Miałam wrażenie, jakby w moim
ciele siedziały dwie zupełnie różne osoby.
Pierwsza Leah była dobra. Ona
przejmowała się wszystkim – martwiła się o brata, chciała
dobrze wypaść przed rodziną, do której niejako się wprosiła,
była smutna i niezrozumiana, ale z całych sił próbowała z tym
walczyć – usiłowała wyjść na przysłowiową prostą, zacząć
wreszcie żyć. I ona przede wszystkim żałowała tego, jak
potraktowała Bellę. Owszem, nie widziała niczego złego w strachu
o rodzinę – przecież to oczywiste! – ale jednocześnie źle
było jej z tym, jak rzuciła się na młodą wampirzycę. Wiedziała,
że Bella przecież też była zagubiona, też nie oswoiła się
jeszcze ze wszystkim, mogła nawet w każdej chwili przestać
kontrolować siebie samą! I ta Leah zamierzała wampirzycę
przeprosić.
Tylko że była też druga Leah.
Sucha, sarkastyczna, zapatrzona we własne cierpienie, nienawidząca
świata. I ona wiedziała, że gdyby tylko mogła cofnąć się w
czasie, niczego by dzisiaj nie zmieniła. Bo pijawce się należało,
i to od dawna!
I ta druga Leah stopniowo wygrywała.
Sama nie wiem, czym to było
spowodowane – może to jakiś rodzaj szoku? Grunt, że ludzkie
odruchy, jakie opanowały mnie na parę minut, odpływały ode mnie
coraz dalej, zagłuszane przez kolejną falę złości. Za co ja mam
ją przepraszać?! Prawie zabiła mi brata, do cholery! Jeśli oni
widzą coś złego w mojej reakcji, to chyba z nimi jest coś nie
tak!
No i deliberowałam sama ze sobą,
nieubłaganie zbliżając się do posiadłości Cullenów i z każdym
kolejnym krokiem mając mocniejsze wrażenie, że już kompletnie nie
wiem, co powinnam ze sobą zrobić. Z jednej strony chciałam, żeby
wszystko było w porządku – nie uśmiechało mi się mieszkanie ze
złymi na mnie wampirami, nie cierpiałam dusznej atmosfery, jaka
panuje, gdy domownicy nie mogą znieść się nawzajem – ale z
drugiej miałam ochotę jeszcze raz wsmarować pijawkę w glebę.
Tylko tym razem na dobre.
No, w sumie która moja opcja by nie
przeważała, i tak pragnęłam zrobić coś raczej dla własnej
satysfakcji, niż dobra ogółu. Tylko ciekawe, co ja powiem Alice?
Jakoś się chyba nastawiła, że zrobi ze mnie miłego szczeniaczka,
i teraz pewnie ciężko będzie wybić jej to z głowy. A na to, że
zapomni, nie ma raczej co liczyć. Jedyna moja nadzieja w tym, że
nie weźmie sprawy w swoje ręce, tylko zostawi wszystko mi.
I jeszcze te całe urodziny... No
nie powiem, żebym miała jakąś szczególną ochotę na adorowanie
kogoś, kogo przed momentem mało nie zabiłam, ale chyba się z tego
nie wykręcę.
Dotarłam do domu chwilę przed
wampirami. Zamiast skierować się do drzwi, przed którymi
zostawiłam złożone ubrania, na moment jeszcze zajrzałam do salonu
przez przeszkloną ścianę. Seth nadal spał na kanapie, a Bella i
Edward przytulali się, zachwycając malutką dziewczynką. Dziecko
już spało, wykończone nadmiarem wrażeń, lecz jego rodzice nie
wyglądali na takich, co by zamierzali respektować jego ciszę
nocną.
Patrząc na nich, poczułam coś
dziwnego. Zakłuło mnie w okolicy serca, oddech urwał mi się na
moment, gdy w jednej chwili uświadomiłam sobie, że nigdy czegoś
takiego nie doświadczę. Szczęśliwa miłość? Wspaniały
mężczyzna, będący ucieleśnieniem wszelkich moich skrytych
marzeń? Związek po kres wieczności, którego samo istnienie
sprawi, że będę każdego ranka budzić się z uśmiechem?
Doskonale wiem, że to nie dla mnie. Nie, nie mam pojęcia, skąd to
wrażenie, ale... ja po prostu czuję, że to nie dla mnie. W końcu
ktoś musi cierpieć, żeby inni byli szczęśliwi... Ta świadomość
jest przerażająca. Nie smutna, nie przykra, nie przyprawiająca o
płacz, tylko właśnie przerażająca.
Straciłam faceta, którego kochałam
nad życie. Nie wiem, co było ze mną nie tak, ale coś musiało,
skoro wpoił sobie Emily, nie mnie. Gdyby było ze mną wszystko w
porządku, padłoby na mnie, prawda? A nie na moją kuzynkę...
Straciłam też ojca. Ba, że straciłam – ja go zabiłam! To
przeze mnie jego serce nie wytrzymało! Straciłam nawet szanse na
przyjaźń – choć po cichu miałam nadzieję, że chłopaki ze
sfory przyjmą mnie jak swoją, czekało mnie oczywiste
rozczarowanie. Zawsze byłam dla nich intruzem, kimś, kogo przy
sobie nie chcieli, lecz mieli za dużo taktu, by powiedzieć o tym
wprost. Problem w tym, że siedząc im nieustannie w głowach, takie
rzeczy się po prostu wie, nikt nie musi przedstawiać sprawy
dosłownie. Skoro nawet oni traktowali mnie jak zbędną, to gdzie
tak naprawdę przynależę?
Zacisnęłam zęby, potrząsnęłam
łbem, próbując odegnać myśli. Co mi z tego, że będę to
roztrząsać? Jest, i tyle. Im więcej będę się nad tym
zastanawiać, tym mocniej będzie bolało to, że nie jestem w stanie
nic zrobić.
Przemieniłam się w człowieka i
przebrałam szybko, choć miałam wrażenie, że zrzucenie wilczej
skóry jest jak odsłanianie się. W jednej chwili stałam się
zupełnie bezbronna, podczas gdy świat wokół tylko czekał, by
rzucić mnie w szpony kolejnego koszmaru... Zaczekałam na wampiry,
które po kilku chwilach wynurzyły się spomiędzy drzew. Wszyscy
byli szczęśliwi – zwłaszcza Alice, która przeskoczyła rzekę,
na moment chwytając się gałęzi jednego z drzew i bujając się na
niej ze śmiechem. Emmet przebiegł w bród przez wodę, rozchlapując
jej tak, że mało brakło, a nawet z tej odległości by mnie
zmoczył. Odsunęłam się z drogi, pozwalając, by ciemnowłosa
wampirzyca jako pierwsza wpadła do domu, aż rozmywając się w
powietrzu. Wywróciwszy oczami, wsunęłam się do środka na samym
końcu, mając nadzieję, że jakoś uda mi się przemknąć
niezauważoną do swojego pokoju, ale Esme musiała wyczuć, co
chodziło mi po głowie – w ostatnim momencie złapała mnie
stanowczo za ramię i przyciągnęła bliżej do siebie, niemal
wciągając do wypełnionego gwarem pomieszczenia. Zgrzytnęłam
zębami i postanowiłam jakoś się dostosować.
– Wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin! – darła się właśnie jej przybrana córka, wcisnąwszy
w dłonie zaskoczonej Belli niepozorny kluczyk, owinięty wprost
gigantyczną kokardą.
Bella wywróciła tylko oczami,
westchnęła ciężko i mruknęła:
– Pierwsze urodziny ma się
dopiero w rok po swoich narodzinach, a nie w dniu przemiany.
– Bello, to nie dlatego, że są
twoje pierwsze wampirze urodziny. Dziś trzynasty września! Kończysz
dziewiętnaście lat!
Na chwilę zapadła idealna cisza.
– O nie! Nie ma mowy! – ryknęła
solenizantka, cofając się kilka kroków. Natknęła się plecami na
Edwarda i spojrzała na niego z przerażeniem. – Nie, to już się
nie liczy. Przestałam się starzeć trzy dni temu. Już zawsze będę
mieć osiemnaście lat...
– A gadaj sobie, co chcesz –
przerwała jej Alice. – Obchodzimy te urodziny tak czy siak, więc
lepiej się z tym pogódź. Gotowa na otwieranie prezentu?
– Prezentów – poprawił ją
Edward. Przy okazji wyciągnął z kieszeni kluczyk, lecz różniący
się od poprzedniego – wyglądał jak samochodowy.
Bella westchnęła tylko ciężko,
jakby coś ją bolało. Za nic nie mogłam jej zrozumieć – z tym
lękiem przed znalezieniem się w centrum zainteresowania, niechęcią
do otrzymywania prezentów... Zawsze uważałam, że Panna Nijaka
jest jakimś innym gatunkiem, ale widziałam to z pełną mocą w
podobnych sytuacjach. Co jest złego w urodzinach i tym, że wszyscy
chcą sprawić ci przyjemność? Ja tam zawsze myślałam, że to
całkiem przyjemne? Jak można nie cieszyć się z otrzymania na
urodziny samochodu?! Kurde no, ja tam oszalałabym z radości, jakby
komuś zależało na mnie na tyle, by mi kartkę wypisać...
Patrzyłam na podekscytowane
towarzystwo – na uśmiechniętych od ucha do ucha Carlisle'a i
Esme, na Alice i Edwarda, kłócących się o to, który z prezentów
zostanie „odpakowany” w pierwszej kolejności, na nieco
zdegustowaną ich zachowaniem Bellę... i jednocześnie narastało we
mnie coś dziwnego. Doskonale wiedziałam, co to takiego, lecz bałam
się to nazwać.
– To do dzieła! –
zakomenderowała Alice, gdy już wygrała idiotyczny spór. –
Bello, daj Ness... Renesmee Rosalie.
Prawie ryknęłam śmiechem, gdy się
przejęzyczyła.
– Gdzie zwykle sypia? –
dopytywała czuła mamusia, nie zwracając uwagi na to, jak się
zakrztusiłam.
– Na rękach u Rosalie. Albo
Jacoba. Albo Esme. Tak to, widzisz, wygląda. Non stop ktoś ją
nosi. Będzie najbardziej rozpieszczonym półwampirzątkiem na
świecie.
– Będzie też najmniej
rozpieszczonym półwampirzątkiem na świecie. To właśnie jest
piękne w byciu jedyną w swoim rodzaju. – Rosalie z uwielbieniem
na twarzy przejęła dziewczynkę.
– Chodźmy już, chodźmy! –
Bella niemalże została wyciągnięta z salonu.
– To coś jest na dworze? –
Solenizantka wyglądała na coraz bardziej zdezorientowaną.
– Tak jakby...
– Mam nadzieję, że ci się
spodoba – zawołała blondi. – Jest od nas wszystkich, a
zwłaszcza od Esme.
– To nie idziecie z nami? –
Dopiero teraz zauważyła, że do wyjścia szykują się tylko ona,
jej mąż i Alice.
– Chcemy, żebyś miała szansę
nacieszyć się nim najpierw w samotności. Ale jeśli będziesz
chciała, opowiesz nam później, jak było. – Uśmiechnęła się
porozumiewawczo do Emmeta.
Zerknęłam jeszcze na zalegających
na kanapie Jacoba i Setha. Nie obudzili się nawet na moment przy
takim zamieszaniu, wyglądało więc na to, że nie ma co liczyć na
to, że jeszcze dzisiaj wstaną. Wyglądali na zadowolonych i
całkowicie rozluźnionych, więc nie przejmując się nimi dłużej,
ruszyłam za wampirami, wymykając się na zewnątrz w ostatnim
momencie, zanim drzwi zdążyły trzasnąć.
Z początku zamierzałam tylko
odprowadzić ich wzrokiem. Stanęłam na werandzie, schroniłam się
w większej plamie mroku i patrzyłam, jak znikają między drzewami,
rozmawiając z podekscytowaniem. Po chwili wahania jednak szybko
zrzuciłam sukienkę i zwinnie stopiłam się z plamą mroku. Między
starymi drzewami było tak ciemno, że nawet z jasnym futrem zdołałam
stopić się z cieniami w jedno. Truchtałam w niewielkim oddaleniu
od wampirów, tak, by nie zwróciły na mnie uwagi, ale jednocześnie
bym mogła wszystko słyszeć.
Tylko po co? Czułam się od tego
jeszcze gorzej.
– Co ty wyprawiasz? – wściekała
się Bella, usiłując odgonić Alice, która zaszła ją od tyłu i
zakryła jej oczy.
– Upewniam się, że nie będziesz
podglądać – oznajmiła, wskakując bratowej na plecy. Tamta nawet
się nie zachwiała.
– Sam mogłem o to zadbać, bez
tego cyrku z braniem cię na barana burknął Edward.
– Mógłbyś pozwolić jej
oszukiwać. Weź ją za rękę i zaprowadź, wiesz gdzie.
– Alice...
– Nie kłopocz się, Bello. I tak
zrobimy to po mojemu.
Edward pociągnął lekko żonę.
– Jeszcze tylko kilka minut. Potem
znajdzie sobie następne ofiary.
– Mógłbyś być nieco bardziej
wdzięczny, wiesz? To poniekąd prezent dla was obojga.
– Prawda. Więc jeszcze raz bardzo
ci dziękuję.
– Niech ci będzie.
Gdy zatrzymali się na skraju
polany, bezszelestnie zbliżyłam się jeszcze trochę, by mieć
lepszy widok. W powietrzu czułam wiele różnych intrygujących
zapachów – róże, wiciokrzew, świeżo zaimpregnowane drewno,
pachnący sosną dym, rozgrzany kamień. Razem tworzyły
oszałamiającą mieszankę, której za nic nie potrafiłam
zinterpretować, co tylko podłechtało moją chorobliwą ciekawość.
– Obróć ją troszeczkę bardziej
w prawo – komenderowała Alice. – O tak. Świetnie. Gotowa?
– Gotowa.
Bella nabrała gwałtownie
powietrza, zszokowana, mocniej zaciskając palce na trzymanym kluczu.
Nie mogąc wytrzymać, wysunęłam się z zapewniających schronienie
krzaków, wstępując w pustą przestrzeń, oświetloną słabym
blaskiem gwiazd i wąskiego sierpa księżyca.
Prezentem niespodzianką okazał się
dom. Nieduży, kamienny, porośnięty wiciokrzewem, kryty drewnianym
gontem i ogólnie tak staroświecki i swojski, że niemal czułam
bijące od niego ciepło. Coś takiego musiało mieć własną aurę,
duszę, dzięki której każdy mógł czuć się tam jak u siebie.
Wszystko wyglądało tak bajkowo i nierzeczywiście, że nie sposób
było uwierzyć, by jakiekolwiek problemy miały wstęp za ciężkie
drewniane drzwi, wykończonych łukiem.
Wzruszyłam się, a owijający
ciasno moje serce jadowity wąż poruszył się niespokojnie.
– I jak, co o nim myślisz? –
Nawet Alice zdawała się ulec baśniowej atmosferze i uspokoić.
– Esme pomyślała sobie, że
pewnie ucieszylibyśmy się, mogąc mieszkać tylko we troje –
wyjaśnił Edward – ale nie chciała też, żeby dzieliła nas od
nich jakaś wielka odległość. Poza tym, każda wymówka jest dla
niej dobra, żeby móc odrestaurować kolejny budynek. Ten domek stał
w ruinie przez co najmniej sto lat.
Obserwowałam, słuchałam...
czułam.
I z każdą chwilą czułam
mocniejszą pewność, że to narastające we mnie uczucie, którego
tak nie chciałam nazwać, to nienawiść. Prosta, czysta, pierwotna,
wyniszczająca...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz