sobota, 7 kwietnia 2018

Rozdział 9


Zwariowałaś, Leah.
Powaliło cię. Ale to kompletnie powaliło! Z czym było ci tak źle? Sam w zasadzie dał ci wolną rękę. Mogłaś sama zadecydować, czy nadal będziesz należeć do sfory i pojawiać się na wszystkich zebraniach, czy jednak wolisz przybywać tylko na specjalne zaproszenie. Stałaś się właściwie kimś specjalnie uprzywilejowanym! Możliwość decydowania o samej sobie, ta niepodzielna władza w twojej osobistej jednoosobowej watasze stawiła cię na pozycji równej Alfie! Mogłaś zrobić, co tylko zechcesz!
A co zrobiłaś? Spieprzyłaś jak najdalej. Ha, żeby tylko!
Samochód z niejakim wysiłkiem wtoczył się na wysypany żwirem podjazd. Silnik mojego umęczonego mercedesa „beczki” zaterkotał szczególnie przejmująco i zgasł bez ostrzeżenia. Dobrze, że dopiero teraz... Udając, że tak właśnie miało być, wyłączyłam radio, do tej pory mozolnie próbujące odczytać płytę Deep Purple. Nie wiem, co sobie myślałam, gdy przez całą drogę łudziłam się, że jednak ją odtworzy... Westchnęłam ciężko, gładząc dłońmi wytartą, skórzaną kierownicę.
To nie tak, że nie stać mnie na normalny samochód. Ta stara jak świat beczka w kolorze kości słoniowej była moim pierwszym motoryzacyjnym marzeniem w życiu. Jako bodajże czteroletni gówniak, dopiero co uświadomiony, że coś takiego jak samochód w ogóle istnieje, postanowiłam sobie, że właśnie ten wehikuł będzie moim pierwszym nabytkiem. Problem tylko w tym, że cała zawierucha z ostatnich lat sprawiła, że mój kochany wóz został nieco... zaniedbany. Już od jakiegoś czasu obiecywałam mu, że doprowadzę go do porządku, ale zawsze znajdowało się coś pilniejszego. Na przykład kolejna fala użalania się nad sobą. No i teraz mam za swoje – niedbalstwo akurat dzisiaj postanowiło z całą mocą o sobie przypomnieć. Jakoś dziwnie mi się robiło na myśl, że mogłabym wjechać tym pordzewiałym wehikułem do garażu pełnego pojazdów, z których każdy jeden kosztował tyle, że spokojnie bym sobie za niego życie urządziła.
Długo zastanawiałam się nad opuszczeniem ciepłego wnętrza. Ogrzewanie było akurat tym, co w buntującym się wozie zawsze działało bez zarzutu. O zaparowane szyby bębniły krople marznącego deszczu, przecedzone przez gęste gałęzie rosnących wokoło drzew. Porośnięte mchem konary wokół posiadłości Cullenów zdążyły mi już spowszednieć – nie było w nich nic obcego, nieprzyjaznego, jak kiedyś to postrzegałam. Ba! Miałam głupie wrażenie, jakbym... wracała do domu?
No, to słusznie, przyzwyczajaj się. Bo załatwiłaś sobie tę hecę z własnej nieprzymuszonej woli.
Wreszcie zdołałam wziąć się w garść. Wysiadłam z auta, trzasnęłam mocno drzwiami. Oczywiście musiałam poprawić, bo oporny zamek odbił się od ramy. Zupełnie, jakby samochód zachęcał mnie, bym wróciła do środka. A najlepiej w ogóle bym pojechała do La Push i przestała cudować... Zadrżałam, gdy owiał mnie chłodny, przesycony zapachem zimy wiatr. Spróbowałam jak najszybciej poradzić sobie z zamkiem bagażnika, szczękając zębami z zimna. A podobno po przemianie temperatura miała nie robić na mnie żadnego wrażenia... Guzik prawda.
A chyba że to było zimno psychiczne, mądralo. Znalazłaś się przecież w samym centrum terytorium wroga...
Musiałam przyznać, że wampirzy smród wcale nie był tak nachalny, jak się tego spodziewałam. Byłam po prostu pewna, że zwali mnie z nóg jeszcze przed domem, a tu... Owszem, czułam go – w powietrzu nieustannie unosiła się denerwująca mgiełka miedzianego aromatu – ale nie przeszkadzało mi to szczególnie. Zauważałam to, odczuwałam jako lekki dyskomfort, ale nic więcej. Wygląda na to, że faktycznie do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ale jeszcze zobaczymy, jak będzie w środku...
Akurat zdążyłam wyciągnąć z bagażnika pierwszą partię zawstydzająco dużego bagażu, gdy drzwi frontowe okazałego białego domu otworzyły się na oścież. Już od dłuższej chwili słyszałam, że ktoś się zbliża, lecz dopiero teraz mogłam rozpoznać pędzącą na powitanie osobę. Była to oczywiście Esme. Kogo mogłam się spodziewać, jak nie tej sympatycznej, serdecznej wampirzycy? Uśmiechnęłam się słabo, zatrzaskując klapę. Ona w tym czasie zdążyła się zbliżyć i dosłownie porwać mnie w ramiona. Nie powiem, zaskoczyła mnie tym gestem do tego stopnia, że przez chwilę nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić, na szczęście jednak zreflektowałam się i odwzajemniłam gest na tyle szybko, że chyba nie zdążyła uznać mnie za kompletnego chama. Charakterystyczny zapaszek lekko zakręcił w nosie, ale to nadal było niczym w porównaniu do moich wyobrażeń.
A może mój węch, jak cała ja, jest jakiś dziwny? Cholera...
Witaj, kochana! – Odsunęła mnie na długość ramion. Nie przypuszczałam, że to możliwe, ale wokół jej złotych oczu pojawiła się delikatna siateczka zmarszczek. – I jak, były problemy z opuszczeniem domu?
Nie tyle z opuszczeniem, co z przekonaniem wszystkich, żeby nie wołali psychiatry – sprostowałam.
Zaśmiała się i wskazała nadchodzącemu Emmetowi moje torby.
Grunt, że się udało. Cieszy mnie, że jednak skorzystałaś z naszej propozycji. Od teraz ten dom jest również twoim domem, pamiętaj.
Nawet nie wiem, jak mogę wam dziękować... – zawstydziłam się, choć nie przypuszczałam, że umiem.
Najlepszym podziękowaniem jest twoje zaufanie. Jesteśmy szczęśliwi, mogąc ci pomóc. – Lekko ścisnęła moje ramię i puściła mi oczko. – Tylko postaraj się nie zagryźć Rosalie, dobrze? Ona to trochę bardziej... przeżywa. – Pociągnęła mnie w stronę niskich schodów, prowadzących na małą werandę przed wejściem.
Chwilę zawahałam się nad przekroczeniem progu. W zasadzie pewnie bym się nie ruszyła, gdyby nie Emmet, przyjacielsko pchający mnie w ramię. Ten kawałek jasnego drewna pod moimi nogami jawił się jak granica, oddzielająca moje dawne, przepełnione cierpieniem życie od czegoś nowego, ekscytującego i nieznanego. Nie byłam pewna, czy aby na pewno chcę wkraczać do tego świata.
Poza tym... rany, od kiedy to ja uważam pijawki za przyjacielskie?! Może mama miała jednak rację, sugerując mi wizytę u specjalisty? Tak, pewnie miała.
Nieśmiało wsunęłam się do jasnego wnętrza. Na szczęście salon nie przypominał już w niczym sali szpitalnej. Zniknęły metalowy stojak na kroplówki i szpitalne łóżko, wróciły fortepian i gustowne kanapy, ustawione w półokrąg przed plazmowym telewizorem. Blask wpadającego przez panoramiczne okna słońca, choć przytłumiony przez deszczowe chmury i korony rosnących przed domem drzew, i tak wydobywał lśnienie ze skóry zgromadzonych w środku wampirów. Wprawdzie dla człowieka wrażenie obsypania brokatem mogło okazać się niedostrzegalne, ja ze swoim nadnaturalnym wzrokiem wilkołaka dostrzegłam to natychmiast. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej z oczami mam wszystko w porządku.
Uprzejmie skinęłam głową Carlisle'owi i obserwującej mnie ze z trudem maskowaną pogardą Rosalie. Już coś czułam, że dziewczyna nieraz przyprawi mnie o atak szału. Nieśmiało uśmiechnęłam się do Jaspera i czym prędzej spuściłam wzrok, mając nadzieję, że nie zauważył, że zarumieniłam się lekko. Przykro mi, ale jakoś zawsze miałam słabość do długowłosych facetów. Niestety świadomość, że ten już dawno jest zajęty, szczególnie nie pomagała. Szybko odnalazłam Edwarda i przytuloną do jego boku Bellę. Pierwszą zmianą, jaką w niej zauważyłam, były krwistoczerwone tęczówki oczu, jednak udałam, że nie robi to na mnie wrażenia. Skupiłam się na rudej dziewczynce, którą trzymałam w ramionach.
Rany, mała wyglądała, jakby miała już ponad roczek. Odkąd ostatni raz ją widziałam we wspomnieniach Jacoba, zdążyła tak urosnąć, że za nic nie poznałabym jej na ulicy.
Cześć, Leah – zawołała do mnie noro narodzona wampirzyca, uśmiechając się lekko.
Hej – odpowiedziałam, zmuszając wargi do ułożenia się w coś innego od sarkastycznego skrzywienia, do którego zdążyłam już przywyknąć. Najprostsze to nie było, bo w nosie kręciło mnie wprost nie do zniesienia, ale... głupio mi było się nie przywitać. Choć jeszcze niedawno szlag mnie trafiał na same wzmianki o tej dziewczynie, tak teraz, podczas tych kilku dni, gdy dbałam o jej bezpieczeństwo, jakoś zdążyłam się przywiązać. Nadal uważałam ją za wkurzającą i oprócz tego kompletnie nijaką, ale już nie mogłam powiedzieć, że zupełnie jej nie lubię. W pewien sposób wciąż czułam się za nią odpowiedzialna. Skąd we mnie te ludzkie uczucia?
Oczywiście, gdyby ktoś mnie o to spytał, za nic bym się nie przyznała. Choćby mnie kroili...
Wy się chyba jeszcze nie poznałyście – zagadnęła, popychając w moją stronę dziewczynkę. – Renesmee, to jest ciocia Leah.
Cześć, Leah – powiedziała mała zaskakująco wyraźnie.
Cześć – palnęłam odruchowo. Wyciągnęła w moją stronę rączkę, więc pozwoliłam, by dotknęła mojego policzka... Nagle moją głowę zalał obraz. Nie wiedziałam, co się dzieje – myśl była obca, choć zaskakująco przyjazna. Zobaczyłam... siebie. Brązowe oczy, nagle wypełniające się zaskoczeniem, niedowierzaniem i lekkim szokiem, powoli uciekające z twarzy kolory i otworzone w strachu usta. Odruchowo cofnęłam się kilka kroków, zrywając kontakt, łapczywie zaczerpnęłam powietrza, czując, że serce kompletnie mi wariuje. Mała zaśmiała się na to, ukazując niewinne dołeczki w policzkach.
Po twojej minie wnioskuję, że właśnie pokazała ci swój dar? – Bella parsknęła z rozbawieniem. – Nie martw się, wszyscy byliśmy zaskoczeni.
Ona... pokazuje myśli? – dopytałam głupio. Choć zwykle nie lubiłam dzieci i uciekałam jak najszybciej na ich widok, tak w tym rudzielcu było coś urzekającego. Może cisza, spokój i nadmierna dojrzałość, którymi emanowała? Wprawdzie nie chciałabym takiego dzieciaka mieć, nawet jakby mi zapłacili, ale zdecydowanie był sympatyczniejszy od reszty domowników. I nie śmierdział aż tak.
Witaj! – U mojego boku zmaterializowała się jak zwykle przesadnie szczęśliwa Alice. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę nowoczesnych, szklanych schodów. – Chodź, pokażę ci twój pokój! Sama go urządzałam, na pewno ci się spodoba!
Miałam lekkie wątpliwości w kwestii jej znajomości mojego gustu, w końcu rozmawiałyśmy do tej pory chyba raz w życiu, ale spróbowałam wykrzesać z siebie przynajmniej minimum entuzjazmu. Nie dość, że zwaliłam im się tak ni z tego, ni z owego, to jeszcze tak się dla mnie starali...
Dziewczyna poprowadziła mnie na sam koniec jasnego korytarza i otworzyła białe drzwi. Zatrzymała się w progu i teatralnym gestem zaprosiła mnie do środka, uśmiechając się ze z trudem skrywaną dumą. Z przyjemnością zauważyłam, że moje walizki posłusznie czekały tuż obok.
Z początku sama nie wiedziałam, co czuję na widok całego wystroju. Dokładnie zlustrowałam wzrokiem eleganckie łóżko z kutego metalu, sporą biblioteczkę z ciemnego drewna, zabytkowe biurko i wielką szafę w rogu. Musiałam przyznać, że choć pokój jest raczej mały, z pewnością o połowę mniejszy od mojego poprzedniego, to wystrój jest po prostu cudowny. Złota, metaliczna farba na ścianach wyglądała dość dziwnie, ale świetnie komponowała się z całością i tak kusiła, że po prostu musiałam jej dotknąć. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wypróbowałam jeszcze stopą mięciutki dywan i wyjrzałam przez panoramiczne okno na las i kamienisty strumień, którego kojący szum słyszałam nawet tutaj.
I jak, podoba ci się? – zagadnęła wampirzyca, szczerząc się szeroko i podrygując w miejscu z niecierpliwości.
Jest wspaniale! – W przypływie impulsu uściskałam ją mocno. Nawet to, że teraz będę cuchnąć do wieczora, mnie nie zniechęciło. – Sama lepiej bym go nie urządziła!
Cieszę się. A teraz wybacz, ale strasznie cuchniesz mokrym psem. – Odsunęła mnie na długość ramion i demonstracyjnie się skrzywiła, wskazując na moje mokre włosy, w smętnych strąkach opadające na wilgotną koszulkę.
Nigdy jeszcze nie słyszałam tak wspaniałego komplementu! – Udałam, że ocieram łzę wzruszenia.
Wybacz, nie we wszystkim jestem tak dobra, jak w urządzaniu wnętrz – zripostowała błyskawicznie. – To tylko taki wstęp przed tym, jak wezmę cię w obroty.
To znaczy? – Nieufnie przekrzywiłam głowę.
Wiesz, lubię urządzać nie tylko wnętrza i przyjęcia – zaczęła tajemniczo. Następnie westchnęła boleśnie. – Uwielbiam projektować stroje, ale Bella nie daje mi już do siebie podejść. Nie rozumiem, jak można tego nie lubić. Za nic nie mogę jej przekonać, jest taka uparta... Rosalie z kolei traktuje mnie jak małolatę i w efekcie wychodzi na to, że nie mam nawet z kim na zakupy wyjść.
Mnie do niczego nie musisz zmuszać. Może nie wyglądam, ale kocham ciuchy, lakiery do paznokci, zakupy i całą resztę.
Poważnie? – Przez chwilę wyglądała jak mała dziewczynka, która dostała lizaka. – Już nie mogę się doczekać, aż coś razem porobimy!
No już, już, może daj się dziewczynie najpierw rozpakować, co? – wtrąciła się Esme, wchodząc do pokoju i delikatnie wypychając z niego opierającą się córkę. – Dopiero przyjechała, a ty już rościsz sobie do niej prawa!
Dobra, zadomów się najpierw – ustąpiła, pomachała mi i odbiegła w wampirzym tempie. Dla mnie równie dobrze mogła zniknąć – rozmyła się w powietrzu do tego stopnia, że nawet nie byłam w stanie stwierdzić, w którą stronę się udała.
Nie zamęczyła cię jeszcze? – Starsza wampirzyca ciekawie rozglądała się dookoła. Wyglądało na to, że Alice nikomu jeszcze nie pokazała mojego zakątka. Dopiero teraz zauważyłam, że przyniosła ze sobą tacę z talerzem i sporą górką polanych syropem naleśników. Ocknęła się i wcisnęła mi podarek. – Proszę. Pamiętam, że ci smakowały.
Przyjęłam sympatyczny prezent, wykazując chyba nieco zbyt wiele entuzjazmu. Życzyła mi smacznego i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Choć z początku zamierzałam najpierw się rozpakować, to cudowny aromat ciepłego jedzenia okazał się za bardzo kuszący. Mój żołądek ewidentnie był silniejszy ode mnie. Zasiadłam przy biurku i pochłonęłam wszystko w takim tempie, że prawie wcale nie poczułam smaku. Trochę tego żałowałam, bo przecież z pewnością był bajeczny, ale wilczy apetyt włączał się czasami w najmniej sprzyjających momentach. Wprawdzie zwykłam powtarzać, że obiad na słodko to nie obiad, ale ten jeden raz zrobiłam wyjątek.
Z przyjemnie pełnym żołądkiem zabrałam się do moich walizek. Wstyd przyznać, ale gratów wzięłam tyle, że spokojnie starczyłoby dla wszystkich w domu. Chwilami miałam wątpliwości, czy aby na pewno zdołam poupychać je po szafkach, ale skrycie liczyłam, że popularne składanie w drobną kostkę i dopychanie nogą pomoże. Tylko co potem jeszcze z walizkami? Ech, wrzuci się do auta...
Edward wstawił twój samochód do garażu – zawołała z korytarza Esme, jakby wyczuwając moje myśli. – Nie obrazisz się?
Och... Dziękuję, całkiem o tym zapomniałam...
Moja biedna beczka. Naprawdę muszę wziąć się w garść i trochę o nią zadbać. A przynajmniej zacząć pamiętać o wyjmowaniu kluczyka ze stacyjki i zabieraniu go ze sobą. W sumie to czemu by nie zabrać się za pucowanie auta jeszcze dzisiaj? Tak się złożyło, że właśnie powstało mi tyle wolnego czasu, że aż głupio wykorzystać go na samo czytanie książek.
Głupia sprawa. Czułam tyle pozytywnej energii, że aż miałam ochotę skakać pod sufit. Mało tego! Ja nawet nie czułam potrzeby popatrywania z zazdrością i usilnego udowadniania otoczeniu, że czuję się wspaniale i nic mnie nie obchodzi. Nie zastanawiałam się nad tym, czy kiedykolwiek jeszcze będę szczęśliwa, bo... bo byłam szczęśliwa. Jak na ironię, ta cuchnąca rezydencja w środku lasu i jej mieszkańcy, jakby nie patrzeć moi naturalni wrogowie, do których likwidowania zostałam zaprojektowana przez naturę, potrafili dać mi to, czego brakowało mi przez te wszystkie lata w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Stali się moją ostoją normalności, jedynym, co trzymało mnie poskładaną do kupy. Tak dawno nie byłam naprawdę szczęśliwa, że już prawie zapomniałam, jakie to uczucie. Miałam wrażenie, że mogę teraz wszystko. Tryskałam energią, sama nie wiedziałam, za co brać się w pierwszej kolejności, bo każda czynność wydawała się bardziej interesująca od poprzedniej. Kolory i zapachy, zwłaszcza te przyjemne, jawiły się jako tysiąc razy intensywniejsze, niż jeszcze kilka dni temu. Każda najmniejsza głupota, nawet rzędu wieszaków w szafie, dzięki którym mogłam rozwiesić moją masę sukienek, potrafiła wywołać na mojej twarzy niewymuszony uśmiech. Kiedy ja ostatni raz uśmiechałam się szczerze? Sporym zaskoczeniem było też to, że jeszcze ani razu nie zachowałam się jak zgorzkniała, złośliwa staruszka. Myślałam, że już nie umiem być miła, a tu proszę. Nawet zaczęłam się zaprzyjaźniać z Alice. Chociaż z nią akurat ciężko się nie zaprzyjaźniać – jej optymizm i radość są zaraźliwe.
Rozpakowywanie zaczęłam od wygarnięcia wszystkich rzeczy na łóżko. Gdy już skończyłam, wkopałam pod nie torby i zajęłam się układaniem bałaganu w nieco chaotyczne kupki. Dopiero po posegregowaniu całości wzięłam się pod boki i popatrzyłam wokoło, myśląc, co gdzie wcisnąć, by na wszystko znalazło się miejsce. Książki mogłam od razu umieścić na półkach, ale co z masą wszelkiego rodzaju niepotrzebnych szpargałów i bibelotów, które targałam ze sobą jedynie z sentymentu? Jeszcze nie czułam się tutaj na tyle pewnie, by wszystko zostawić na środku w cholerę i zapomnieć do czasu, aż się o coś potknę. Niech chociaż przez chwilę wszyscy mają nadzieję, że nie jestem jakąś szczególną bałaganiarą... Niby im później się dowiedzą, tym bardziej rozczarowani będą, ale co tam. Jak już mnie polubią, to ciężej im będzie się do mnie zniechęcić.
Wieczorem, gdy już zdołałam jako tako się ogarnąć, czekała mnie mniej sympatyczna część „zadomawiania”. Tak się złożyło, że nie pojawiłam się u Cullenów jedynie z kaprysu i dla przyjemności. Prawda jest taka, że gdy podjęłam decyzję i przedstawiłam ją Samowi, jednocześnie zaznaczając, że nie odchodzę ze sfory na dobre, dostałam coś w stylu... misji. Zajęłam jakże zaszczytne stanowisko łącznika między wilkołakami i wampirami. I teraz musiałam wybadać, jak ma się sprawa z gromadzeniem sojuszników.
Mniej więcej w porze kolacji zeszłam do salonu, gdzie czekała już cała rodzina. Nieco spięta, usiadłam na wolnym miejscu na kanapie i zagapiłam w swoje palce, połowę uwagi poświęcając rozkręcającej się rozmowie, a połowę próbom niezrobienia z siebie idiotki. Tak się złożyło, że usiąść musiałam obok Jaspera, co sprawiało, że dosłownie przestawałam panować nad własnym ciałem. Nie mogłam powiedzieć, żebym zakochała się w wampirze, ale mężczyźni spełniający moje kryteria estetyczne zawsze mnie onieśmielali. Do tego wszystkiego dochodził Edward, przyglądający mi się z naprzeciwka z taką intensywnością, jakby doskonale słyszał wszystkie moje myśli. A wydawało mi się, że mur wokół mojego umysłu jest dziś wyjątkowo szczelny.
Leah? – Dopiero teraz zorientowałam się, że Carlisle już od jakiegoś czasu usiłuje coś do mnie powiedzieć. Przeprosiłam szybko i udałam bardziej skupioną, niż czułam się w rzeczywistości. – Więc, jak już mówiłem, zaczęliśmy kontaktować się z naszymi dawnymi przyjaciółmi i zaskakująco duża część z nich zgłosiła gotowość poparcia nas w sprawie Renesmee. Podejrzewam, że pierwszy pojawi się Alistair.
Rozumiem. – Postarałam się ukryć, że to imię nic mi nie mówi, i z wdzięcznością przyjęłam od Esme miskę z sałatką. Mam jakieś takie głupie wrażenie, że zbankrutują na mnie. – Sam jest gotów pojawić się ze sforą w ciągu tygodnia i na stałe wyznaczyć trasę patrolową na granicach waszych terytoriów.
Myślę, że na razie nie będzie to konieczne, w ciągu najbliższych dni powinno być jeszcze bezpiecznie, ale podziękuj mu ode mnie. Ich obecność bardzo nam pomoże.
Chciałabym tylko spytać... – niepewnie nachyliłam się nad dębową ławą i spojrzałam starszemu wampirowi w oczy – skoro tak wielu znajomych was poprze... to jak wielką przewagę liczebną będą mieć Volturi?
Złote oczy na chwilę pociemniały.
Zbyt wielką, Leah.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz