piątek, 7 grudnia 2018

Rozdział 15


Pomimo długich poszukiwań stało się tak, jak przewidziałam – Edward i Carlisle nie zdołali odnaleźć Iriny. Ruszyli jej tropem jak najszybciej, przepłynęli nawet zatokę, przy której ślad się urywał, zlustrowali przeciwległy brzeg, lecz nie zdołali natrafić na nic więcej.
Nie wiedziałam, co powinnam o tym wszystkim myśleć. Tysiące przeczuć, emocji, domysłów i wątpliwości mieszało się w jedno, sprawiając, że chwilami zaczynałam zapominać, jak mam na imię. Ten bałagan w głowie sprawiał, że nie umiałam skupić się na niczym – nie mogłam zasnąć, zapominałam o tym, że do zjedzenia obiadu niezbędne jest poruszanie dłonią z widelcem, nie rozumiałam, co dzieje się w książce, którą chciałam się nieco rozproszyć. Jeszcze niedawno czytanie potrafiło całkowicie oderwać mnie od rzeczywistości, przenieść w inny świat tak dokładnie, bym zupełnie zapomniała o tym prawdziwym, teraz jednak za nic nie mogłam wpędzić się w ten upragniony stan. Gdy przyłapałam się na tym, że już piąty raz śledzę wzrokiem to samo zdanie, a nadal nie mam bladego pojęcia, o co w nim chodzi, a było mi zdecydowanie zbyt zimno na to, by wybrać się na patrol (poza tym doskonale pamiętałam o tym, że teraz była kolej Setha, a młody ostatnio zaczynał się buntować, gdy wchodziłam mu w kompetencje), postanowiłam udać się do nadmiernie zaludnionego salonu i zająć żałosnym odmóżdżaniem telewizją.
Chociaż sama nie wiem, czy pojęcie „zaludniony salon” jest tu choć minimalnie trafione.
Gdy wcześniej podsłuchiwałam rozmowy Belli z rodziną, jak zwykle nie zamierzając się wtrącać, wyłapałam kilka rzeczy, które wraz z dość niejasnymi wspomnieniami tworzyły pewien obraz sytuacji. Kojarzyłam, że była jakaś afera w związku ze ślubem Belli i Edwarda, choć nie miałam pojęcia, o co dokładnie w niej chodziło – spędziłam wtedy cały dzień w ciele wilka, by razem z resztą mieć oko na Jacoba w razie gdyby zachciało mu się zrobić coś wyjątkowo głupiego (swoją drogą, to zachciało mu się szybciej, niż wszyscy obstawialiśmy). Co Irina konkretnie zrobiła i co mogła sobie o tym pomyśleć, pozostawało już dla mnie tajemnicą, ale wraz z tym, że wciąż chodziło mi po głowie to, że przecież to właśnie wilkołaki zabiły jej ukochanego Laurenta, dało mi już do myślenia. Może kobitka nie żywiła urazy za spoufalanie się z ludźmi, jakim było przecież ze strony Edwarda ochajtanie się z żywą wówczas Bellą, tylko poszło o... ich zażyłość z naszą sforą? Teraz, gdy Bella niemal dosłownie wcisnęła jej się przed oczy podczas baraszkowania w śniegu z córką i przemienionym w wilka Jacobem, mogła przecież nie wytrzymać.
Okazało się, że bezmyślne śledzenie losów jakiejś wyjątkowo nieudanej brazylijskiej telenoweli zaskakująco pomaga w uporządkowaniu myślowego chaosu. Niemal plułam sobie w brodę, że nie wpadłam na to wcześniej.
No bo dlaczego Irina tak nagle się tutaj zmaterializowała? Jak dla mnie być może chciała za coś przeprosić, być może za to coś w związku ze ślubem Belli i Edwarda. Może chciała się ze wszystkimi pogodzić, bo przecież traktowali się niemal jak rodzina. A tu... No cóż. Bardziej ostentacyjnie zgasić jej nie mogli.
Ale z drugiej strony... czy aby na pewno chodziło tutaj o wilkołaka?
Irina, stojąc na tamtej grani i patrząc na rodzinną scenkę, z pewnością oprócz zaprzyjaźnionych wampirzycy i przerośniętego psa zauważyła też coś jeszcze. A konkretnie nienaturalnie piękne dziecko, ochoczo chwalące się swoimi nadnaturalnymi zdolnościami. Coś tam pamiętałam, że wśród wampirów panuje rygorystyczny zakaz przemieniania dzieci, za złamanie karany bodajże śmiercią. Coś tak czułam, że wszyscy możemy mieć w najbliższym czasie nieco... przesrane.
Nie wiem, jak to się stało, że tak nagle zaczęłam na dobre traktować ich jak rodzinę – jak moje malutkie krwiożercze owieczki, którymi chciałam się zaopiekować – ale nawet przez chwilę nie było dla mnie opcji, by zostawić ich na pastwę niebezpieczeństwa. I to zwieszającego się nad nimi dość realnie...
Tak, może i powstała między nami swoista więź, ale przy okazji byłam też pewna, że za nic nie przyjmą do wiadomości moich ostrzeżeń. Byli zbyt uprzejmi, zbyt łatwowierni. Żadne nie przełknie opcji, według której kochana kuzyneczka, powodowana dawnym fochem i szczeniacką frustracją, naskarży o wszystkim Volturi. Dla mnie pozostawało to jedynie kwestią czasu, ale oni pewnie nie uwierzyliby nawet gdyby powiedziała im o tym wprost. Dalej trwaliby przy przeświadczeniu, że przecież rodzinie się takich rzeczy nie robi.
Nie robi. Chyba że jest się zrozpaczoną kobietą, która przez wilkołaka straciła miłość swojego życia, a przez nieśmiertelne dziecko matkę.
Carlisle podobno zadzwonił do Tanyi, siostry Iriny, by spytać, czy kobieta do nich dotarła. Jak łatwo można było się domyślić – klan Denali również rozpaczliwie jej szukał, martwił się... Rozłąka z siostrą, choćby chwilowa, musiała być dla nich wielkim przeżyciem. Zastanawiałam się, czy ich więź nie stała się tak mocna przez to, jak straciły matkę. Alice próbowała zajrzeć w przyszłość, by czegoś się dowiedzieć, niestety obecność moja i Renesmee nieustannie blokowała jej wizje. Ustaliła jedynie tyle, że Irina jest zrozpaczona, targana silnymi emocjami i idzie gdzieś, nie podjąwszy na razie żadnej konkretnej decyzji.
Moim zdaniem to akurat było tylko kwestią czasu.
Jak dla mnie – wszyscy siedzieliśmy na bombie. Tu potrzeba było wzmożenia czujności, zainteresowania się okolicą, może kolejnych poszukiwań... a tu z każdym dniem miałam wrażenie, że sprawa cichnie. Tylko ja nieustannie myślałam, cała reszta zaczęła skupiać się na innych sprawach, o tej powoli zapominając. Znowu zaczęli knuć wycieczki krajoznawcze – podobno po to, by dowiedzieć się czegoś o Renesmee, co też stanowiło swego rodzaju priorytet, ale w tym ferworze mając głęboko to, co mogło być o wiele istotniejsze. I mogło wydarzyć się o wiele szybciej, niż ewentualne zestarzenie się i zejście ze świata małej.
W końcu nie będzie miał się kto starzeć i umierać, jeśli przyjdą tu całą armią, żeby nas wyrżnąć i spalić ku przestrodze dla potomnych.
Tego dnia, gdy okazało się, że to ja miałam rację, wszystko toczyło się pozornie swoim rytmem. Siedziałam sobie w fotelu przed panoramicznym oknem w salonie Cullenów, delektując się mocną kawą i zaskakująco marzycielsko jak na mnie zachwycając się padającym nieprzerwanie topniejącym śniegiem, jednocześnie mimochodem rejestrując wszystko to, co działo się wokół mnie. A jak na dom, w którym zwykle panowała idealna, nieprzerywana nawet szmerem oddechów cisza, działo się naprawdę wiele. Przyzwyczajona do spokoju, czułam się tak, jakby głowę miało mi rozsadzić od nadmiaru bodźców. Usiłowałam wymyślić jakiś plan, zastanawiałam się też, jak przedstawić wszystko obu sforom, by mieć w nich ewentualne wsparcie. A reszta za nic miała to, że właśnie męczyły mnie rozterki nad bezpieczeństwem ich marmurowych tyłków...
Renesmee oddychała spokojnie, śpiąc na kanapie, widocznie już doszedłszy do wniosku, że nie ma co liczyć na to, że rodzice zabiorą ją dzisiaj do domu, a Bella przyglądała się, jak Carlisle i Edward naradzali się, doprecyzowując szczegóły wspomnianej wycieczki krajoznawczej. Esme i Rosalie zastanawiały się nad tym, co powinny spakować, Emmett i Jasper z kolei przekrzykiwali się żywiołowo, planując „urozmaicenie diety”, jak to nazwali. Od polowania na jaguary i pantery przeszli do chęci skosztowania anakondy i innych tropikalnych paskudztw, na myśl o których tylko robiło mi się niedobrze. Egzotyczna fauna Amazonii za nic mnie nie pociągała, tak samo jak stada komarów, które pewnie osiągały tam niesamowite rozmiary i jak jeden mąż zleciałyby się z całej okolicy, by nadgryźć właśnie mnie. Jacob podobno miał ruszyć ze wszystkimi, lecz teraz nie było go nigdzie w pobliżu – wybył, by poinformować Sama o swojej rychłej nieobecności.
Jedyną osobą, która zdawała się nie wpaść w „wakacyjne szaleństwo”, była Alice. Dziewczyna już na pierwszy rzut oka wyglądała na taką, co kompletnie nie wie, co ze sobą zrobić – nie mogła usiedzieć w miejscu, ciągle znajdowała sobie jakieś zajęcie. Poruszała się powoli jak na nią, ale zdążyła już niepotrzebnie odkurzyć wszystkie świąteczne ozdoby, którymi Esme nie wiadomo po co obkleiła cały pokój, poprzestawiać wazony, zetrzeć wszystkie kurze... Wyraz twarzy miała nieobecny i po lekko zamglonych oczach można było łatwo się domyślić, że wciąż próbuje zajrzeć w przyszłość. Co chciała tam zobaczyć? Przyszłość Iriny? Czy może chciała dowiedzieć się, gdzie będą mieć jak największe szanse na znalezienie informacji o półwampirach? Przechylałam się raczej ku temu drugiemu, lecz z błędu wyprowadził mnie spokojny głos Jaspera:
Daj spokój, Alice. Jej żałoba to nie nasz problem.
Alice pokazała mężowi język, ale nie zaprotestowała, gdy aura w pomieszczeniu stała się nienaturalnie spokojna.
Trochę mi ulżyło, że nie jestem w sama w tym drżeniu o nasze bezpieczeństwo. A przynajmniej miałam taką nadzieję, że dało się w ten sposób te słowa zrozumieć – że nie chodziło o kolejny pokład empatii, altruizmu i cholera wie czego jeszcze, którymi cała rodzinka nieraz doprowadzała mnie do szału. No bo ja rozumiem bycie dobrym, ale nie cukierkowo zaślepionym! A z każdą chwilą coraz mocniej odnoszę wrażenie, że tylko ja tutaj dostrzegam wszystko takim, jakim może się okazać. I za nic te moje spostrzeżenia mi się nie podobają.
Ech, a może po prostu powinnam wyluzować? Może za bardzo się tym wszystkim przejmuję? Może trochę takiej cukierkowatości wyszłoby mi na dobre?
Już byłam gotowa przyznać, że chyba naprawdę muszę się nieco rozluźnić i przestać wypatrywać spisku wszędzie tam, gdzie go nie ma, gdy stała się rzecz dość... niezwykła.
Alice trzymała akurat w dłoniach wazon z kwiatami i niosła go w stronę kuchni, pewnie chcąc wymienić w nim wodę lub bestialsko zamordować jedną z róż, która sprawiała wrażenie lekko przywiędłej. Właściwie nie zarejestrowałam, czy drgnęła, czy się spięła, czy tuż przed tym zmienił się jej wyraz twarzy – to, co odbijało się w wielkiej szybie, a co było moim jedynym informatorem, jako że nadal nie zamierzałam odwracać się od okna, nie było na tyle szczegółowe, bym mogła być wszystkiego pewna – ale nie zmieniało to faktu, że gdy kryształowe naczynie wysunęło się z doskonałych, nienawykłych do popełniania błędów wampirzych rąk, aż podskoczyłam, wylewając sobie kawę na kolana. Zaklęłam wściekle – była jeszcze gorąca – i obejrzałam się z chęcią mordu na zamieszanie...
Z tym że to nie był wcale akt złośliwości, przypadek, niezdarność czy inna sprawa, o którą miałabym prawo się wściec – na Boga, przecież miałam do czynienia z wampirzycą! Ona nawet, jeśli by ten wazon celowo rzuciła, mogłaby bez żadnego wysiłku złapać go tuż nad podłogą! Nie przypuszczałam, że to możliwe, by ktoś taki jak ona coś upuścił. Nigdy.
Czas na chwilę stanął w miejscu. Ucichły rozmowy, wszystkie spojrzenia zwróciły się w stronę drobnej sylwetki. Wieszczka stała tak chwilę, odwrócona do nas tyłem i zupełnie nieruchoma, lecz w następnej sekundzie wszystko potoczyło się tak, jakby ktoś wcisnął przycisk przewijania na pilocie. Obróciła się tak gwałtownie, że aż rozmyła się w powietrzu, i oparła dłonią o ścianę, jakby nie była w stanie sama utrzymać równowagi. W jej nieobecnych oczach kryły się ból, rozpacz, strach...
Nie strach. Przerażenie.
Edward wciągnął powietrze tak gwałtownie, że aż się prawie nim zakrztusił. Jasper błyskawicznie doskoczył do Alice, położył jej dłonie na ramionach i potrząsnął, chcąc przywrócić ją do rzeczywistości.
Co jest? Alice, co się stało? – powtarzał.
Emmett drgnął, rozejrzał się, chyba nieświadomie obnażając zęby. Odruchowo zaczął szukać wzrokiem zagrożenia. Reszta nie odezwała się nawet słowem, wciąż sparaliżowana.
Co, u licha, jest grane? – Jasper jeszcze raz potrząsnął wątłą na pierwszy rzut oka dziewczyną.
Jadą po nas. Wszyscy – szepnęła jednocześnie z Edwardem. Jeśli to w ogóle jest możliwe, rudy wydawał mi się jeszcze bledszy, niż zazwyczaj.
W pokoju zapadła głucha cisza. W złocistych oczach pojawiło się wahanie, wątpliwości, niezrozumienie... tysiące pytań, od których powietrze zdawało się aż skwierczeć. Tylko ja jedna miałam głupią ochotę, by zerwać się z miejsca i zatańczyć na środku z triumfalną miną.
Volturi – jęknęła Alice.
Wszyscy – uzupełnił zszokowany Edward.
Wiedziałam! – syknęłam. Ledwo powstrzymałam się od tego, by nie wyszczerzyć zębów w wilczym grymasie. Ognisty dreszcz smagnął mnie wzdłuż kręgosłupa, lecz zacisnęłam pięści i jakoś doprowadziłam się do porządku.
Ale dlaczego? Skąd ten pomysł? – Wieszczka popatrzyła bezradnie na swoje dłonie, jakby w nich miała nadzieję wyczytać odpowiedź.
Kiedy? – spytałam.
I dlaczego? – jęknęła Esme.
Kiedy? – powtórzył bardziej stanowczo Jasper.
Alice jeszcze raz spróbowała zajrzeć w przyszłość – jej oczy stały się na kilka sekund całkowicie nieprzytomne, tylko usta skrzywiły się w grymasie, gdy spróbowała powściągnąć przerażenie.
Wkrótce – odezwała się jednocześnie z Edwardem, lecz uzupełniła już sama: – Wszędzie będzie dużo śniegu, i w lesie, i w miasteczku. Przybędą tu za niecały miesiąc.
Grunt, że nie jutro. – W pewien sposób odetchnęłam.
Ale co nimi kieruje? – wtrącił Carlisle.
Muszą mieć jakiś powód – poparła Esme. – Może żeby sprawdzić...
Tu nie chodzi o Bellę! – przerwała jej Alice. – Przyjadą wszyscy: Aro, Kajusz, Marek, każdy z członków ich straży przybocznej. Nawet ich żony.
O kurwa – wyrwało mi się. Nie spodziewałam się, że przewidywana tragedia może osiągnąć aż takie rozmiary.
Ależ żony nigdy nie opuściły wieży! – zaprotestował Jasper. – Nigdy! Nawet podczas rebelii na południu! Nawet, gdy władzę próbowali im odebrać Rumuni! Nawet gdy polowali na nieśmiertelne dzieci! Nigdy!
Ale teraz najwyraźniej tak – szepnęłam.
Ale dlaczego? – powtórzył Carlisle. Wyglądał na takiego, co nie spocznie, dopóki motywy wampirzej rodziny królewskiej nie staną się dla niego w pełni jasne. Na to, by były jednocześnie zrozumiałe, chyba nie mieliśmy co liczyć. – Nie zrobiliśmy nic złego! A gdybyśmy nawet coś przewinili, co by to mogło być, żebyśmy aż tak im się narazili?
Tylu nas już jest... – Edward wzruszył ramionami. – Pewnie chcą się upewnić, czy czasem... – Urwał w połowie.
Ale to nie daje nam odpowiedzi na kluczowe pytanie! Dlaczego?
Wolałam na razie milczeć, by nie sprowokować jeszcze więcej strachu, lecz z każdą chwilą miałam mocniejsze wrażenie, że udało mi się to wszystko przewidzieć. Wciąż zaciskałam pięści, czekając, aż nastąpi odpowiedni moment. Może też mając nadzieję, że sami jakoś do tego dojdą, bym nie musiała wszystkiego ujawniać i nagle znajdować się w centrum uwagi...
Sprawdź to, Alice – poprosił Jasper. – Zobacz, co ich sprowokowało.
Pokręciła przecząco głową.
Ta wizja przyszła znikąd, Jazz. Nie przyglądałam się poczynaniom Volturich. Nawet naszej przyszłości nie badałam. Rozglądałam się za jakimiś wieściami o Irinie. Nie było jej tam, gdzie się tego spodziewałam...
Nagle zachwiała się, złociste oczy ponownie zaszły mgłą. Drgnęła po dłuższej chwili.
Postanowiła, że do nich pojedzie – zaczęła. – Irina postanowiła, że pojedzie do Volturich. A potem z kolei to oni podejmą decyzję, żeby przyjechać tutaj. Ale wygląda to tak, jakby już od dawna na nią czekali. Jakby swoją decyzję podjęli już dawno temu, tylko czekali na Irinę...
Zdrajczyni! – rzuciłam. Niemal widziałam obracające się w wampirzych głowach trybiki.
Czy możemy ją powstrzymać? – chciał wiedzieć Jasper.
To niemożliwe. Jest już prawie na miejscu.
Co ona wyprawia? – jęknął Carlisle.
Czekałam jeszcze chwilę. Zerkałam co chwilę niepewnie na Bellę, dziwnie milczącą i odległą. W niej pokładałam ostatnie nadzieje, lecz gdy cisza nadal się przeciągała, w końcu nie wytrzymałam.
Wy naprawdę tego nie widzicie? Skupcie się wreszcie! – parsknęłam. – Jak myślicie, co ktoś, kto stracił matkę przez nieśmiertelne dziecko, zobaczył jako pierwsze w tej scence rodzajowej, jaką urządziliście z Jacobem?
Wszyscy spojrzeli na mnie. W wampirzych oczach błysnęło zrozumienie i jeszcze większy strach, silniejszy niż do tej pory.
Nieśmiertelne dziecko – wyszeptał Carlisle.
Wreszcie dotarło! – Zaśmiałam się bez cienia wesołości.
Tyle że Irina się myli – odezwała się Bella z paniką w głosie. – Renesmee nie jest taka jak tamte dzieci. One się nie zmieniały, a mała rośnie jak na drożdżach. Nad nimi nie dawało się zapanować, a mała nigdy jeszcze nie zrobiła krzywdy ani Charliemu, ani Sue, ani nawet nie pokazała im nic, co mogłoby ich przestraszyć. Potrafi się kontrolować. Już jest bystrzejsza od większości dorosłych. Nic na nią nie mają... – Za murem słowotoku starała się ukryć to, jak bardzo się przejęła.
Za taką zbrodnię nie karzą w procesie, skarbie. – Edward brzmiał nienaturalnie spokojnie. – Aro zobaczył już dowody w myślach Iriny. Przybędą tu, żeby wykonać wyrok, a nie żeby nad nim obradować.
Ale przecież jesteśmy niewinni! – Młoda wampirzyca nie mogła uwierzyć. Niemal zerwała się z miejsca, gdy położył jej dłoń na ramieniu.
Nie dadzą nam dość czasu, byśmy mogli ich o tym przekonać.
Co możemy zrobić?
Możemy walczyć – odezwał się ze spokojem Emmett.
Ale nie wygramy – warknął Jasper.
Cóż, uciec też nie możemy. Nie, dopóki korzystają z usług Demetriego. – Wielki wampir skrzywił się. Podejrzewam, że to nie myśl o niejakim Demetrim napawała go obrzydzeniem, a opcja, że mógłby wziąć nogi za pas. – Nie rozumiem, dlaczego nie moglibyśmy wygrać. Mamy do wyboru kilka opcji. Nie musimy walczyć sami.
Nie ma mowy, Emmett! – Bella aż się uniosła. – Nie naślę Quileutów na Volturich!
Bella, wyluzuj. – Uśmiechnął się drapieżnie. W tej chwili ostre kły, jak u wampirów rodem z bajek, pasowałyby mu jak ulał. – Nie miałem na myśli sfory.
Wątpisz, że Sam i Jacob zignorowaliby taką inwazję? – Obejrzałam się na niego z ogniem w oczach. – Nawet, jeśli nie chodziłoby o waszego szczeniaka? Dzięki Irinie przecież Aro i tak już musi wiedzieć o naszym przymierzu.
Nie wątpię, że obie sfory przyszłyby nam z pomocą, ale myślałem o innych naszych znajomych.
Nagle mnie olśniło. Zaczynałam rozumieć, co mu chodzi po tym wielkim łbie.
Nie będę skazywał swoich przyjaciół na śmierć – zaprotestował Carlisle.
Hej, może to im pozwól podjąć tę decyzję? – Przybrany syn uniósł dłonie w poddańczym geście. – Nie upieram się, że będą musieli z nami walczyć.
Przecież już o tym rozmawialiśmy! – wtrąciłam, gdy nareszcie w pełni skrystalizowało mi się przed oczami to, do czego dążył. – Jeszcze niedawno byliście na to gotowi. Już jakiś czas temu przecież przeczuwaliście, że Volturi mogą się małą zainteresować, i szukaliście wsparcia wśród znajomych. Dlaczego nie wrócić do tego planu?
Właśnie. – Nigdy nie przypuszczałam, że jakikolwiek wampir zgodzi się ze mną w czymkolwiek. – Mogą po prostu czekać z nami na przybycie Volturich, tak żeby na ich widok tamci się zawahali. Bella i Leah mają rację. Trzeba zgromadzić tak wielkie poparcie, by tamci nie mieli wyboru i zgodzili się nas wysłuchać. Chociaż z drugiej strony, jeśliby nam uwierzyli, ominęłaby nas fajna bitwa...
Spojrzałam na niego z miną mówiącą „a już myślałam, że jednak zmądrzałeś”, ale niestety nie wziął sobie tego przesłania do serca. Mrugnął tylko do mnie, powstrzymując uśmiech.
Dobrze mówicie – poparła nas Esme. – To ma sens. Ta chwila zwątpienia z ich strony – dokładnie tego nam trzeba. Spróbujemy przemówić im do rozumu.
Będziemy musieli ściągnąć tu wielu świadków. – Rosalie odezwała się pierwszy raz. – Więcej, niż zakładaliśmy na tym samym początku, o którym mówiła futrzasta.
Przełknęłam cisnący się na usta komentarz. To nie była pora na uświadomienie blondi po raz drugi, że wcale nie jest taka niezniszczalna, jak jej się wydaje.
O tyle możemy naszych przyjaciół poprosić. Mieliby po prostu dać świadectwo.
Zrobilibyśmy dla nich to samo – zauważył Emmett.
Musimy tylko bardzo uważać na sposób, w jaki im to przekażemy – mruknęła Alice. – Musimy starannie zaplanować te pierwsze spotkania. – W jej głosie znowu pojawiła się nutka paniki.
Spotkania? – Jasper spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
Dziewczyna nie zamierzała rozwijać. Nie czekając dłużej, zaczęła wyliczać:
Rodzina Tanyi. I Siobhan. I Amuna. I część nomadów, na pewno Garrett i Mary, może Alistair.
A co z Peterem i Charlotte? – Po głosie Jaspera łatwo można było poznać, że te dwie postacie to ktoś dla niego ważny i raczej wolałby nie pchać ich na rzeź. Bo opcji rzezi wciąż raczej nie wykluczyliśmy.
Być może.
A wampirzyce z Amazonii? – podsunął Carlisle. – Kachiri, Zafrina i Senna?
Alice znowu zajrzała w przyszłość. Przez jej twarz przebiegł dziwny grymas, lecz zniknął tak szybko, że nie mogłam go zinterpretować. Spięła się ledwo zauważalnie.
Nic nie widzę.
Co to miało być? – pogonił ją niecierpliwie Edward. – Ten fragment z dżunglą. Będziemy ich szukać?
Nic nie widzę – powtórzyła uparcie, ale nie tylko mi zabrzmiało to na kłamstwo. – Będziemy musieli się rozdzielić i pospieszyć – trzeba to załatwić, zanim śnieg zacznie osiadać na ziemi. Musimy dotrzeć do kogo tylko się da i ściągnąć ich tutaj, by zobaczyli dowody. – Odpłynęła na jeszcze jedną chwilę. – Spytajcie Eleazara. Za tym kryje się coś więcej, niż tylko obowiązek zlikwidowania nieśmiertelnego dziecka.
W salonie zapadła cisza. Wszyscy czekali z niecierpliwością, aż Alice wyjdzie z transu.
Tyle tego – jęknęła. – Mamy mało czasu.
Alice? – odezwał się Edward. – Wszystko działo się tak szybko. Nic z tego nie zrozumiałem. Co to za...
Nic nie widzę! – wydarła się na niego. Pierwszy raz widziałam malutką Alice prawdziwie wściekłą. – Jacob zaraz tu będzie!
Rosalie ruszyła w stronę drzwi.
Ja się tym... – zaczęła, ale wieszczka przerwała jej szybko.
Nie, niech wejdzie. – Jej głos z każdą chwilą stawał się coraz mocniej piskliwy. Wyglądała tak, jakby nie pragnęła niczego bardziej niż ucieczki jak najdalej stąd. Chwyciła Jaspera za dłoń i ścisnęła tak mocno, że pewnie gdyby był człowiekiem, połamałaby mu kości. – Z daleka od Nessie też lepiej będzie mi się widziało. Muszę sobie stąd pójść. Muszę się porządnie skoncentrować. Muszę sprawdzić każdy najdrobniejszy szczegół. Muszę już iść. Chodź, Jasper, nie mamy czasu do stracenia! – Pociągnęła zagubionego męża stanowczo za sobą i oboje czym prędzej wypadli w noc, mijając na drewnianych stopniach zaskoczonego Jacoba. – Ruszcie się! Musimy ich wszystkich namierzyć! – krzyknęła na odchodnym i zniknęła w falach topniejącego śniegu.
Kogo namierzyć? – zdziwił się Jacob, zamykając drzwi po dłuższej chwili zastanowienia. – Co ją tak nosi?
Nikt mu nie odpowiedział, wszyscy tępo wpatrywali się w przestrzeń, pewnie nie mogąc poradzić sobie z zalewającymi umysł myślami. Kiedyś słyszałam o tym, jakoby wampiry mogły bez trudu analizować kilka rzeczy jednocześnie, bo ich umysły z chwilą przemiany stawały się zaskakująco pojemne, ale zaczynałam w to wątpić.
Jacob jak gdyby nigdy nic wytrząsnął sobie resztki roztopionego śniegu z włosów i naciągnął koszulkę.
Cześć, Bells! Myślałem, że o tej porze będziecie już u siebie. – Wreszcie spojrzał w przerażone oczy Belli i zamilkł. Kiedy zauważył pozostałości kryształowego wazonu na podłodze, otworzył szeroko oczy i zadrżał silnie.
Co jest? Co się stało?
Chyba pierwszy raz w życiu pożałowałam, że jako człowiek nie mogłam przekazać mu swoich myśli. O ile prościej by było wszystko pokazać takim, jakim było, zamiast bawić się w odtwarzanie, opowieści... w całą tę szopkę, która zabierała tak wiele czasu.
Nic je nie jest? – Sięgnął do czółka Renesmee, chcąc sprawdzić jej temperaturę. – Tylko błagam, Bella, mów prawdę!
Wszystko z nią w porządku – wykrztusiła młoda wampirzyca.
Więc o co chodzi?
Panie Alfo, obawiam się, że mamy przejebane – odezwałam się ze swojego kąta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz