sobota, 7 kwietnia 2018

Rozdział 8


Żyję już tyle lat, a nigdy do tej pory nie słyszałem o czymś takim. – Głos Billy'ego był cichy i drżący, ale i tak rozerwał ciszę jak wystrzał. Podskoczyłam w miejscu i spojrzałam w jego stronę. Miałam wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Aż się dziwiłam, że z moich ust wraz z oddechem nie ulatują obłoczki pary.
Członkowie starszyzny spojrzeli po sobie, jakby przekazując sobie w myślach jakąś wiadomość. Nie potrafiłam wyczytać słów z pobladłych w przerażeniu twarzy i lśniących oczu.
Westchnęłam cicho i dyskretnie pomasowałam skronie. Głowa bolała mnie nie do wytrzymania. Tak okropnie chciałam być gdzieś, właściwie gdziekolwiek, byle nie tu, że aż mnie skręcało. Naprawdę niewiele brakowało, bym zerwała się z miejsca i wybiegła, nie przejmując nikim i niczym.
Żeby zająć czymś myśli i ukryć to, że nowo zapadła cisza wywołuje we mnie napady paniki, powiodłam wzrokiem dookoła, szukając czegoś, na czym mogłabym się skupić. Sala, w której się spotkaliśmy, w swoich lepszych czasach była czymś w rodzaju małej restauracji, obecnie służyła jako miejsce spotkań mieszkańców rezerwatu. Każdy mógł tu przyjść, ogrzać się w płomieniach kamiennego kominka, wypić herbatę, usiąść przy długim, drewnianym stole... ale nie wtedy, gdy odbywały się akurat spotkania starszyzny. A tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że w jednym z nich przyszło mi uczestniczyć.
W wyłożonych ciepłej barwy drewnem ścianach, zabytkowym kole wozu zdobiącym jedną z nich i kilku zdjęciach lokalnej przyrody nie znalazłam niestety nic ciekawego. Z początku liczyłam deski, potem zajęłam się ryciem paznokciem w blacie stołu, ale musiałam przestać, gdy odprysł mi lakier. Mam takie smutne natręctwo, które nie pozwala mi na pozostawienie własnych dłoni w stanie gorszym, niż doskonały, więc próbowałam nie patrzeć w stronę poszkodowanego kciuka, ale jakoś nie potrafiłam wyrzucić go z pamięci. Bardzo adekwatnie, zważywszy na to, co działo się wokoło.
Leah... – szepnęła moja mama.
Zrobiło mi się słabo na dźwięk jej głosu. Nigdy jeszcze nie widziałam jej tak przerażonej. Nawet wtedy, gdy tata...
Powstrzymując ścisk w gardle i paniczny paraliż, chwyciłam jej lodowatą dłoń i z całych sił ścisnęłam w swojej. Chciałam przekazać jej choć maleńką cząstkę swojej wilczej siły.
Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo pragnę, byście powiedzieli teraz, że nas nabieracie – wykrztusiła wreszcie, ciężko opadając na oparcie ławki.
Pół-wampir? Obawiam się, że słyszałam już o czymś takim – rozległo się nagle.
Wszyscy jak na komendę spojrzeli na pomarszczoną staruszkę, która w spokoju wzięła łyk gorącej herbaty. Chwilę delektowała się napojem, patrząc po nas, zupełnie jakby rozkoszowała się naszą niecierpliwością, w końcu jednak oznajmiła:
Tak, jeden nawet powinien żyć do teraz. Niepotrzebnie panikujemy. Hybryda jest... o wiele bardziej ludzka, niż może wam się zdawać. Myślę, że nie powinniśmy się jej obawiać.
Skąd wiesz o hybrydach?! – wykrztusił wreszcie Sam.
Z książek. Legend. Opowieści kilku znajomych... – Zaśmiała się nagle, jakby opowiedziała właśnie świetny dowcip. – Owszem, nie było ich może zbyt wiele, ale... były. Dziwi mnie, że wy nic nie wiecie!
Powiedz nam wszystko – pogonił ją Billy, postanawiając nie odpowiadać na zaczepkę, chociaż ja już unosiłam się i nabierałam powietrza do poważnej pyskówki.
A co tu opowiadać? – Błyskawicznie zmieniła nastawienie – już nie wyglądała na rozbawioną naszą niewiedzą, a wręcz wściekłą. Prychnęła nawet pogardliwie i odstawiła szklankę tak gwałtownie, że aż część ciemnej cieczy chlusnęła na biały obrus. Nie przejęła się tym zbytnio i podjęła: – Powstać mogą ze związku wampira i ludzkiej kobiety. Starzeją się do osiągnięcia dorosłości, potem stają się nieśmiertelne. Ich skóra jest ciepła, a serce bije o wiele szybciej, niż ludzkie. Są silniejsze i szybsze niż ludzie, często zdarzają się u nich wampirze talenty, ale nie dorównują pełnokrwistym. Do przeżycia potrzebują zarówno normalnego pożywienia, jak i krwi, choć nie wpadają w szał na sam jej zapach. Oddychają. Co tu dużo wiedzieć? Obawiam się, że ten wasz problem jest szalenie... przewidywalny.
Dziękujemy ci – powiedział Billy, gdy jasnym się stało, że staruszka nie zamierza powiedzieć nic więcej. – Bardzo nam pomogłaś. Problemem jednak nie jest samo pojawienie się pół-wampirzego dziecka, w końcu Cullenowie, jak słusznie wcześniej zauważył Jacob, i tak niedługo będą musieli się przenieść w inne miejsce. Problemem jest prośba Jacoba. Jacob, mógłbyś? – zwrócił się do syna, który aż rwał się do wyjaśnień.
No ciekawe, co teraz wymyśli. Sądząc po minach członków starszyzny, nie miał szczególnie wielkich szans na uzyskanie upragnionej pomocy...
Sam nie wiem, od czego zacząć... – Westchnął, pocierając dłonią czoło pokryte drobnymi kroplami potu. – Jak już wiecie, niedawno ja, Seth oraz Leah odłączyliśmy się od sfory, by ochraniać Bellę. Żadne z nas nie spodziewało się, że dziecko urodzi się tak szybko. Nie to jest jednak powodem, dla którego tu jestem. Bo ja...
Nie udało mi się powstrzymać parsknięcia śmiechem. Nigdy jeszcze nie widziałam, by nasz wspaniały, doskonały i wszechpotężny kolega stracił całą pewność siebie. Żałowałam, że zostawiłam komórkę w domu, bo chyba zaczęłabym to wszystko nagrywać.
Umilkłam, trafiona łokciem mamy między żebra. Jacob posłał mi mordercze spojrzenie i kontynuował:
Tak się złożyło, że mała Renesmee jest czymś nieznanym i potencjalnie groźnym dla Volturich. Wszyscy obawiamy się, że będą chcieli pozbawić ją życia. Cullenowie zbierają teraz sojuszników – jeśli wystarczająco wielu opowie się za zostawieniem dziecka przy życiu, przywódcy będą musieli odpuścić. Jest jednak pewne ryzyko, że dojdzie również do wojny...
Ktoś zaklął cicho.
Jestem tutaj, by prosić o przyłączenie się sfory do sojuszu. Jej obecność może naprawdę wiele zmienić – zakończył wreszcie.
A czemu niby mielibyśmy im pomagać? Jesteśmy w konflikcie od tylu lat... Nie uważasz, że to naruszenie postanowień Paktu? – odezwał się siwy mężczyzna.
Jeśli chodzi o Pakt, Leah to bardzo dobrze określiła – chyba pora przestać kierować się ciągle tymi samymi regułami i dopasować decyzje do tych czasów i tej sytuacji. Bo jego twórcy czegoś takiego nie przewidzieli – przerwał Sam.
Szczęka opadła mi prawie do kolan. Kurde, to prawie tak, jakby mnie pochwalił. Co się stało? Ktoś go podmienił?
Nie możemy tak po prostu odrzucić Paktu!
Sytuacja jest poważna, bo wpoiłem sobie Renesmee – odezwał się znowu Jacob. – I zgodnie z panującymi wśród nas zasadami, mam prawo poprosić was o pomoc w ochranianiu mojej partnerki.
Obawiam się, że dostąpienie do sojuszu stanie się dla nas koniecznością. – Alfa był przerażająco poważny. – Opowiedzenie się po stronie Cullenów może uchronić nas od wojny. A jeśli tego nie zrobimy... będzie ich za mało. Bitwa się odbędzie. I to na naszym terenie.
Znowu zapadła cisza. Powoli miałam dosyć tych potajemnych spojrzeń członków starszyzny. Jak bardzo chciałam wiedzieć, co takiego chodzi im właśnie po głowach! Gotowa wręcz byłam wykrzyczeć im to pytanie prosto w twarze.
Twarze ponownie pobladłe, ale tym razem pełne również czegoś jeszcze... zrezygnowania. Poczucia porażki. Świadomości przegranej... Nazywajcie to jak chcecie.
W tej sytuacji odpowiedź starszyzny może być tylko jedna – odezwała się wreszcie staruszka.
Quileutowie przyłączą się do wampirzego sojuszu – oznajmił wysoki mężczyzna. – Problem nie pozostawia nam wielkiego pola manewru. Jeśli pozostaniemy obojętni, nie będziemy mieli żadnego wpływu na powstrzymanie rozlewu krwi na naszych ziemiach.
Zauważyłam, że Jacob uśmiechał się pod nosem z bijącą na kolana pewnością siebie, słuchając słów przewodniczącego wiecu.
Nie słuchałam późniejszych rozmów. Nie zauważyłam nawet, gdy wszyscy zaczęli wstawać, tak pochłonięta byłam własnymi myślami. Kątem oka zobaczyłam, że kilka osób ruszyło do wyjścia, powiedziałam nawet parę słów pożegnania, zupełnie nieobecna. Została moja mama, Billy i jakaś kobieta, której imię zupełnie wyleciało mi z głowy. Właśnie, chcąc rozładować zagęszczoną po niewesołej rozmowie atmosferę, wszyscy częstowali się obłędnie pachnącym ciastem ze śliwkami. Mi również ślinka napłynęła do ust, sięgnęłam już nawet po przyniesiony przez mamę talerzyk, niejako wracając do świata żywych, gdy poczułam ucisk na ramieniu. Przestraszywszy się, podskoczyłam i krzyknęłam jak mała dziewczynka.
Spokojnie, to tylko ja! – Sam spojrzał na mnie z lekkim strachem w oczach.
Zwariowałeś?! – Spróbowałam ukryć to, że serce właśnie próbowało wyskoczyć mi z piersi, i lekki napad paniki błyskawicznie przerobiłam na wściekłość. – Nie rób tak więcej, jeśli ci życie miłe!
Przepraszam. – Wzruszył ramionami. – Wiesz, chciałbym z tobą porozmawiać. Wyjdziemy na chwilę?
To pilne? – Z żalem zerknęłam na porzucone ciasto. Perspektywa skosztowania go była o niebo lepsza, niż włóczenie się po zimniej nocy z kimś, z kim nie chciałam nawet przebywać w jednym pomieszczeniu.
Wolałbym załatwić to teraz.
Wychodzę na chwilę – rzuciłam do mamy i podniosłam się z miejsca. Już w połowie drogi do drzwi zaczęłam żałować, że nie skubnęłam chociaż kruszonki na wynos...
Sam czekał już na mnie na zewnątrz. Siedział przy drewnianym stoliku na małej werandzie i przyglądał się kiwającej na wietrze lampie nad drzwiami. Gdy pojawiłam się w zasięgu jego wzroku, zerwał się na nogi tak szybko, że tylko kompletny idiota uznałby to za naturalne zachowanie, i zaproponował zdenerwowanym głosem:
Może się przejdziemy?
Jasne – westchnęłam. No bo co mogłam zrobić?
Myślałam, że ograniczymy się do spacerowania po wąskiej uliczce, prowadzącej na maleńki, zarośnięty chwastami trawnik przed karczmą, a tu spotkało mnie zaskoczenie. W sercu coś nieprzyjemnie zakłuło, gdy zorientowałam się, że chłopak kieruje się w stronę ledwo widocznej ścieżki, ginącej między drzewami. Znałam tę drogę, oj, doskonale ją znałam... Nieraz przechadzaliśmy się nią razem, trzymając za ręce i parskając śmiechem, ilekroć gałęzie niskich, gęstych świerków szarpały za ubrania. Nie byłam nawet w stanie policzyć, jak często siadaliśmy nad wąskim, kamienistym potokiem, do którego prowadziła, kąpiąc się w promieniach słońca i mocząc bose stopy w lodowatej wodzie...
Stop. Przestań myśleć. Przecież doskonale wiesz, że wtedy tylko bardziej boli... Tylko, no właśnie, byłam pewna, że on też wie. Więc dlaczego mnie tam prowadzi?
Zanurzyliśmy się w chłodnym mroku, panującym między drzewami. Przez gęste gałęzie wiekowych modrzewi nie dało się dostrzec upstrzonego gwiazdami nieba, a sama świadomość, że ono gdzieś tam jest, nie dodawała otuchy tak dobrze, jak znajomy widok. Dla ludzkich oczu ciemność byłaby nieprzenikniona, lecz ja ze swoim wynaturzonym wilczym wzrokiem czułam się tutaj idealnie. Widziałam nawet wszystkie drobne korzenie, wystające ze ściółki i tylko czekające, aż ktoś się o nie potknie. Bez trudu dostrzegałam też plecy idącego przede mną Sama... Miałam ochotę dać sobie w twarz za to, jakie myśli mnie prześladowały. Jak na złość, akurat teraz zebrało mi się na wspominanie tego, jak to jeszcze niedawno się do tych pleców przytulałam. Jak ciepłe i rozkosznie umięśnione były... jak dobrze było schronić się za nimi, gdy działo się coś złego...
Zaklęłam pod nosem. Na szczęście Sam miał na tyle taktu, że udał, iż niczego nie słyszał.
Wreszcie dotarliśmy do znajomego strumienia. Nie czekając na to, co chłopak zamierza zrobić, minęłam go i usiadłam na swoim ulubionym dużym kamieniu. Nogi podciągnęłam pod brodę, zamknęłam oczy, wsłuchując się w szum wody. Podobno wilkołakom nigdy nie jest zimno, ale złapałam się na tym, że moje ramiona pokryła gęsia skórka.
Leah, chciałbym porozmawiać o... – zaciął się na chwilę, szukając właściwego słowa. Wyglądał tak boleśnie znajomo, gdy z zakłopotaniem zaczął masować kark... – Chciałbym porozmawiać o tym wszystkim, co miało miejsce po twoim odejściu.
Przecież opowiedzieliśmy ci całą historię. Co tu jeszcze dodawać? – Wzruszyłam ramionami. Uniosłam wzrok na księżyc, widoczny w prześwicie między drzewami. Dziś wypadała pełnia.
Nie o to mi chodzi. Chcę porozmawiać o tym, jak to wyglądało z twojego punktu widzenia. Jak... jak się czułaś.
A czemu niby chcesz to wiedzieć? – wycedziłam, przenosząc na niego spojrzenie. – Jacob ci kazał? W ramach kolejnych przeprosin?
Sam sobie kazałem – warknął, widocznie już zniecierpliwiony moim podejściem. – Wiesz, jak znowu dołączyliście do mnie, mogłem ponownie usłyszeć twoje myśli, więc czy tego chciałaś, czy nie, trochę wspomnień z tamtego okresu mi się... hm... ukazało. I chodzi mi o to... Naprawdę chciałaś uciec z Jacobem?
Chwilę patrzyłam na niego, próbując odgadnąć, o czym myśli.
Tak, chciałam. Ale to już nieaktualne, więc po co rozgrzebywać?
Po to, że mam dla ciebie propozycję.
Zamarłam. Co on może mieć mi do zaoferowania? Solidną pętlę i pomoc w wykopaniu stołka spod nóg? Aż się zaśmiałam na tą myśl, choć w oczach zbierały się niechciane łzy.
Jaką propozycję ty możesz dla mnie mieć? – spytałam wreszcie.
Czułem to, jak bardzo chcesz odejść. Trudno nie zauważyć, jak cała ta sytuacja cię krzywdzi. Wiesz, chociaż wpoiłem sobie Emily, ty nadal nie jesteś mi zupełnie obojętna. Tych kilka lat zrobiło swoje, nie da się ich tak po prostu wyrzucić z głowy... Wiem, że cierpisz, musząc słyszeć moje myśli i znajdować się blisko. Wiem, że nie chcesz należeć do sfory. Dlatego proponuję... – zaczerpnął powietrza – proponuję, żebyś odeszła.
Po prostu mnie zamurowało. Gapiłam się na niego jak głupia, licząc na to, że zaraz zacznie się śmiać i oznajmi, że tylko żartował, ale minę miał poważną. Wreszcie wydukałam:
Jak to odeszła? A co z tym wszystkim? Obiecałam wam pomoc, Cullenom zresztą też. Nie mogę też tak po prostu przestać przemieniać się w wilka, to moje życie...
Nie o to mi chodzi – przerwał szybko. – Nadal potrzebujemy twojej pomocy, teraz nawet bardziej, niż zwykle. Po prostu... po prostu chcę dać ci możliwość odejścia ze sfory. Możesz od teraz z nami współpracować, ale nikt cię do tego nie zmusi. Nie będziesz... nie będziesz musiała przebywać blisko ze mną.
Zapadła cisza, w której świergot nocnego ptaka odezwał się głośno jak krzyk. Sam ciągle mi się przyglądał, czekając na jakąkolwiek reakcję, lecz straciwszy nadzieję na to, że jeszcze cokolwiek ode mnie usłyszy, westchnął ciężko i odwrócił się na pięcie, zamierzając odejść. Właściwie w ostatnim momencie szepnęłam:
Dziękuję.
Nie ma za co – odszepnął i rozpłynął się w plamie mroku między drzewami.
Lodowata woda szumiała, zagłuszając odgłos jego oddalających się kroków. Z bezchmurnego przed chwilą nieba zaczęły spadać płatki pierwszego w tym roku śniegu, topniejące natychmiast po spotkaniu z ziemią.
Były piękne. Wszystko wokoło było tak piękne...
A ja wreszcie czułam się wolna. Tak obrzydliwie wolna i szczęśliwa, że aż mi się zakręciło od tego w głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz