W jednej chwili stało się tyle
rzeczy, że postronnemu obserwatorowi z pewnością zakręciłoby się
w głowie.
Bella nagle zupełnie się zmieniła.
W jej krwistoczerwonych oczach błysnęła wściekłość, mięśnie
napięła do granic wytrzymałości. Owszem, niby spodziewałam się
tego w każdym momencie, ale... zdezorientowało mnie to. Bo nie
wyglądała jak ogarnięta szałem nowo narodzona. Ona była
wściekła, ale... nadal myślała. Pewnie dlatego właśnie nie
zareagowałam odpowiednio szybko.
Wampirzyca jednym susem rzuciła się
Jacobowi do gardła. Edward coś krzyknął, ruszył za nią, lecz
zanim zdążył ją pochwycić, z głośnym hukiem zderzyła się z
miękkim ciałem...
Tylko że to miękkie ciało nie
należało do Jacoba. Tak to pewnie powściekałabym się,
poprzeklinała, nawarczała na każdego po kolei... Nie! Ten kretyn
Seth postanowił zasłonić nowego Alfę swoim ciałem.
Bezwolnie patrzyłam, jak piaskowy
wilk ze skowytem uderza w pobliskie drzewo i zamiera na ziemi. Czułam
się jak sparaliżowana, jakby całe moje ciało, łącznie z
myślami, wpadło w dziwne, niemożliwe do zwalczenia zawieszenie.
Przerażająca cisza, jaka po tym zapadła, prawie złamała moje
ledwo co uleczone serce na pół.
Boże, żeby on się poruszył. Żeby
chociaż zaskamlał. Błagam, niech on...
Uświadomienie sobie tego, co
właśnie mogło się stać, zajęło mi dużo czasu, ale gdy już
wszystko zrozumiałam, decyzję podjęłam w ciągu sekundy.
Tak, widziałam, co nowo narodzony
wampir może zrobić z wilkołakiem. Widziałam, co Bella przed
chwilą zrobiła mojemu bratu. Ale guzik mnie obchodziło, co stanie
się ze mną. Ja chciałam zabić.
Z dzikim rykiem skoczyłam w jej
stronę, już szykując się do zaciśnięcia zębów na twardym,
wampirzym gardle. Odbiłam się od ziemi najmocniej, jak potrafiłam,
zostawiając w niej bruzdy po pazurach. Przeszybowałam kilka metrów
w powietrzu, by wreszcie dosłownie staranować dziewczynę, popchnąć
na ziemię, oprzeć się na niej całym ciężarem i...
Poczułam, że ktoś łapie mnie od
tyłu. Zaskowyczałam, szarpnęłam się wściekle, spróbowałam
okręcić i odgryźć przeszkadzającą rękę, lecz kolejny silny
chwyt unieruchomił mi szyję. Jacob i Edward odciągnęli mnie
wspólnie i wcisnęli w przydługą trawę, choć robiłam dosłownie
wszystko, by się oswobodzić. Niestety obaj wiedzieli, jak dobrze
mnie złapać – choć pod postacią gigantycznego wilka, nie miałam
z nimi najmniejszych szans.
– Leah!
– Leah, uspokój się! –
krzyczał Sam. – Przestań!
No cóż. Wtedy na dobre przekonałam
się, że nie należę do żadnej sfory – rozkaz Alfy, przydający
dziwnego pogłosu każdemu jego słowu, wcale na mnie nie działał.
Miałam go tak bardzo gdzieś, że mocniej się już chyba nie dało.
Jeszcze raz spięłam się maksymalnie, odepchnęłam tylnymi łapami,
niemalże przekręciłam na grzbiet, i kłapnęłam szczękami kilka
centymetrów od twarzy Edwarda. Gdyby tylko mocniej się pochylił...
– Leah, już dobrze!
Zamarłam, dosłownie jakby ktoś
wyłączył mnie jakimś przyciskiem. Ten głos... Z trudem
spojrzałam za siebie, gdzie Seth podnosił się z ziemi. Czułam w
jego myślach, że coś go boli, widziałam, że nie jest do końca w
porządku – nie był w stanie oprzeć ciężaru ciała na łapie –
ale... żył. I tylko to się dla mnie liczyło.
Uścisk Jacoba zelżał, więc
korzystając z okazji poderwałam się i doskoczyłam do brata.
– Nic ci nie jest? Gdzie cię
boli? Co ci zrobiła? – zadawałam pytania z prędkością
światła, ze strachem oglądając go z każdej strony. Drżałam tak
mocno, że zaczynałam się bać, czy przypadkiem nie przemienię się
niechcący w człowieka na oczach wszystkich.
– Spokojnie, żyję, nie
histeryzuj tak! – Wywrócił oczami, ale aż pisnął, gdy
dotknęłam nosem dziwnie wklęsłego boku. – Auć!
Aż mi się słabo zrobiło.
– Żyjesz? A to co niby jest?!
Co ja matce powiem?! – Miałam wrażenie, że przestaję
logicznie myśleć.
– Seth...
Drgnęłam i jednym skokiem
wysunęłam się przed brata, gdy tylko usłyszałam Bellę. To, że
w jej głosie pobrzmiewała nutka paniki i całkiem sporo troski, nie
obchodziło mnie ani odrobinę. Wyszczerzyłam kły na znak, że nie
zamierzam pozwolić jej się zbliżyć.
Zignorowała mnie. No aż się
zapowietrzyłam.
– Seth, Boże, tak mi przykro! –
Prawie załamała ręce. – Ja... Ja nie chciałam, naprawdę! Chyba
po prostu... nie przypuszczałam, że mam tyle siły...
– Nic się przecież nie stało,
rozumiem – odparł beztrosko Seth. – Przecież nie miałaś
na to wpływu. Ja też bym się na twoim miejscu wkurzył.
Podczas gdy Edward tłumaczył jego
myśli żonie, ja obejrzałam się na wilka morderczo.
– Jak to nic się nie stało?!
Ona mogła cię zabić, idioto!
– Mogła zrobić krzywdę
Jake'owi... – zaczął, ale nie zamierzałam słuchać jego
wytłumaczeń.
– Istnieje coś takiego, jak
instynkt samozachowawczy – wycedziłam. – Jego też
czasami posłuchaj! Nie jesteś prawdziwym wilkiem, do cholery! Jacob
i tak by sobie poradził!
Odrobinę zdziwiło mnie to, że
pochylił się lekko i przytulił uszy do czaszki, ale nie dałam
niczego po sobie poznać.
– Seth, Leah, przestańcie
wreszcie! – wycedził Sam.
– A ty nadal tu jesteś?! –
warknęłam.
Na chwilę zaniemówił.
– Leah, posłuchaj –
odezwał się zdecydowanie spokojniejszym tonem. – To był
moment. Gdyby Seth miał choć chwilę więcej na zastanowienie, z
pewnością nie zrobiłby czegoś tak głupiego...
– Ja tam mam wątpliwości
– burknęłam, posyłając kulącemu się wilkowi mordercze
spojrzenie.
– Fakt, pewnie też chciałbym
Jake'a chronić. Przecież od tego tu byłem, nie? – pisnął.
– Martwy na nic mu się nie
przydasz!
– Leah, sama nie zachowałaś
się najrozsądniej – przypomniał Alfa. – Ten atak – co
to niby było? Dlaczego się na nią rzuciłaś?! A jakbyście sobie
zrobiły krzywdę?!
– Myślałam, że on nie żyje!
Zapadła cisza. Od pozostałych
wilków wyczułam coś na kształt skruchy, Seth zaś spojrzał na
mnie nieco... przychylniej.
– Poważnie? Aż tak się o
mnie martwisz?
– Noż kurna, czemu was to tak
dziwi?! Jesteś moim bratem, nie?!
Choć nikt nie sprecyzował myśli,
ich barwa podziałała lepiej, niż jakiekolwiek słowa. Nabrałam
gwałtownie powietrza, cofnęłam się kilka kroków, jakby ktoś
mnie uderzył. Choć patrzyłam w pustkę, nie potrafiłam zamknąć
oczu.
Bo oni chyba faktycznie mieli mnie
za bezduszną sukę. Za kogoś, kto dla własnej satysfakcji potrafił
zniszczyć czyjeś życie, jeśli tylko mógł mieć dzięki temu
gwarancję, że będzie mu przyjemniej. Za kogoś tak skupionego na
sobie, że niedostrzegającego niczego oprócz własnego
cierpienia... Nie powiem, zabolało. Tak jest, ja sama starałam się
pozować na kogoś nieposiadającego uczuć, tylko że... jak rany,
przecież oni siedzieli mi w głowie. Powinni wiedzieć równie
dobrze, jak ja sama, jak jest w rzeczywistości. A tu...
Po prostu zaniemówiłam. Ten krótki
moment, gdy przez moją głowę przeleciało kilka szczerych wilczych
myśli, był dla mnie jak cios prosto w żołądek. Miałam ochotę
zacząć skamleć, zwinąć się w kłębek i schronić w najbliższej
dziurze, z której mogłabym nie wypełzać do końca świata.
Czy naprawdę byłam tak
beznadziejna, że nikt nie potrafił mnie pokochać? Ba! Bym ja sama
nie umiała obdarzyć kogoś mocniejszym uczuciem?
Ale przecież kochałam! Kochałam
rodziców, kochałam Setha, kochałam Sama... Ale czy ja cokolwiek
dla nich znaczyłam?
– Co tu się stało? – Carlisle,
który jakiś czas wcześniej wyszedł z domu, wreszcie odzyskał
głos. Jednym spojrzeniem obrzucił kulącego się Setha, przerażoną
Bellę i Jacoba, który jeszcze nie podniósł się z ziemi po
szarpaninie ze mną, i błyskawicznie wyciągnął wnioski. – Seth,
przemień się. Ktoś powinien cię obejrzeć.
Piaskowy wilk skinął pokornie łbem
i mocno utykając, zniknął w krzakach.
Obserwowałam to wszystko tak, jakby
jednocześnie mnie tam nie było.
– Leah, posłuchaj... –
odezwało się gdzieś w mojej głowie. Nie chciałam nawet wiedzieć,
który z nich raczył się wytłumaczyć – warknęłam tylko i
natychmiast spróbowałam schronić swoje myśli za murem. Miałam
wrażenie, że przez tych kilka dni, gdy nie był mi potrzebny,
zdążył osłabnąć na tyle, że nikt nie będzie miał problemu ze
sforsowaniem go.
Seth wyszedł wreszcie z krzaków,
tuląc do boku bezwładną prawą rękę. Wraz z wampirami zniknął
w domu, wcześniej jeszcze pytając mnie spojrzeniem, czy nie chcę
iść z nimi. Nie chciałam. Istniało zbyt duże ryzyko, że kogoś
przy tym zamorduję. Poza tym... odkąd tylko Bella obudziła się w
swojej nowej, nadludzkiej rzeczywistości, czułam się tam po prostu
jak intruz. Alice i Esme z całych sił próbowały przekonać mnie,
że przecież nic się nie zmieniło, że nadal jestem członkiem
rodziny, że zawsze będę u nich mile widziana, ale nie mogłam się
do tego przekonać. Zwłaszcza teraz. Nie dość, że Bella i tak
mnie nie lubiła, to jeszcze teraz, gdy o mało co nie zdekapitowałam
jej już pierwszego dnia wiecznego życia... No, to chyba po prostu
było niewskazane. Wściekłość nie opuściła mnie jeszcze na
dobre, opanowując całe ciało serią ognistych dreszczy. Mając
nadzieję, że dzięki temu przestanę zwracać na nie uwagę,
podbiegłam do okna salonu, przez które miałam nadzieję widzieć,
co dzieje się z bratem.
Syknęłam, gdy zapatrzona we
wnętrze, nie zauważyłam strumienia i wlazłam w niego z całym
impetem. Jeszcze tylko lodowatej wody mi brakowało.
Carlisle posadził Setha na kanapie,
szybko przyniósł wszystkie potrzebne rzeczy i zajął się
opatrywaniem prawego barku chłopaka. Musiałam przyznać, że w
ludzkim ciele jego obrażenia mniej rzucały się w oczy – może
zgruchotana kość jakoś przesunęła się podczas przemiany... Nie
wnikałam. Na samą myśl o nastawianiu złamania robiło mi się
słabo.
Bella przycupnęła obok
poszkodowanego, z nerwów zupełnie nie wiedząc, co powinna zrobić
z dłońmi. Gołym okiem widać było, że czuje się po prostu
koszmarnie – wyrzuty sumienia zżerały ją tak, że niemal
słyszałam gromkie chrupanie.
Dobra, chyba nie powinnam...
Ech, może i nie powinnam, ale nie
obraziłabym się, gdyby to chrupanie mogły powodować moje kły.
Nowo upieczona wampirzyca przygryzła
wargi bardzo ludzkim ruchem i odezwała się słabo:
– Seth, nie...
– Bella, nie przejmuj się tym
tyle – przerwał jej. Poważnie, to był kolejny z tych momentów,
gdy zastanawiałam się nad jego zdrowiem psychicznym – opatrywanie
połamanych kości widocznie jawiło się dla niego jako świetna
przygoda. I on jest ze mną spokrewniony? – Naprawdę, nic takiego
się nie stało – zapewniał, szczerząc się idiotycznie.
Do tego wszystkiego włączył się
jeszcze ryży:
– Bello, skarbie, nikt nie ma ci
tego za złe. I tak bardzo dobrze sobie radzisz.
– Zaraz rzygnę tęczą –
burknęło coś w moich myślach.
– Ciekawa jestem, czy w końcu
dopuszczą ją do słowa – mruknęłam, zapominając, że
miałam być na chłopaków zła. – Jak na razie ciągle jej
przerywają.
Skupiłam się na Edwardzie. Jak na
złość, ciągle miałam wrażenie, że ta ruda pijawka nie wygląda
na zmartwioną – o nie! On chyba ledwo powstrzymywał się od
śmiechu!
Co cię tak bawi, ty ryży bałwanie,
co? A jakby tak tobie ktoś parę kosteczek poprzestawiał?
Seth skrzywił się, gdy Carlisle
mocniej nacisnął na jego bark.
– Przepraszam, przepraszam! –
jęknęła Bella.
– Bella, luzik! – Mój
niedorobiony brat poklepał swojego niedoszłego kata po kolanku.
Jednocześnie Edward przylepił się do wampirzycy z drugiej strony,
głaszcząc uspokajająco po ramieniu.
– A mnie kto pogłaszcze? –
sarknęłam w myślach. – Też bym chciała!
Embry nie wytrzymał i parsknął
śmiechem.
Tymczasem Seth kontynuował swoją
tyradę chorego psychicznie.
– Za pół godzinki będę zdrów
jak ryba! Miałaś prawo się zdenerwować, gdy usłyszałaś o
Jake'u i Ness... – W ostatnim momencie ugryzł się w język i
szybciutko zmienił temat: – To znaczy, nawet go nie ugryzłaś ani
nic. To by dopiero było.
Niektórym by się należało.
– Jestem okropna... – Ukryła
twarz w dłoniach.
– Skądże znowu. Powinienem
był... – zaczął Edward.
– Daj spokój – ucięła
stanowczo.
Przez chwilę panowała cisza.
Przerwał ją dopiero Seth, wyraźnie zamierzając w pełni
wykorzystać okazję do obgadania wszystkiego ze swoimi kochanymi
pijaweczkami.
– Dobrze, że Ness... Renesmee nie
ma w ślinie żadnego trującego jadu, skoro w kółko Jake'a
podgryza.
– Podgryza go? – Wampirzyca
spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Non stop. Jeśli tylko on albo
Rose dostatecznie szybko nie podsuwają jej czegoś do jedzenia, a
raczej do picia. Rose uważa, że to strasznie zabawne.
Też tak uważam, ale postarałam
się zignorować ciążące mi już od jakiegoś czasu poczucie, że
wredna Barbie jest do mnie naprawdę podobna.
– No cóż, Seth – odezwał się
Carlisle, prostując się i odsuwając od rannego. – Myślę, że
na razie to wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. Postaraj się
teraz nie ruszać przez, hm, pewnie kilka godzin. Ach! – roześmiał
się. – Żeby leczenie ludzi przynosiło równie szybko takie
wspaniałe rezultaty! – Seth już okręcał się, żeby
odpowiedzieć, więc położył mu dłoń na głowie, by go
powstrzymać. – Żadnego wiercenia się!
– Chyba da się tak wysiedzieć –
uznał Seth i jak na zawołanie ziewnął potężnie. Poprawił się
na kanapie, jakby zamierzał natychmiast skorzystać z okazji i oddać
się regenerującej drzemce.
– A co z Leą? – dopytał
lekarz. – Czy coś jej się...
– Poradzi sobie – zbagatelizował
Edward.
– Dzięki, bałwanie –
warknęłam, mając nadzieję, że usłyszy.
Bella chwilę przyglądała się
śpiącemu wilkołakowi, wreszcie wstała ostrożnie i wraz z mężem
podsunęła się do przeszklonej ściany. Gdy jej krwistoczerwone
spojrzenie spoczęło na moment na mnie, wyszczerzyłam zębiska w
potwornym grymasie, mając nadzieję, że wystarczająco jasno
wyraziłam to, co najchętniej bym z nią zrobiła.
Oj, coś mam takie wrażenie, że
będę dzisiaj spać na dworze.
Potrząsnęłam stanowczo łbem,
próbując jakoś wyrwać się niewesołym myślom. Było mi
obrzydliwie mokro i potwornie zimno. Gdzie ta moja słynna odporność
na niskie temperatury? No cóż, podczas gdy reszta sfory nie
widziała żadnego problemu w paradowaniu w samych szortach, ja wciąż
rozglądałam się za ciepłym kocem. Co to było, jeśli nie kolejny
przykład na to, że jestem inna niż wszyscy?
Jakoś nie potrafiłam nazwać tego
wyjątkowością.
Odsunęłam się od okna, weszłam
trochę głębiej w las, wiedząc, że minie jeszcze sporo czasu,
zanim będę mogła bezpiecznie spróbować wrócić do swojego
pokoju. Teraz wszystkich czekało mrożące krew w żyłach
zapoznanie mamusi z ciepłokrwistą pociechą. Możliwości były
dwie: albo Bella zwyczajnie dzieciaka zeżre, dzięki czemu
skończyłaby się większość moich kłopotów, albo zwieńczy się
to wzruszającą scenką wzajemnej miłości, jakich w ciągu tego
dnia widziałam już wystarczająco dużo. Cokolwiek by to nie było,
wolałam zająć się czymś innym.
Skupiłam się dokładnie na tym, co
byłoby moją rolą jeszcze kilka dni temu – odnalazłam wydeptaną
w leśnej ściółce ścieżkę, wciąż przesiąkniętą wilczym
zapachem, wkroczyłam na nią bez żadnych obaw i zajęłam się
patrolowaniem swojego nowego terytorium. Moje ciało bez żadnego
trudu odnalazło znajomy rytm, umysł automatycznie przystosował się
do wnikliwszego oglądania otoczenia. Teraz byłam tylko ja i
miejsca, które należało sprawdzić, by zapewnić innym
bezpieczeństwo. Od tego byłam. To było moim zadaniem. Tak było
dobrze.
Z każdą chwilą coraz mocniej
przekonywałam się do tego, by za jakiś czas jednak wybrać się do
domu i Bellę przeprosić. Właściwie to chyba faktycznie nie miałam
czym się przejmować – byłam przygotowana na to, że jako nowo
narodzona może wpaść w szał z byle powodu, a sytuacja z Sethem
przecież nie była jej winą, skoro sam jej się podłożył. W
dodatku wszystko w gruncie rzeczy dobrze się skończyło. Tak, ja
też mogłam się przestraszyć, ale to chyba tym bardziej powinno
nakłonić mnie do próby rozmowy? Ona też się tym przejmowała,
prawda?
Gdy tak próbowałam przekonać samą
siebie, mało brakło, a bym w kogoś wlazła. Moja przyszłość
wampirzej strażniczki chyba wcale nie rysowała się w takich
barwach, jakich mogłabym sobie życzyć – chwila rozproszenia, i
co? Na szczęście to była tylko roześmiana, niemal podrygująca w
miejscu Alice...
Zaraz.
– Dobrze, że jesteś! – O ile
to w ogóle możliwe, na mój widok ucieszyła się jeszcze bardziej.
– Chodź szybko do domu, dzisiaj wielki dzień!
Wywróciłam tylko ślepiami, jakbym
chciała żałośnie zawołać „co jeszcze?!”. Na ten widok
poklepała mnie po karku i nachyliła się do mojego ucha, jakby
miała zdradzić mi wielką tajemnicę.
– Bella ma dzisiaj dziewiętnaste
urodziny. Szykujemy jej niespodziankę. A dla ciebie chyba będzie to
całkiem niezły pretekst do przeprosin, nie uważasz?
Nawet specjalnie nie zdziwiłam się
tym, że już wie o naszym drobnym „spięciu”. Posłusznie
potruchtałam za wampirzycą, mając nadzieję, że nie będę tego
zbytnio żałować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz