Nie mogłam po prostu w to uwierzyć.
Miałam wrażenie – a właściwie nie tyle wrażenie, co głupią,
ściskającą w piersi nadzieję – że to wszystko jest jedynie
koszmarnym snem, z którego za chwilę się obudzę. Niestety,
obojętnie, jak mocno przygryzałam wnętrze policzka, choć miałam
już pysk wypełnione krwią, nadal pędziłam przez las, trzymając
się prawego boku Jacoba. Wyglądało na to, że kolejny raz
przegrałam. Los znowu dał mi zasmakować złudnego szczęścia,
obudził w moim sercu iskierkę myśli, że może wreszcie coś się
zmieni, pozwolił przez jakiś czas unosić się kilka centymetrów
nad ziemią ze szczęścia, by zaraz to wszystko mi odebrać. Kolejny
raz. Zastanawiałam się, w czym ja jestem taka wyjątkowa, że
wszystkie siły wyższe jakby jednocześnie sprzysięgły się, by
rozwalić mi życie? Czy moje cierpienie naprawdę jest aż tak
fascynujące? Dlaczego spośród ośmiu miliardów ludzi wybrali
akurat mnie?
Wypadki ostatnich dni w zasadzie
zlewały mi się w jedno. Byłam akurat tuż pod tarasem domu
Cullenów, głodna i zastanawiająca się nad wejściem do środka i
wybłaganiem dokładki naleśników, gdy Bella zaczęła rodzić.
Potem krew, krzyki, przekleństwa, gorzki smak strachu na języku,
kwaśny zapach paniki, wiercący w nosie... Odgłos przecinanej
skóry, płacz dziecka, szaleńczy trzepot przeobrażającego się
ludzkiego serca. I Jacob. To on był kluczem. To wszystko przez
niego. To on zamachał mi tuż przed nosem szansą odmiany i zabrał
ją w ostatnim momencie, gdy już wyciągałam po nią ręce.
Mój nowy Alfa, moja jedyna nadzieja
na szczęśliwe życie, wpadł w sidła wpojenia. A co to oznacza? A
to, że nie będzie dwóch sfor. Nie będzie ucieczki, nie będzie
uwolnienia się od demonów przeszłości. Chłopaka złapało tak
spektakularnie, że pewnie gdybym nie była zajęta akurat
wypłakiwaniem oczu, zaczęłabym śmiać się jak głupia.
Jacob wpoił sobie Renesmee, maleńką
istotkę, której to tak bardzo się wszyscy obawialiśmy. Jasne, że
będzie musiał zostać na miejscu, by chronić swoją wybrankę. A
ja przecież nie mogę odejść sama.
Czułam, że chłopaki przysłuchują
się moim myślom, ale nie obchodziło mnie to. Było mi to obojętne
do tego stopnia, że nawet nie fatygowałam się ze wznoszeniem muru,
który pewnie i tak byłby słaby i pełen szczelin.
Biegliśmy właśnie na nasze
ziemie, by błagać Sama, aby przyjął nas z powrotem. Każdy krok
odzywał się w moim ciele palącym bólem. Miałam ochotę skomleć
za każdym razem, gdy uderzałam łapami o wilgotną ziemię.
– Leah... przecież już cię
przepraszałem – odezwał się Jacob. – Przestań mnie
obwiniać. Nie złość się na mnie...
– Myślałby kto, że zależy
ci na naszych dobrych relacjach – zakpiłam. – Nie
złoszczę się na ciebie. Rozumiem, co się stało, siedzę ci w
głowie, do cholery. Ja jestem zła na życie, bo od jakiegoś czasu
mam takie głupie wrażenie, że ten Pan na Górze wybrał mnie sobie
do jakiegoś eksperymentu. Moje porażki chyba szczególnie go bawią.
Tylko czym sobie zasłużyłam?
– Nie możesz cieszyć się
razem z Jacobem? – wtrącił Seth. – Chociaż raz pomyśl
o innych!
– Przymknij się, młody –
warknęłam. – Skoro w twojej opinii jestem samolubna, gdy dbam
o własne szczęście, to chociaż zachowaj to dla siebie, okej?
Bardziej wyczułam, niż usłyszałam
otaczające nas wilki. Jared zrównał się ze mną w biegu, w jego
oczach błysnęło coś dziwnego. Odruchowo uniosłam wargi i
obnażyłam kły, myląc krok, przez co zwolniłam i pozwoliłam, by
zastąpił mi drogę. Do tej dziwacznej eskorty po chwili dołączyli
jeszcze Quil i Paul, niecierpliwymi warknięciami pogonili nas, byśmy
wyszli na pobliską polanę, na której czekała reszta sfory. Wilki
błyskawicznie zamknęły nas w ciasnym okręgu. Sam wysunął się
na prowadzenie i stanął, dumnie wyprężony, przed Jacobem.
Zupełnie, jakby rzucał mu wyzwanie.
– Ups. Nie wygląda, jakby
zamierzał nas ciepło przyjąć – szepnął Seth, na zgiętych
łapach przytulając się do mojego boku.
– Daj spokój, raczej nas nie
pogryzą – zbagatelizowałam.
– Nie podoba mi się to, że
powiedziałaś „raczej”...
Ogromne wilki chwilę mierzyły się
wzrokiem. W głowie Jacoba panował taki chaos, że nie byłam w
stanie niczego z niej wyłowić. Myślałam, że skończy się raczej
na walce, ale na szczęście zachował jeszcze tę odrobinę zdrowego
rozsądku, która kazała mu pochylić pokornie łeb i ukorzyć się
przed czarnym wilkiem.
Cisza w jednej chwili eksplodowała
głosami sfory. Aż się zatoczyłam. Przez tych kilka dni zdążyłam
się od tego odzwyczaić.
– Jacob!
– Jake, jak dobrze!
– Zmądrzałeś wreszcie?
– Jake, dlaczego wtedy wszyscy
uciekliście? Nie mogliśmy spokojnie porozmawiać?
– Na szczególnie skorych do
rozmowy nie wyglądaliście – zaznaczyłam, usłużnie
podsyłając wszystkim obraz Sama ustawiającego wilki w szyku
bojowym.
– To nie tak – zaczął
Jacob. – Żadne z nas nie myślało wtedy jasno. Przyznajcie
sami – emocje wzięły górę. Nie chciałem wojny, nikt z nas jej
nie chciał, ale nie mogłem też pozwolić, by niewinnym stała się
krzywda. A skoro to była wtedy jedyna metoda...
– Więc czemu pojawiasz się
teraz? – wycedził Sam. No ładnie, po raz pierwszy widzę,
żeby panował nad sobą słabiej, niż Jake. Zwykle był oazą
cholernego spokoju.
Jacob zawahał się przed
odpowiedzią, dzięki czemu wszyscy ujrzeli parę z jego
drastyczniejszych wspomnień. Cóż, tego raczej nikt się nie
spodziewał. Wilki odskoczyły od niego jak na komendę, skowycząc:
– To niemożliwe!
– Przecież to chore!
– Bogowie, tak szybko?!
– Jacob, jak to się stało?!
– Co z Bellą?!
– Uspokójcie się! –
rozkazał Sam. – Jake, czy to prawda, że Bella już urodziła?
– Tak – westchnął
Jacob. – Nie przeżyłaby tego, więc Edward musiał przemienić
ją w wampira. A ja... i ich córka...
– Przecież to złamanie
warunków Paktu! Jeśli wcześniej mogłeś mieć jakieś
wątpliwości, to teraz masz wszystko czarno na białym! Przemienili
ją! – przerwał mu Quil.
– Nawet nie wiesz, czym jest to
dziecko! – zawtórował Paul.
– Owszem, nie wiem, ale to
przecież nie zależy ode mnie! Kilkoro z was poznało już moc
wpojenia, więc chyba wiecie, o czym mówię? – Powiódł po
wszystkich wzrokiem. – Cullenowie nie chcieli przemieniać
Belli, ale to była jedyna rada, by zachować ją... przy życiu.
– Wyraźnie zawahał się przed nazwaniem tego w ten sposób.
– W Pakcie nie ma nic o tym, w
jakim stanie była ofiara. A to dziecko?
– Nie wiem, czym okaże się
Renesmee, ale wiem, że zawsze stanę w jej obronie. Jej i rodziny
Cullenów.
– Oszalałeś! – wycedził
Sam.
– Ty akurat znasz ten rodzaj
szaleństwa. Cullenowie już nie są naszymi wrogami. W pewien
sposób... można powiedzieć, że tak jakby należą teraz do
rodziny.
– Juhu. Zawsze chciałam mieć
taką rodzinę. Boki zrywać – westchnęłam.
– Nadal coś ci nie pasuje,
Leah? – Brunatny wilk odwrócił się w moją stronę.
– Nie, no coś ty. Wszystko w
porządeczku. Kontynuujcie.
Sam spojrzał na mnie dziwnie, ale
nawet słowem nie skomentował mojego zachowania. Zwrócił się
ponownie do Jacoba.
– Skoro nadal zamierzasz łamać
warunku Paktu, po co się tu pojawiłeś?
– By prosić was o pomoc.
– Pomoc? Mamy pomagać naszym
naturalnym wrogom? – Jared przekrzywił sceptycznie łeb.
– Oni nie są naszymi wrogami!
– Jacobowi właśnie skończyła się cierpliwość. W miarę
uporządkowane do tej pory myśli zastąpił chaos w najczystszej
postaci. – Renesmee grozi niebezpieczeństwo. Volturi,
przewodnicy wampirów, chcą ją zabić. Nigdy jeszcze nie było
czegoś takiego, jak ona, więc uznali ją za zagrożenie. Razem z
Cullenami gromadzimy sojuszników. Jeśli nie zdołamy ich przekonać,
może dojść do wojny!
– Wojna? Sojusznicy? Czyli
więcej wampirów na naszych ziemiach?
– Sam, wpoiłem sobie Renesmee.
Wobec obowiązujących wśród nas praw, waszym obowiązkiem jest
wspomóc mnie w obronie życia mojej wybranki. Ja zrobiłbym to dla
ciebie.
– Prosisz o zbyt wiele. Chcesz,
bym niepotrzebnie narażał życie naszych braci. Nie po to tu
jesteśmy! Walki wampirów to nie nasza sprawa. A co, jeśli w
przyszłości twoja ochraniana przez nas wybranka okaże się
zagrożeniem? Co, jeśli wyjdzie na jaw, że Volturi mieli rację?
Ogromne wilki wyglądały, jakby
zamierzały zaraz rzucić się sobie do gardeł. Jakoś nie miałam
dzisiaj szczególnej ochoty na oglądanie latających flaków, więc,
ku zdziwieniu wszystkich obecnych, wskoczyłam między nich, warcząc
gardłowo. Spojrzeli na mnie z tępym niedowierzaniem.
– Czy my już naprawdę nie
możemy porozmawiać spokojnie?! – wycedziłam. – Wszyscy
zachowujecie się jak dzieci! Żaden z was nie zna pełnego obrazu
sytuacji, a już jesteście gotowi skakać sobie do gardeł!
– W takim razie co proponujesz?
– Przez chwilę byłam pewna, że Sam się na mnie rzuci. Cudem
tylko powstrzymałam się od zwinięcia w pokorną kulkę. Nie
przypuszczałam, że kiedykolwiek ujrzę w jego oczach taką
nienawiść. Nie przypuszczałam, że zamiast doprowadzić do
rozpaczy, rozwścieczy mnie to jeszcze bardziej.
– Już mówiłam. Proponuję
rozmowę. Dobra, wiem, Jake ma to całe fiu bździu na punkcie
niewłaściwej osoby, ale to nie znaczy jeszcze, że możesz tak go
potraktować.
– Jacob właśnie dał mi jasno
do zrozumienia, że nie zamierza przestrzegać postanowień Paktu.
Już drugi raz zresztą. A ja jestem tu po to, by przestrzeganie
Paktu egzekwować. Nie zamierzam dłużej tego tolerować.
– To wpojenie, Sam. Jest
silniejsze od niego. Kto jak kto, ale ty powinieneś doskonale zdawać
sobie z tego sprawę. Tego nie da się zerwać, nawet jakby chciał.
– On proponował nam dołączenie
do wojny! Czy ty masz pojęcie, czym to grozi?
– Nie proponował dołączania
do wojny, tylko do listy sojuszników! – Przewróciłam oczami.
– Rany, wy czasami naprawdę powinniście uważniej słuchać,
co się do was mówi. Nie będzie żadnej wojny, jeśli za Cullenami
opowie się większość.
– A jeśli nasze głosy nie
wystarczą, by uzyskać tą większość, to co wtedy? –
Zbliżył się tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Musiał się
do tego mocno pochylić, ale łapy nawet mu nie zadrżały. Starałam
się uspokoić bijące szaleńczo serce.
– Będziemy się tym martwić,
gdy przyjdzie na to pora. Nikt nas nie zmusi do wojny.
– Ty też opowiesz się
przeciwko Paktowi naszych przodków?
Głos Alfy sprawił, że wszyscy
mimowolnie pochylili łby, chcąc oddać szacunek. Tylko ja odpaliłam
pierdolca z prawdziwego zdarzenia.
– A ty ciągle o tym swoim
Pakcie! Rzygam już tą twoją gadką, wiesz? – Odsunął się
jak poparzony, gdy kłapnęłam zębami tuż obok jego pyska. – To
było wiele lat temu! Pakt powstał, by zapewnić nam bezpieczeństwo,
temu nie przeczę, ale był dostosowany do tamtej sytuacji. W tej
chwili mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. I do tego właśnie
musimy się dostosować, nie do zaleceń dziadków, których nawet
nie znaliśmy, którzy nie mogli przypuszczać, że coś takiego się
stanie! Najwyższa pora, by przestać kierować się przestarzałymi
regułkami i wziąć wszystko we własne ręce!
– Leah... – Białe kły
błysnęły.
– Nie mówię, że musimy
całkowicie zignorować Pakt – sprostowałam, nie przejmując
się jego potwornym grymasem. – Uważam, że powinniśmy
potraktować go jako bazę, ale dostosować do tej awantury, a nie
takiej, której nikt już nawet nie pamięta!
Zawahał się. Przez chwilę patrzył
na mnie dziwnie.
– Może... może i masz rację.
Ale tylko w kwestii rozmowy! – zaznaczył, zanim szczęka mi na
dobre opadła.
– Czyli jak będzie?
Porozmawiamy, czy nadal macie zamiar zachowywać się jak w sejmie?
– Spojrzałam na każdego po kolei.
– Porozmawiamy –
westchnął Alfa. – Usiądźmy i się wreszcie uspokójmy.
– No, Leah – zaśmiał
się nagle Paul. – Chyba już wiem, po co nam jesteś w sforze.
Postawiłam czujnie uszy, trochę
obawiając się tego, co zaraz usłyszę.
– Co sugerujesz?
– Potrzeba nam było, hm...
kobiecej ręki.
Kilka głosów parsknęło śmiechem.
– Też nie przypuszczałem, że
kiedykolwiek zobaczę cię w roli rozjemcy – przyznał Jacob. –
Zwykle to ty prowokowałaś kłótnie.
– Przeginasz – warknęłam.
– Uważaj, bo mój dzisiejszy limit bycia miłą względem
ciebie został już dawno przekroczony. Zrobiłam to dla własnego
komfortu psychicznego, a nie z sympatii.
– Dobrze wiedzieć... –
Odszedł kilka kroków.
Wilki powoli zajmowały miejsca w
okręgu. Nikt nie przemieniał się w człowieka. Spozierające
spomiędzy chmur słońce przyjemnie grzało w grzbiety. Położyłam
się na trawie obok Setha, układając łeb na łapach. Piaskowy wilk
spojrzał na mnie powoli. Jeszcze zanim się odezwał, wiedziałam,
że coś go gryzie.
– Właściwie to czemu go znowu
prowokujesz? – spytał po chwili, gdy upewnił się, że reszta
jest zbyt zajęta moszczeniem się na ziemi, by podsłuchiwać.
– Co? Kogo prowokuję?
– Jacoba. Myślałem, że przez
tych kilka dni coś się między wami zmieniło. Jakoś inaczej się
do siebie odnosiliście. Ciche porozumienie, nie wiem, może jakiś
rozejm...
– Można powiedzieć, że to
był chwilowy rozejm. Ale już nie obowiązuje. Nie chcę o tym
rozmawiać.
– Niech ci będzie. Chyba i tak
już rozumiem.
– To po co głupio pytasz?
– Łypnęłam na niego wrogo.
– Bo zaczyna mnie to trochę
męczyć. Ta twoja sytuacja. Nie denerwować, co... No, chciałbym
pomóc. Wiem, że mi tam zwierzać się nie będziesz, ale jakbyś
może spróbowała porozmawiać z mamą? Może ona by pomogła?
– Zastanowię się –
ucięłam.
Sam już wyglądał na spokojnego.
Odezwał się nawet w miarę opanowanym tonem:
– Okej, Jake, Seth, Leah.
Faktycznie nie przeprowadziliśmy tego najlepiej. Witajcie ponownie w
stadzie. Przepraszam za to wrogie powitanie. Naprawdę nam was
brakowało.
Przez głowę jak huragan przemknęło
mi wspomnienie tego, co kazał przekazać Jaredowi podczas pamiętnej
rozmowy. Naraz zebrało mi się na płacz i rozwalanie wszystkiego
wokół, więc z całych sił zacisnęłam kły i powieki, próbując
się opamiętać. Nie przypuszczałam, że Sam zdoła ponownie mnie
tak zranić, ale cholera, udało mu się. Co on sobie wtedy myślał?
Że uwierzę w to, że jestem mu do czegoś potrzebna i przylecę z
rozpostartymi ramionami? Za jak głupią mnie uważał?
Potrząsnęłam głową, dla
opamiętania lekko ugryzłam się w język i spróbowałam skupić na
rozmowie. Przecież nic nie zmienię rozpamiętywaniem tego.
– Nam też was brakowało.
Powinniśmy być razem. Szkoda, że tak wyszło.
– To może teraz jeszcze raz,
ale na spokojnie opowiedzcie nam, co się stało? Czym jest Renesmee?
Jacob odetchnął, jak przed skokiem
do lodowatej wody.
– Jak już mówiłem, Bella
urodziła. Płód bardzo szybko rósł w siłę, czynił ogromne
szkody w jej ciele. By się wzmocnić, musiała zacząć pić krew.
– O kurde – szepnął
Embry.
– Ludzką krew? – jęknął
Paul. – To ohydne...
– Wasze gusta naprawdę nie są
w tej chwili istotne – uciszyłam ich. To, że posłuchali i
natychmiast zamilkli, wprowadziło mnie w osłupienie. Czyżbym
awansowała? Tak nagle zyskali do mnie szacunek?
– Dzięki, Leah –
powiedział szczerze Jacob. – Carlisle miał zgromadzone w domu
spore zapasy krwi dla Belli w razie, gdyby konieczna była
transfuzja. Nie pamiętam nawet, kto wpadł na ten pomysł. Niestety,
Bella przez to wpadła właściwie w błędne koło. Krew pomagała –
odzyskiwała siły, ale jednocześnie wzmacniała także dziecko.
Poród był właściwie jednym wielkim koszmarem. – Wszyscy
wzdrygnęli się, gdy ujrzeli wspomnienia scen. Mi samej zrobiło się
niedobrze i zapragnęłam schować się gdzieś, gdzie całe zło
świata mnie nie dosięgnie. Gdzie będę wolna od tego obrazu. –
Ja i Edward byliśmy przy porodzie sami, bo Carlisle'a nie było
wtedy w domu. Mało brakło, a nawet wampirzy jad nie zdołałby jej
uratować.
– Czy przemiana Belli już się
zakończyła?
– Tak. I uprzedzając twoje
następne pytanie – ona doskonale się kontroluje. W niczym nie
przypomina tych nowo narodzonych wampirów, z którymi walczyliśmy.
To nadal ta sama Bella.
– Ta, jasne – zaśmiałam
się sarkastycznie. – Raz jej nerwy puściły. I to tak, że
walnęła nim w drzewo, aż gwizdnęło! Wreszcie dziewczyna pokazała
charakter!
– To była trochę inna
sytuacja... – Położył uszy płasko na łbie. – Gdy
dowiedziała się, że wpoiłem sobie jej córkę, faktycznie
zareagowała trochę... nerwowo.
Wszyscy naraz ryknęli śmiechem,
gdy Seth udostępnił im wspomnienie.
– No dobrze – przerwał
Sam, gdy zdołał się nieco uspokoić. – A co z Renesmee? Czym
ona jest?
– Właściwie to... –
zaciął się. – Właściwie to żadne z nas nie wie. Z
pewnością nie jest wampirem, bo ma ciepłą skórę, a jej serce
bije. I potrzebuje normalnego jedzenia. Ale to też nie człowiek.
Jest nienaturalnie silna, potrafi przekazywać obrazy poprzez dotyk.
I starzeje się o wiele szybciej. Poród odbył się trzy dni temu, a
ona już wygląda, jakby miała roczek.
– Tak szybko? – Sam był
przerażony. – Jake, przecież... Co, jeśli ona wkrótce się
zestarzeje i... umrze? Co wtedy z tobą?
– Carlisle zdołał nawiązać
kontakt z kimś, kto prawdopodobnie znał istotę podobną do
Renesmee. Wiem, trochę mało sprawdzone będą te informacje, ale
innych nie mamy. Według nich półwampir w pewnym momencie przestaje
się starzeć i staje nieśmiertelny. Ale nawet jeśli to nie jest
prawda, będę z Nessie do samego końca, bez względu na wszystko.
– Tak, tak, szanowni koledzy,
on nazwał swoją wybrankę jak potwora z Loch Ness –
podpowiedziałam usłużnie.
– To wszystko w tej chwili jest
sprawą drugorzędną. – Jacob nie zwrócił na mnie uwagi. –
Tym będziemy martwić się później. Na razie powinniśmy
zastanowić się nad tym, co z Volturi? Jak ją ochronić? Jak
ochronić nasze ziemie?
– Jake, jeszcze nie podjąłem
decyzji, czy sfora poprze Cullenów – zaczął ostrożnie Sam.
– Z tego, co mówisz, dziewczynka faktycznie nie powinna
stanowić zagrożenia, ale... co będzie, gdy przeciwstawimy się
Volturim? Jeśli nie dojdzie do wojny z powodu istnienia Renesmee, to
nasza ingerencja może do niej doprowadzić. Powinniśmy
przedyskutować to ze starszyzną. Razem pomyślimy, co dalej.
– O nic więcej nie proszę.
– Brunatny wilk z szacunkiem skłonił głowę.
– W takim razie, zwołam
zebranie na jutrzejszy wieczór. Pojaw się. I weź ze sobą
Clearwaterów.
– Jasne.
– Zaraz, że co? –
oniemiałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz