poniedziałek, 22 stycznia 2018

Rozdział 7


Nie mogłam po prostu w to uwierzyć. Miałam wrażenie – a właściwie nie tyle wrażenie, co głupią, ściskającą w piersi nadzieję – że to wszystko jest jedynie koszmarnym snem, z którego za chwilę się obudzę. Niestety, obojętnie, jak mocno przygryzałam wnętrze policzka, choć miałam już pysk wypełnione krwią, nadal pędziłam przez las, trzymając się prawego boku Jacoba. Wyglądało na to, że kolejny raz przegrałam. Los znowu dał mi zasmakować złudnego szczęścia, obudził w moim sercu iskierkę myśli, że może wreszcie coś się zmieni, pozwolił przez jakiś czas unosić się kilka centymetrów nad ziemią ze szczęścia, by zaraz to wszystko mi odebrać. Kolejny raz. Zastanawiałam się, w czym ja jestem taka wyjątkowa, że wszystkie siły wyższe jakby jednocześnie sprzysięgły się, by rozwalić mi życie? Czy moje cierpienie naprawdę jest aż tak fascynujące? Dlaczego spośród ośmiu miliardów ludzi wybrali akurat mnie?
Wypadki ostatnich dni w zasadzie zlewały mi się w jedno. Byłam akurat tuż pod tarasem domu Cullenów, głodna i zastanawiająca się nad wejściem do środka i wybłaganiem dokładki naleśników, gdy Bella zaczęła rodzić. Potem krew, krzyki, przekleństwa, gorzki smak strachu na języku, kwaśny zapach paniki, wiercący w nosie... Odgłos przecinanej skóry, płacz dziecka, szaleńczy trzepot przeobrażającego się ludzkiego serca. I Jacob. To on był kluczem. To wszystko przez niego. To on zamachał mi tuż przed nosem szansą odmiany i zabrał ją w ostatnim momencie, gdy już wyciągałam po nią ręce.
Mój nowy Alfa, moja jedyna nadzieja na szczęśliwe życie, wpadł w sidła wpojenia. A co to oznacza? A to, że nie będzie dwóch sfor. Nie będzie ucieczki, nie będzie uwolnienia się od demonów przeszłości. Chłopaka złapało tak spektakularnie, że pewnie gdybym nie była zajęta akurat wypłakiwaniem oczu, zaczęłabym śmiać się jak głupia.
Jacob wpoił sobie Renesmee, maleńką istotkę, której to tak bardzo się wszyscy obawialiśmy. Jasne, że będzie musiał zostać na miejscu, by chronić swoją wybrankę. A ja przecież nie mogę odejść sama.
Czułam, że chłopaki przysłuchują się moim myślom, ale nie obchodziło mnie to. Było mi to obojętne do tego stopnia, że nawet nie fatygowałam się ze wznoszeniem muru, który pewnie i tak byłby słaby i pełen szczelin.
Biegliśmy właśnie na nasze ziemie, by błagać Sama, aby przyjął nas z powrotem. Każdy krok odzywał się w moim ciele palącym bólem. Miałam ochotę skomleć za każdym razem, gdy uderzałam łapami o wilgotną ziemię.
Leah... przecież już cię przepraszałem – odezwał się Jacob. – Przestań mnie obwiniać. Nie złość się na mnie...
Myślałby kto, że zależy ci na naszych dobrych relacjach – zakpiłam. – Nie złoszczę się na ciebie. Rozumiem, co się stało, siedzę ci w głowie, do cholery. Ja jestem zła na życie, bo od jakiegoś czasu mam takie głupie wrażenie, że ten Pan na Górze wybrał mnie sobie do jakiegoś eksperymentu. Moje porażki chyba szczególnie go bawią. Tylko czym sobie zasłużyłam?
Nie możesz cieszyć się razem z Jacobem? – wtrącił Seth. – Chociaż raz pomyśl o innych!
Przymknij się, młody – warknęłam. – Skoro w twojej opinii jestem samolubna, gdy dbam o własne szczęście, to chociaż zachowaj to dla siebie, okej?
Bardziej wyczułam, niż usłyszałam otaczające nas wilki. Jared zrównał się ze mną w biegu, w jego oczach błysnęło coś dziwnego. Odruchowo uniosłam wargi i obnażyłam kły, myląc krok, przez co zwolniłam i pozwoliłam, by zastąpił mi drogę. Do tej dziwacznej eskorty po chwili dołączyli jeszcze Quil i Paul, niecierpliwymi warknięciami pogonili nas, byśmy wyszli na pobliską polanę, na której czekała reszta sfory. Wilki błyskawicznie zamknęły nas w ciasnym okręgu. Sam wysunął się na prowadzenie i stanął, dumnie wyprężony, przed Jacobem. Zupełnie, jakby rzucał mu wyzwanie.
Ups. Nie wygląda, jakby zamierzał nas ciepło przyjąć – szepnął Seth, na zgiętych łapach przytulając się do mojego boku.
Daj spokój, raczej nas nie pogryzą – zbagatelizowałam.
Nie podoba mi się to, że powiedziałaś „raczej”...
Ogromne wilki chwilę mierzyły się wzrokiem. W głowie Jacoba panował taki chaos, że nie byłam w stanie niczego z niej wyłowić. Myślałam, że skończy się raczej na walce, ale na szczęście zachował jeszcze tę odrobinę zdrowego rozsądku, która kazała mu pochylić pokornie łeb i ukorzyć się przed czarnym wilkiem.
Cisza w jednej chwili eksplodowała głosami sfory. Aż się zatoczyłam. Przez tych kilka dni zdążyłam się od tego odzwyczaić.
Jacob!
Jake, jak dobrze!
Zmądrzałeś wreszcie?
Jake, dlaczego wtedy wszyscy uciekliście? Nie mogliśmy spokojnie porozmawiać?
Na szczególnie skorych do rozmowy nie wyglądaliście – zaznaczyłam, usłużnie podsyłając wszystkim obraz Sama ustawiającego wilki w szyku bojowym.
To nie tak – zaczął Jacob. – Żadne z nas nie myślało wtedy jasno. Przyznajcie sami – emocje wzięły górę. Nie chciałem wojny, nikt z nas jej nie chciał, ale nie mogłem też pozwolić, by niewinnym stała się krzywda. A skoro to była wtedy jedyna metoda...
Więc czemu pojawiasz się teraz? – wycedził Sam. No ładnie, po raz pierwszy widzę, żeby panował nad sobą słabiej, niż Jake. Zwykle był oazą cholernego spokoju.
Jacob zawahał się przed odpowiedzią, dzięki czemu wszyscy ujrzeli parę z jego drastyczniejszych wspomnień. Cóż, tego raczej nikt się nie spodziewał. Wilki odskoczyły od niego jak na komendę, skowycząc:
To niemożliwe!
Przecież to chore!
Bogowie, tak szybko?!
Jacob, jak to się stało?!
Co z Bellą?!
Uspokójcie się! – rozkazał Sam. – Jake, czy to prawda, że Bella już urodziła?
Tak – westchnął Jacob. – Nie przeżyłaby tego, więc Edward musiał przemienić ją w wampira. A ja... i ich córka...
Przecież to złamanie warunków Paktu! Jeśli wcześniej mogłeś mieć jakieś wątpliwości, to teraz masz wszystko czarno na białym! Przemienili ją! – przerwał mu Quil.
Nawet nie wiesz, czym jest to dziecko! – zawtórował Paul.
Owszem, nie wiem, ale to przecież nie zależy ode mnie! Kilkoro z was poznało już moc wpojenia, więc chyba wiecie, o czym mówię? – Powiódł po wszystkich wzrokiem. – Cullenowie nie chcieli przemieniać Belli, ale to była jedyna rada, by zachować ją... przy życiu. – Wyraźnie zawahał się przed nazwaniem tego w ten sposób.
W Pakcie nie ma nic o tym, w jakim stanie była ofiara. A to dziecko?
Nie wiem, czym okaże się Renesmee, ale wiem, że zawsze stanę w jej obronie. Jej i rodziny Cullenów.
Oszalałeś! – wycedził Sam.
Ty akurat znasz ten rodzaj szaleństwa. Cullenowie już nie są naszymi wrogami. W pewien sposób... można powiedzieć, że tak jakby należą teraz do rodziny.
Juhu. Zawsze chciałam mieć taką rodzinę. Boki zrywać – westchnęłam.
Nadal coś ci nie pasuje, Leah? – Brunatny wilk odwrócił się w moją stronę.
Nie, no coś ty. Wszystko w porządeczku. Kontynuujcie.
Sam spojrzał na mnie dziwnie, ale nawet słowem nie skomentował mojego zachowania. Zwrócił się ponownie do Jacoba.
Skoro nadal zamierzasz łamać warunku Paktu, po co się tu pojawiłeś?
By prosić was o pomoc.
Pomoc? Mamy pomagać naszym naturalnym wrogom? – Jared przekrzywił sceptycznie łeb.
Oni nie są naszymi wrogami! – Jacobowi właśnie skończyła się cierpliwość. W miarę uporządkowane do tej pory myśli zastąpił chaos w najczystszej postaci. – Renesmee grozi niebezpieczeństwo. Volturi, przewodnicy wampirów, chcą ją zabić. Nigdy jeszcze nie było czegoś takiego, jak ona, więc uznali ją za zagrożenie. Razem z Cullenami gromadzimy sojuszników. Jeśli nie zdołamy ich przekonać, może dojść do wojny!
Wojna? Sojusznicy? Czyli więcej wampirów na naszych ziemiach?
Sam, wpoiłem sobie Renesmee. Wobec obowiązujących wśród nas praw, waszym obowiązkiem jest wspomóc mnie w obronie życia mojej wybranki. Ja zrobiłbym to dla ciebie.
Prosisz o zbyt wiele. Chcesz, bym niepotrzebnie narażał życie naszych braci. Nie po to tu jesteśmy! Walki wampirów to nie nasza sprawa. A co, jeśli w przyszłości twoja ochraniana przez nas wybranka okaże się zagrożeniem? Co, jeśli wyjdzie na jaw, że Volturi mieli rację?
Ogromne wilki wyglądały, jakby zamierzały zaraz rzucić się sobie do gardeł. Jakoś nie miałam dzisiaj szczególnej ochoty na oglądanie latających flaków, więc, ku zdziwieniu wszystkich obecnych, wskoczyłam między nich, warcząc gardłowo. Spojrzeli na mnie z tępym niedowierzaniem.
Czy my już naprawdę nie możemy porozmawiać spokojnie?! – wycedziłam. – Wszyscy zachowujecie się jak dzieci! Żaden z was nie zna pełnego obrazu sytuacji, a już jesteście gotowi skakać sobie do gardeł!
W takim razie co proponujesz? – Przez chwilę byłam pewna, że Sam się na mnie rzuci. Cudem tylko powstrzymałam się od zwinięcia w pokorną kulkę. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek ujrzę w jego oczach taką nienawiść. Nie przypuszczałam, że zamiast doprowadzić do rozpaczy, rozwścieczy mnie to jeszcze bardziej.
Już mówiłam. Proponuję rozmowę. Dobra, wiem, Jake ma to całe fiu bździu na punkcie niewłaściwej osoby, ale to nie znaczy jeszcze, że możesz tak go potraktować.
Jacob właśnie dał mi jasno do zrozumienia, że nie zamierza przestrzegać postanowień Paktu. Już drugi raz zresztą. A ja jestem tu po to, by przestrzeganie Paktu egzekwować. Nie zamierzam dłużej tego tolerować.
To wpojenie, Sam. Jest silniejsze od niego. Kto jak kto, ale ty powinieneś doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Tego nie da się zerwać, nawet jakby chciał.
On proponował nam dołączenie do wojny! Czy ty masz pojęcie, czym to grozi?
Nie proponował dołączania do wojny, tylko do listy sojuszników! – Przewróciłam oczami. – Rany, wy czasami naprawdę powinniście uważniej słuchać, co się do was mówi. Nie będzie żadnej wojny, jeśli za Cullenami opowie się większość.
A jeśli nasze głosy nie wystarczą, by uzyskać tą większość, to co wtedy? – Zbliżył się tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Musiał się do tego mocno pochylić, ale łapy nawet mu nie zadrżały. Starałam się uspokoić bijące szaleńczo serce.
Będziemy się tym martwić, gdy przyjdzie na to pora. Nikt nas nie zmusi do wojny.
Ty też opowiesz się przeciwko Paktowi naszych przodków?
Głos Alfy sprawił, że wszyscy mimowolnie pochylili łby, chcąc oddać szacunek. Tylko ja odpaliłam pierdolca z prawdziwego zdarzenia.
A ty ciągle o tym swoim Pakcie! Rzygam już tą twoją gadką, wiesz? – Odsunął się jak poparzony, gdy kłapnęłam zębami tuż obok jego pyska. – To było wiele lat temu! Pakt powstał, by zapewnić nam bezpieczeństwo, temu nie przeczę, ale był dostosowany do tamtej sytuacji. W tej chwili mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. I do tego właśnie musimy się dostosować, nie do zaleceń dziadków, których nawet nie znaliśmy, którzy nie mogli przypuszczać, że coś takiego się stanie! Najwyższa pora, by przestać kierować się przestarzałymi regułkami i wziąć wszystko we własne ręce!
Leah... – Białe kły błysnęły.
Nie mówię, że musimy całkowicie zignorować Pakt – sprostowałam, nie przejmując się jego potwornym grymasem. – Uważam, że powinniśmy potraktować go jako bazę, ale dostosować do tej awantury, a nie takiej, której nikt już nawet nie pamięta!
Zawahał się. Przez chwilę patrzył na mnie dziwnie.
Może... może i masz rację. Ale tylko w kwestii rozmowy! – zaznaczył, zanim szczęka mi na dobre opadła.
Czyli jak będzie? Porozmawiamy, czy nadal macie zamiar zachowywać się jak w sejmie? – Spojrzałam na każdego po kolei.
Porozmawiamy – westchnął Alfa. – Usiądźmy i się wreszcie uspokójmy.
No, Leah – zaśmiał się nagle Paul. – Chyba już wiem, po co nam jesteś w sforze.
Postawiłam czujnie uszy, trochę obawiając się tego, co zaraz usłyszę.
Co sugerujesz?
Potrzeba nam było, hm... kobiecej ręki.
Kilka głosów parsknęło śmiechem.
Też nie przypuszczałem, że kiedykolwiek zobaczę cię w roli rozjemcy – przyznał Jacob. – Zwykle to ty prowokowałaś kłótnie.
Przeginasz – warknęłam. – Uważaj, bo mój dzisiejszy limit bycia miłą względem ciebie został już dawno przekroczony. Zrobiłam to dla własnego komfortu psychicznego, a nie z sympatii.
Dobrze wiedzieć... – Odszedł kilka kroków.
Wilki powoli zajmowały miejsca w okręgu. Nikt nie przemieniał się w człowieka. Spozierające spomiędzy chmur słońce przyjemnie grzało w grzbiety. Położyłam się na trawie obok Setha, układając łeb na łapach. Piaskowy wilk spojrzał na mnie powoli. Jeszcze zanim się odezwał, wiedziałam, że coś go gryzie.
Właściwie to czemu go znowu prowokujesz? – spytał po chwili, gdy upewnił się, że reszta jest zbyt zajęta moszczeniem się na ziemi, by podsłuchiwać.
Co? Kogo prowokuję?
Jacoba. Myślałem, że przez tych kilka dni coś się między wami zmieniło. Jakoś inaczej się do siebie odnosiliście. Ciche porozumienie, nie wiem, może jakiś rozejm...
Można powiedzieć, że to był chwilowy rozejm. Ale już nie obowiązuje. Nie chcę o tym rozmawiać.
Niech ci będzie. Chyba i tak już rozumiem.
To po co głupio pytasz? – Łypnęłam na niego wrogo.
Bo zaczyna mnie to trochę męczyć. Ta twoja sytuacja. Nie denerwować, co... No, chciałbym pomóc. Wiem, że mi tam zwierzać się nie będziesz, ale jakbyś może spróbowała porozmawiać z mamą? Może ona by pomogła?
Zastanowię się – ucięłam.
Sam już wyglądał na spokojnego. Odezwał się nawet w miarę opanowanym tonem:
Okej, Jake, Seth, Leah. Faktycznie nie przeprowadziliśmy tego najlepiej. Witajcie ponownie w stadzie. Przepraszam za to wrogie powitanie. Naprawdę nam was brakowało.
Przez głowę jak huragan przemknęło mi wspomnienie tego, co kazał przekazać Jaredowi podczas pamiętnej rozmowy. Naraz zebrało mi się na płacz i rozwalanie wszystkiego wokół, więc z całych sił zacisnęłam kły i powieki, próbując się opamiętać. Nie przypuszczałam, że Sam zdoła ponownie mnie tak zranić, ale cholera, udało mu się. Co on sobie wtedy myślał? Że uwierzę w to, że jestem mu do czegoś potrzebna i przylecę z rozpostartymi ramionami? Za jak głupią mnie uważał?
Potrząsnęłam głową, dla opamiętania lekko ugryzłam się w język i spróbowałam skupić na rozmowie. Przecież nic nie zmienię rozpamiętywaniem tego.
Nam też was brakowało. Powinniśmy być razem. Szkoda, że tak wyszło.
To może teraz jeszcze raz, ale na spokojnie opowiedzcie nam, co się stało? Czym jest Renesmee?
Jacob odetchnął, jak przed skokiem do lodowatej wody.
Jak już mówiłem, Bella urodziła. Płód bardzo szybko rósł w siłę, czynił ogromne szkody w jej ciele. By się wzmocnić, musiała zacząć pić krew.
O kurde – szepnął Embry.
Ludzką krew? – jęknął Paul. – To ohydne...
Wasze gusta naprawdę nie są w tej chwili istotne – uciszyłam ich. To, że posłuchali i natychmiast zamilkli, wprowadziło mnie w osłupienie. Czyżbym awansowała? Tak nagle zyskali do mnie szacunek?
Dzięki, Leah – powiedział szczerze Jacob. – Carlisle miał zgromadzone w domu spore zapasy krwi dla Belli w razie, gdyby konieczna była transfuzja. Nie pamiętam nawet, kto wpadł na ten pomysł. Niestety, Bella przez to wpadła właściwie w błędne koło. Krew pomagała – odzyskiwała siły, ale jednocześnie wzmacniała także dziecko. Poród był właściwie jednym wielkim koszmarem. – Wszyscy wzdrygnęli się, gdy ujrzeli wspomnienia scen. Mi samej zrobiło się niedobrze i zapragnęłam schować się gdzieś, gdzie całe zło świata mnie nie dosięgnie. Gdzie będę wolna od tego obrazu. – Ja i Edward byliśmy przy porodzie sami, bo Carlisle'a nie było wtedy w domu. Mało brakło, a nawet wampirzy jad nie zdołałby jej uratować.
Czy przemiana Belli już się zakończyła?
Tak. I uprzedzając twoje następne pytanie – ona doskonale się kontroluje. W niczym nie przypomina tych nowo narodzonych wampirów, z którymi walczyliśmy. To nadal ta sama Bella.
Ta, jasne – zaśmiałam się sarkastycznie. – Raz jej nerwy puściły. I to tak, że walnęła nim w drzewo, aż gwizdnęło! Wreszcie dziewczyna pokazała charakter!
To była trochę inna sytuacja... – Położył uszy płasko na łbie. – Gdy dowiedziała się, że wpoiłem sobie jej córkę, faktycznie zareagowała trochę... nerwowo.
Wszyscy naraz ryknęli śmiechem, gdy Seth udostępnił im wspomnienie.
No dobrze – przerwał Sam, gdy zdołał się nieco uspokoić. – A co z Renesmee? Czym ona jest?
Właściwie to... – zaciął się. – Właściwie to żadne z nas nie wie. Z pewnością nie jest wampirem, bo ma ciepłą skórę, a jej serce bije. I potrzebuje normalnego jedzenia. Ale to też nie człowiek. Jest nienaturalnie silna, potrafi przekazywać obrazy poprzez dotyk. I starzeje się o wiele szybciej. Poród odbył się trzy dni temu, a ona już wygląda, jakby miała roczek.
Tak szybko? – Sam był przerażony. – Jake, przecież... Co, jeśli ona wkrótce się zestarzeje i... umrze? Co wtedy z tobą?
Carlisle zdołał nawiązać kontakt z kimś, kto prawdopodobnie znał istotę podobną do Renesmee. Wiem, trochę mało sprawdzone będą te informacje, ale innych nie mamy. Według nich półwampir w pewnym momencie przestaje się starzeć i staje nieśmiertelny. Ale nawet jeśli to nie jest prawda, będę z Nessie do samego końca, bez względu na wszystko.
Tak, tak, szanowni koledzy, on nazwał swoją wybrankę jak potwora z Loch Ness – podpowiedziałam usłużnie.
To wszystko w tej chwili jest sprawą drugorzędną. – Jacob nie zwrócił na mnie uwagi. – Tym będziemy martwić się później. Na razie powinniśmy zastanowić się nad tym, co z Volturi? Jak ją ochronić? Jak ochronić nasze ziemie?
Jake, jeszcze nie podjąłem decyzji, czy sfora poprze Cullenów – zaczął ostrożnie Sam. – Z tego, co mówisz, dziewczynka faktycznie nie powinna stanowić zagrożenia, ale... co będzie, gdy przeciwstawimy się Volturim? Jeśli nie dojdzie do wojny z powodu istnienia Renesmee, to nasza ingerencja może do niej doprowadzić. Powinniśmy przedyskutować to ze starszyzną. Razem pomyślimy, co dalej.
O nic więcej nie proszę. – Brunatny wilk z szacunkiem skłonił głowę.
W takim razie, zwołam zebranie na jutrzejszy wieczór. Pojaw się. I weź ze sobą Clearwaterów.
Jasne.
Zaraz, że co? – oniemiałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz