się dodatkowych wyjaśnień. Edward i Bella zaczynali się
rozluźniać, widocznie nie wietrząc żadnego podstępu. Również
uspokoiłam się i ponownie wycofałam – nie czułam się
komfortowo w tak bliskim otoczeniu wampirów. Już samo przebywanie z
nimi wszystkimi na powierzchni dość ciasnego przedpokoju nie było
dla mnie przyjemne. Jak nigdy zaczynało mi brakować świeżego,
pachnącego mrozem powietrza i natury, choćby w postaci obrzydłej
do mdłości stałej trasy naszych patroli.
– Dziękuję, że mnie
wysłuchaliście – powiedział wreszcie Edward, gdy wszyscy jako
tako doszli do siebie.
– Ale co z tym śmiertelnym
niebezpieczeństwem, które wam grozi? – przypomniała Tanya. –
Rozumiem już, że nie jest nim ta mała, więc o co chodzi? To
Volturi, prawda? Jak się dowiedzieli o jej istnieniu? Kiedy mają
się tu pojawić?
Nikogo nie zaskoczyło, że tak
szybko odgadła, w czym rzecz. W końcu niby kto mógł zagrażać
ich dużej rodzince, jeśli nie Volturi?
– Renesmee była z Bellą w górach
tamtego dnia, kiedy Bella widziała Irinę. Właściwie to Leah
wyczuła ją jako pierwsza. – Edward skinął głową w moją
stronę. – Nie odstępuje ich na krok.
Poczułam się trochę tak, jakby
ktoś jawnie przyznał, że mają mnie za wiernego labradora, ale
przełknęłam to dzielnie.
– To Irina na was doniosła? Na
Carlisle'a? Irina? – Kate zmrużyła oczy i syknęła z
niedowierzaniem.
– Nie – wyszeptała Tanya. –
To jakaś pomyłka...
– Alice zobaczyła to w jednej ze
swoich wizji – uświadomiłam ich z pełnym okrucieństwem, nie
owijając w bawełnę. Ciekawa byłam, czy ktokolwiek oprócz mnie i
nagle zaniepokojonej Belli dostrzegł, jak Edward skrzywił się
ledwo zauważalnie, gdy wymówiłam imię wieszczki.
– Jak mogła zrobić coś takiego?
– Eleazar wyglądał na zdruzgotanego. Nie dziwiłam mu się.
– Wyobraźcie sobie, że
widzieliście Renesmee tylko z daleka. I że nie zaczekaliście na
ich wyjaśnienia – mruknęłam. Tym razem nieco delikatniej, bo
nawet ja dostrzegałam, jak zrozpaczeni byli. Zdradziła ich siostra
– ktoś, komu ufali bezgranicznie.
Tanya skrzywiła się ze wstrętem.
– Mniejsza o to, co sobie
pomyślała... Jesteście naszą rodziną.
– Irina dokonała wyboru. W żaden
sposób nie możemy temu zaradzić. Już za późno. Alice dała nam
miesiąc.
– Tak długo? – zdziwił się
Eleazar.
– Chcą przyjechać tu wszyscy.
Zapewne wymaga to większych przygotowań.
– Cała straż?
– Nie tylko straż – wycedził
Edward. – Aro, Kajusz, Marek. Zabiorą ze sobą nawet żony.
Goście zamarli z wrażenia.
– To niemożliwe – wyjąkał
Eleazar.
– Dwa dni temu też tak uważaliśmy
– westchnęłam i pomasowałam zmęczonym gestem czoło. Coś tak
czułam, że zdecydowanie za dużo się wtrącam, że to nie moja
sprawa, ale po prostu nie mogłam milczeć. Chyba bym wtedy oszalała.
W obcym wampirze zaczynał wzbierać
gniew. Gdy odezwał się ponownie, prawie już warczał:
– Ależ to nie ma najmniejszego
sensu. Po co mieliby narażać siebie i żony na niebezpieczeństwo?
– Zgadza się, gdy tak na to
spojrzeć, nie ma to sensu. Ale według Alice tu chodzi o coś więcej
niż tylko ukaranie nas za to, czego ich zdaniem się dopuściliśmy.
Alice twierdzi, że to ty masz największe szanse rozwiązać tę
zagadkę.
– O coś więcej niż ukaranie
was? Ale co by to miało być? – Wampir zaczął chodzić w tę i z
powrotem.
– Gdzie reszta, Edwardzie? –
chciała wiedzieć Tanya. – Carlisle i Alice, i pozostali?
– Szukają przyjaciół i
znajomych, którzy mogliby nam pomóc. – Chyba nikt nie zauważył
tego, jak zawahał się na sekundę.
Tanya rozłożyła bezradnie ręce.
– Edwardzie, niezależnie od tego,
ilu sprzymierzeńców zgromadzicie, i tak nie wygracie. Możemy
jedynie zginąć razem z wami. Na pewno jesteś tego świadomy.
Oczywiście nasza czwórka zasługuje pewnie na ten los po tym, co
zrobiła wam Irina, po tym, jak zawiedliśmy was w przeszłości –
wtedy także z jej powodu.
– Nie prosimy was o to, żebyście
z nami walczyli i z nami zginęli – zaprotestował Edward. –
Wiesz, że Carlisle nigdy by was o coś takiego nie poprosił.
– Więc jakie są wasze plany?
– Szukamy po prostu świadków.
Jeśli tylko uda nam się zatrzymać Volturich, choćby na chwilę...
Jeśli tylko dadzą nam dojść do głosu... – Pogładził Renesmee
po policzku. – Trudno wątpić w naszą historię, kiedy już
zobaczy się ją jak film.
– Sądzisz, że jej przeszłość
będzie ich aż tak bardzo interesować? – prychnęła Tanya.
– Tak, ponieważ pokazuje, jaka
jest i jaka będzie w przyszłości. Tworzenia nieśmiertelnych
dzieci zakazano tylko dlatego, że gdyby po ziemi chodziło więcej
takich nieposkromionych istot, ryzykowalibyśmy, że przez ich
ekscesy ludzie dowiedzą się o naszym istnieniu.
– A ja jestem grzeczna –
wtrąciła się Renesmee. – Nigdy nie gryzę ani dziadka, ani Sue,
ani Billy'ego. Kocham ludzi. I ludzi-wilków, takich jak mój Jacob.
– Poklepała Jacoba jak przyjaznego psa.
– Ach – westchnął Edward. –
Gdyby tylko Irina złożyła nam wizytę nieco później, nasze losy
mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Renesmee rośnie w
nienaturalnie szybkim tempie. Nim dobiegnie końca ten miesiąc,
który nam pozostał, zdąży się zmienić tak, jakby minęło z pół
roku.
– Cóż, to z pewnością możemy
poświadczyć – stwierdziła Carmen. – Będziemy mogli przysiąc,
że widzieliśmy, jak rośnie, na własne oczy. Jak Volturi mogliby
zignorować takie dowody?
– Jak, w samej rzeczy – mruknął
nieco nieobecnym tonem Eleazar, nadal chodząc od ściany do ściany.
Pewna byłam, że nawet nas nie słucha.
– Tak – Tanya zgodziła się z
Carmen – możemy wystąpić jako świadkowie. Tyle to możemy na
pewno. I pomyślimy jeszcze, jak inaczej moglibyśmy wam pomóc.
– Żeby tylko chcieli was słuchać
– mruknęłam.
– Tanyo – zaprotestował Edward,
wyłapując z jej myśli coś więcej. – Naprawdę, nie musicie z
nami walczyć.
– Jeśli Volturi nie zatrzymają
się, żeby wysłuchać waszych świadków, mamy po prostu odsunąć
się na bok i spokojnie się wszystkiemu przyglądać? Oczywiście
mogę się wypowiadać wyłącznie za siebie...
– Tak bardzo we mnie wątpisz,
siostro? – prychnęła Kate.
– Jakby nie było, to misja
samobójcza.
Kobieta z nonszalancją wzruszyła
ramionami.
– Ja tam w to wchodzę.
– Ja też – poparła ją Carmen.
– Zrobię co w mojej mocy, żeby chronić tę małą. – Zaraz
wyciągnęła ręce w jej stronę, nie mogąc się oprzeć, by
przynajmniej na chwilę móc ją powstrzymać. Bella zaraz podała
jej dziecko, już wyprężone ze szczęścia, że znalazło nową
przyjaciółkę. Kobieta zaczęła tulić dziewczynkę, szepcząc do
niej coś po hiszpańsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz