środa, 4 lipca 2018

Rozdział 13


Miałam wrażenie, jakby w moim ciele siedziały dwie zupełnie różne osoby.
Pierwsza Leah była dobra. Ona przejmowała się wszystkim – martwiła się o brata, chciała dobrze wypaść przed rodziną, do której niejako się wprosiła, była smutna i niezrozumiana, ale z całych sił próbowała z tym walczyć – usiłowała wyjść na przysłowiową prostą, zacząć wreszcie żyć. I ona przede wszystkim żałowała tego, jak potraktowała Bellę. Owszem, nie widziała niczego złego w strachu o rodzinę – przecież to oczywiste! – ale jednocześnie źle było jej z tym, jak rzuciła się na młodą wampirzycę. Wiedziała, że Bella przecież też była zagubiona, też nie oswoiła się jeszcze ze wszystkim, mogła nawet w każdej chwili przestać kontrolować siebie samą! I ta Leah zamierzała wampirzycę przeprosić.
Tylko że była też druga Leah. Sucha, sarkastyczna, zapatrzona we własne cierpienie, nienawidząca świata. I ona wiedziała, że gdyby tylko mogła cofnąć się w czasie, niczego by dzisiaj nie zmieniła. Bo pijawce się należało, i to od dawna!
I ta druga Leah stopniowo wygrywała.
Sama nie wiem, czym to było spowodowane – może to jakiś rodzaj szoku? Grunt, że ludzkie odruchy, jakie opanowały mnie na parę minut, odpływały ode mnie coraz dalej, zagłuszane przez kolejną falę złości. Za co ja mam ją przepraszać?! Prawie zabiła mi brata, do cholery! Jeśli oni widzą coś złego w mojej reakcji, to chyba z nimi jest coś nie tak!
No i deliberowałam sama ze sobą, nieubłaganie zbliżając się do posiadłości Cullenów i z każdym kolejnym krokiem mając mocniejsze wrażenie, że już kompletnie nie wiem, co powinnam ze sobą zrobić. Z jednej strony chciałam, żeby wszystko było w porządku – nie uśmiechało mi się mieszkanie ze złymi na mnie wampirami, nie cierpiałam dusznej atmosfery, jaka panuje, gdy domownicy nie mogą znieść się nawzajem – ale z drugiej miałam ochotę jeszcze raz wsmarować pijawkę w glebę. Tylko tym razem na dobre.
No, w sumie która moja opcja by nie przeważała, i tak pragnęłam zrobić coś raczej dla własnej satysfakcji, niż dobra ogółu. Tylko ciekawe, co ja powiem Alice? Jakoś się chyba nastawiła, że zrobi ze mnie miłego szczeniaczka, i teraz pewnie ciężko będzie wybić jej to z głowy. A na to, że zapomni, nie ma raczej co liczyć. Jedyna moja nadzieja w tym, że nie weźmie sprawy w swoje ręce, tylko zostawi wszystko mi.
I jeszcze te całe urodziny... No nie powiem, żebym miała jakąś szczególną ochotę na adorowanie kogoś, kogo przed momentem mało nie zabiłam, ale chyba się z tego nie wykręcę.
Dotarłam do domu chwilę przed wampirami. Zamiast skierować się do drzwi, przed którymi zostawiłam złożone ubrania, na moment jeszcze zajrzałam do salonu przez przeszkloną ścianę. Seth nadal spał na kanapie, a Bella i Edward przytulali się, zachwycając malutką dziewczynką. Dziecko już spało, wykończone nadmiarem wrażeń, lecz jego rodzice nie wyglądali na takich, co by zamierzali respektować jego ciszę nocną.
Patrząc na nich, poczułam coś dziwnego. Zakłuło mnie w okolicy serca, oddech urwał mi się na moment, gdy w jednej chwili uświadomiłam sobie, że nigdy czegoś takiego nie doświadczę. Szczęśliwa miłość? Wspaniały mężczyzna, będący ucieleśnieniem wszelkich moich skrytych marzeń? Związek po kres wieczności, którego samo istnienie sprawi, że będę każdego ranka budzić się z uśmiechem? Doskonale wiem, że to nie dla mnie. Nie, nie mam pojęcia, skąd to wrażenie, ale... ja po prostu czuję, że to nie dla mnie. W końcu ktoś musi cierpieć, żeby inni byli szczęśliwi... Ta świadomość jest przerażająca. Nie smutna, nie przykra, nie przyprawiająca o płacz, tylko właśnie przerażająca.
Straciłam faceta, którego kochałam nad życie. Nie wiem, co było ze mną nie tak, ale coś musiało, skoro wpoił sobie Emily, nie mnie. Gdyby było ze mną wszystko w porządku, padłoby na mnie, prawda? A nie na moją kuzynkę... Straciłam też ojca. Ba, że straciłam – ja go zabiłam! To przeze mnie jego serce nie wytrzymało! Straciłam nawet szanse na przyjaźń – choć po cichu miałam nadzieję, że chłopaki ze sfory przyjmą mnie jak swoją, czekało mnie oczywiste rozczarowanie. Zawsze byłam dla nich intruzem, kimś, kogo przy sobie nie chcieli, lecz mieli za dużo taktu, by powiedzieć o tym wprost. Problem w tym, że siedząc im nieustannie w głowach, takie rzeczy się po prostu wie, nikt nie musi przedstawiać sprawy dosłownie. Skoro nawet oni traktowali mnie jak zbędną, to gdzie tak naprawdę przynależę?
Zacisnęłam zęby, potrząsnęłam łbem, próbując odegnać myśli. Co mi z tego, że będę to roztrząsać? Jest, i tyle. Im więcej będę się nad tym zastanawiać, tym mocniej będzie bolało to, że nie jestem w stanie nic zrobić.
Przemieniłam się w człowieka i przebrałam szybko, choć miałam wrażenie, że zrzucenie wilczej skóry jest jak odsłanianie się. W jednej chwili stałam się zupełnie bezbronna, podczas gdy świat wokół tylko czekał, by rzucić mnie w szpony kolejnego koszmaru... Zaczekałam na wampiry, które po kilku chwilach wynurzyły się spomiędzy drzew. Wszyscy byli szczęśliwi – zwłaszcza Alice, która przeskoczyła rzekę, na moment chwytając się gałęzi jednego z drzew i bujając się na niej ze śmiechem. Emmet przebiegł w bród przez wodę, rozchlapując jej tak, że mało brakło, a nawet z tej odległości by mnie zmoczył. Odsunęłam się z drogi, pozwalając, by ciemnowłosa wampirzyca jako pierwsza wpadła do domu, aż rozmywając się w powietrzu. Wywróciwszy oczami, wsunęłam się do środka na samym końcu, mając nadzieję, że jakoś uda mi się przemknąć niezauważoną do swojego pokoju, ale Esme musiała wyczuć, co chodziło mi po głowie – w ostatnim momencie złapała mnie stanowczo za ramię i przyciągnęła bliżej do siebie, niemal wciągając do wypełnionego gwarem pomieszczenia. Zgrzytnęłam zębami i postanowiłam jakoś się dostosować.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – darła się właśnie jej przybrana córka, wcisnąwszy w dłonie zaskoczonej Belli niepozorny kluczyk, owinięty wprost gigantyczną kokardą.
Bella wywróciła tylko oczami, westchnęła ciężko i mruknęła:
Pierwsze urodziny ma się dopiero w rok po swoich narodzinach, a nie w dniu przemiany.
Bello, to nie dlatego, że są twoje pierwsze wampirze urodziny. Dziś trzynasty września! Kończysz dziewiętnaście lat!
Na chwilę zapadła idealna cisza.
O nie! Nie ma mowy! – ryknęła solenizantka, cofając się kilka kroków. Natknęła się plecami na Edwarda i spojrzała na niego z przerażeniem. – Nie, to już się nie liczy. Przestałam się starzeć trzy dni temu. Już zawsze będę mieć osiemnaście lat...
A gadaj sobie, co chcesz – przerwała jej Alice. – Obchodzimy te urodziny tak czy siak, więc lepiej się z tym pogódź. Gotowa na otwieranie prezentu?
Prezentów – poprawił ją Edward. Przy okazji wyciągnął z kieszeni kluczyk, lecz różniący się od poprzedniego – wyglądał jak samochodowy.
Bella westchnęła tylko ciężko, jakby coś ją bolało. Za nic nie mogłam jej zrozumieć – z tym lękiem przed znalezieniem się w centrum zainteresowania, niechęcią do otrzymywania prezentów... Zawsze uważałam, że Panna Nijaka jest jakimś innym gatunkiem, ale widziałam to z pełną mocą w podobnych sytuacjach. Co jest złego w urodzinach i tym, że wszyscy chcą sprawić ci przyjemność? Ja tam zawsze myślałam, że to całkiem przyjemne? Jak można nie cieszyć się z otrzymania na urodziny samochodu?! Kurde no, ja tam oszalałabym z radości, jakby komuś zależało na mnie na tyle, by mi kartkę wypisać...
Patrzyłam na podekscytowane towarzystwo – na uśmiechniętych od ucha do ucha Carlisle'a i Esme, na Alice i Edwarda, kłócących się o to, który z prezentów zostanie „odpakowany” w pierwszej kolejności, na nieco zdegustowaną ich zachowaniem Bellę... i jednocześnie narastało we mnie coś dziwnego. Doskonale wiedziałam, co to takiego, lecz bałam się to nazwać.
To do dzieła! – zakomenderowała Alice, gdy już wygrała idiotyczny spór. – Bello, daj Ness... Renesmee Rosalie.
Prawie ryknęłam śmiechem, gdy się przejęzyczyła.
Gdzie zwykle sypia? – dopytywała czuła mamusia, nie zwracając uwagi na to, jak się zakrztusiłam.
Na rękach u Rosalie. Albo Jacoba. Albo Esme. Tak to, widzisz, wygląda. Non stop ktoś ją nosi. Będzie najbardziej rozpieszczonym półwampirzątkiem na świecie.
Będzie też najmniej rozpieszczonym półwampirzątkiem na świecie. To właśnie jest piękne w byciu jedyną w swoim rodzaju. – Rosalie z uwielbieniem na twarzy przejęła dziewczynkę.
Chodźmy już, chodźmy! – Bella niemalże została wyciągnięta z salonu.
To coś jest na dworze? – Solenizantka wyglądała na coraz bardziej zdezorientowaną.
Tak jakby...
Mam nadzieję, że ci się spodoba – zawołała blondi. – Jest od nas wszystkich, a zwłaszcza od Esme.
To nie idziecie z nami? – Dopiero teraz zauważyła, że do wyjścia szykują się tylko ona, jej mąż i Alice.
Chcemy, żebyś miała szansę nacieszyć się nim najpierw w samotności. Ale jeśli będziesz chciała, opowiesz nam później, jak było. – Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Emmeta.
Zerknęłam jeszcze na zalegających na kanapie Jacoba i Setha. Nie obudzili się nawet na moment przy takim zamieszaniu, wyglądało więc na to, że nie ma co liczyć na to, że jeszcze dzisiaj wstaną. Wyglądali na zadowolonych i całkowicie rozluźnionych, więc nie przejmując się nimi dłużej, ruszyłam za wampirami, wymykając się na zewnątrz w ostatnim momencie, zanim drzwi zdążyły trzasnąć.
Z początku zamierzałam tylko odprowadzić ich wzrokiem. Stanęłam na werandzie, schroniłam się w większej plamie mroku i patrzyłam, jak znikają między drzewami, rozmawiając z podekscytowaniem. Po chwili wahania jednak szybko zrzuciłam sukienkę i zwinnie stopiłam się z plamą mroku. Między starymi drzewami było tak ciemno, że nawet z jasnym futrem zdołałam stopić się z cieniami w jedno. Truchtałam w niewielkim oddaleniu od wampirów, tak, by nie zwróciły na mnie uwagi, ale jednocześnie bym mogła wszystko słyszeć.
Tylko po co? Czułam się od tego jeszcze gorzej.
Co ty wyprawiasz? – wściekała się Bella, usiłując odgonić Alice, która zaszła ją od tyłu i zakryła jej oczy.
Upewniam się, że nie będziesz podglądać – oznajmiła, wskakując bratowej na plecy. Tamta nawet się nie zachwiała.
Sam mogłem o to zadbać, bez tego cyrku z braniem cię na barana burknął Edward.
Mógłbyś pozwolić jej oszukiwać. Weź ją za rękę i zaprowadź, wiesz gdzie.
Alice...
Nie kłopocz się, Bello. I tak zrobimy to po mojemu.
Edward pociągnął lekko żonę.
Jeszcze tylko kilka minut. Potem znajdzie sobie następne ofiary.
Mógłbyś być nieco bardziej wdzięczny, wiesz? To poniekąd prezent dla was obojga.
Prawda. Więc jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
Niech ci będzie.
Gdy zatrzymali się na skraju polany, bezszelestnie zbliżyłam się jeszcze trochę, by mieć lepszy widok. W powietrzu czułam wiele różnych intrygujących zapachów – róże, wiciokrzew, świeżo zaimpregnowane drewno, pachnący sosną dym, rozgrzany kamień. Razem tworzyły oszałamiającą mieszankę, której za nic nie potrafiłam zinterpretować, co tylko podłechtało moją chorobliwą ciekawość.
Obróć ją troszeczkę bardziej w prawo – komenderowała Alice. – O tak. Świetnie. Gotowa?
Gotowa.
Bella nabrała gwałtownie powietrza, zszokowana, mocniej zaciskając palce na trzymanym kluczu. Nie mogąc wytrzymać, wysunęłam się z zapewniających schronienie krzaków, wstępując w pustą przestrzeń, oświetloną słabym blaskiem gwiazd i wąskiego sierpa księżyca.
Prezentem niespodzianką okazał się dom. Nieduży, kamienny, porośnięty wiciokrzewem, kryty drewnianym gontem i ogólnie tak staroświecki i swojski, że niemal czułam bijące od niego ciepło. Coś takiego musiało mieć własną aurę, duszę, dzięki której każdy mógł czuć się tam jak u siebie. Wszystko wyglądało tak bajkowo i nierzeczywiście, że nie sposób było uwierzyć, by jakiekolwiek problemy miały wstęp za ciężkie drewniane drzwi, wykończonych łukiem.
Wzruszyłam się, a owijający ciasno moje serce jadowity wąż poruszył się niespokojnie.
I jak, co o nim myślisz? – Nawet Alice zdawała się ulec baśniowej atmosferze i uspokoić.
Esme pomyślała sobie, że pewnie ucieszylibyśmy się, mogąc mieszkać tylko we troje – wyjaśnił Edward – ale nie chciała też, żeby dzieliła nas od nich jakaś wielka odległość. Poza tym, każda wymówka jest dla niej dobra, żeby móc odrestaurować kolejny budynek. Ten domek stał w ruinie przez co najmniej sto lat.
Obserwowałam, słuchałam... czułam.
I z każdą chwilą czułam mocniejszą pewność, że to narastające we mnie uczucie, którego tak nie chciałam nazwać, to nienawiść. Prosta, czysta, pierwotna, wyniszczająca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz