Następny dzień toczył się
własnym rytmem. Oprócz tego, że zdecydowaną jego większość
przespałam, zwinięta w ciasny kłębek na kępie gryzącego mchu,
minuty i godziny zlewały mi się w jedno – ciągłe patrolowanie
okolicy było tak niesamowicie monotonne, że momentami zdarzało mi
się podczas tego całkowicie wyłączać.
I właśnie to mnie, cholera,
gubiło.
Myślałam o Samie. Wstyd było
przyznać, ale słowa, które kazał przekazać Jaredowi, rozdrapały
starą ranę, którą nadal miałam w miejscu serca. Pomimo tego, że
zdawałam sobie sprawę z absurdalności sytuacji i własnej głupoty,
gdzieś na samym dnie świadomości nadal migała mi ta idiotyczna
iskierka nadziei. A może naprawdę on mnie potrzebuje? Może jeśli
wrócę, wszystko będzie jak dawniej – znajdę schronienie w jego
ramionach, stopimy się w jedno, będę jego małą Lee-Lee?
Pamiętałam, że wpojenia nie da się zerwać, a jednak za nic nie
umiałam odgonić tych rozterek. Męczyły mnie nieustannie. Gdy
zdarzało się, że trwaliśmy na jednym patrolu, Jacob i Seth
uprzejmie starali się nie słuchać, lecz i tak czułam ich milczące
zastanowienie – dlaczego ona nie może przestać? Dlaczego ciągle
się tym zamartwia?
Bo prawda jest taka, że ja nadal,
pomimo tego wszystkiego, kocham Sama. Nadal nocami, gdy nikt tego nie
mógł usłyszeć, marzyłam o tym, jak wraca do mnie, zapewnia o
swoim uczuciu i prosi, byśmy znowu byli razem. Dziwiłam się, że
Jacob nie potrafił tego zrozumieć – wbrew pozorom był w
identycznej sytuacji. Bella wyszła za wampira, jego naturalnego
wroga, choć to on kochał ją nad życie i gotów był zrobić
wszystko dla jej szczęścia.
Właśnie, gotów był zrobić
wszystko. Gotów był poświęcić własne szczęście dla tego, by
jej żyło się lepiej. Był ode mnie o niebo lepszy. Ja sama nie
potrafiłam czegoś takiego zrobić. Mogłam udawać, że wybaczyłam
Emily, że wcale nie bolało mnie to, jak widziałam jej radość na
ślubie, ale w głębi serca z całych swoich gasnących w obliczu
tej sytuacji sił życzyłam jej śmierci. Każdego dnia narastało
we mnie coraz mocniejsze przekonanie, że nie jestem w stanie oglądać
ich szczęścia. Że ja nie chcę ich szczęścia. Nie moim kosztem.
Bella umierała, dziecko rosło w
siłę, czyniąc coraz większe szkody w jej słabym, ludzkim
organizmie. Jacob coraz więcej czasu spędzał u jej boku, nie będąc
w stanie sobie tego uświadomić, ale w głębi duszy wiedząc, że
to jej ostatnie dni. Że trzeba się pożegnać. Nie chciał
przegapić żadnej chwili, którą mógł z nią spędzić.
Oni mieli prawdziwe problemy, a ja
jak zwykle myślałam tylko o sobie.
Wampirzy smród coraz mniej mi
przeszkadzał. Pierwszą porcję przygotowanego przez Esme jedzenia
wyrzuciłam w lesie, bo nie byłam w stanie przełknąć ani kawałka.
Z każdą kolejną było jednak lepiej, przyjęłam nawet podarowane
ubrania. Zwiewna, biała sukienka na ramiączkach musiała należeć
do Alice, bo ubranie wysokiej Rosalie z pewnością okazałoby się
na mnie za duże. Miałam wrażenie, że jakbym tylko chciała, bez
problemu mogłabym z czasem przyzwyczaić się nawet do sypiania w
rezydencji, ale wrodzona duma i przekora nie pozwalały mi się do
tego przyznać. Nawet jeśli sama sobie tym szkodziłam.
Jacob wyskoczył z domu Cullenów
jeszcze przed świtem. Nękana gorączką Bella poczuła się trochę
lepiej, tak więc mógł zejść z posterunku jej prywatnego
kaloryfera i zająć się swoimi osamotnionymi wilczymi przyjaciółmi.
Otrząsnęłam się z własnych niewesołych myśli i zawołałam:
– Witamy rannego ptaszka!
– Dobrze, że tu jesteś. Seth
dawno zasnął?
Nie powiem, zdziwiłam się barwą
jego myśli. Jakiś czas temu obiecywał, że wyruszy ze mną na
dłuższy patrol, ale nie przypuszczałam, że to nastąpi tak
szybko.
– Jeszcze wcale nie zasnął
– burknął Seth półprzytomnie. – Ale mało mi brakuje. A
co, jestem potrzebny?
– Sądzisz, że dasz radę być
na nogach jeszcze godzinę?
– Jasne. Żaden kłopot. –
Zerwał się z ziemi i otrząsnął z sosnowych igieł.
– Lecimy na wschód, tak, jak
się umawialiśmy – rzucił w moim kierunku. – A ty, Seth,
wracaj na naszą stałą trasę.
– Zrozumiano. – Puścił
się biegiem, już całkowicie rozbudzony.
– I znów robię coś, żeby
krwiopijcom nie stała się krzywda – pożaliłam się smętnie.
– Masz z tym jakiś problem?
– Jasne, że nie –
parsknęłam sarkastycznie. – Moje kochane pijaweczki! Tak
bardzo chciałabym móc je utulić!
– Miło mi to słyszeć. A
teraz zobaczmy, które z nas jest szybsze.
– No, na to zawsze jestem
gotowa!
Znajdowałam się na najdalej
wysuniętym skrawku naszego terytorium, ale specjalnie wybrałam
okrężną trasę. Jacob nie ma ze mną szans. To ja tu jestem
najszybsza.
– Nos nisko przy ziemi –
upomniał mnie. – To nie wyścig, to rekonesans.
– Wyłapię wszystkie tropy, a
i tak cię wyprzedzę – zapewniłam. I nie przesadzałam.
– Wiem, tak tylko gadam.
Parsknęłam śmiechem.
Okrążaliśmy pasmo gór, u którego
podnóża stoczyliśmy pamiętną bitwę z nowo narodzonymi
wampirami. Zapach pijawek był tu zaskakująco silny. Choć już
dawno mogłam wyprzedzić Jacoba, trzymałam się jego prawej strony,
nie wysuwając się na prowadzenie. Było mi z tym dobrze.
Towarzyszyłam, nie konkurowałam.
– Zapędziliśmy się już
bardzo daleko – zauważyłam w pewnym momencie.
– Zgadza się. Gdyby Sam
wystawił tutaj jakieś czujki, już dawno coś byśmy znaleźli.
– Zrozumiał, że większy sens
ma okopywanie się w La Push. Jak by nie było, to dzięki nam
pijawki zyskały trzy pary dodatkowych oczu. Sam wie, że nie da rady
ich teraz zaskoczyć.
– Sprawdzamy tak tylko na
wszelki wypadek.
– Nie chcemy narażać przecież
naszych drogich pasożytów na niebezpieczeństwo. – W myślach
wyszczerzyłam się złośliwie.
– Właśnie – przytaknął,
ignorując ton mojego głosu.
– Bardzo się zmieniłeś,
Jacob – wypaliłam w pewnym momencie. – Zwrot o sto
osiemdziesiąt stopni.
– Ty też już nie jesteś tą
Leą, którą kiedyś kochałem – prychnął.
– Racja. Czy mniej cię już
drażnię od Paula?
– Nie wierzyłem, że kiedyś
to powiem... ale tak.
– Ach, kolejny sukces. – W
myślach właśnie wręczyłam sobie nagrodę Nobla.
– Moje gratulacje.
Powinniśmy już dawno zawrócić,
ale żadne z nas nie miało na to ochoty. Nowe krajobrazy stały się
przerwą od monotonni tej samej trasy, na której patrolowaliśmy
teren wokół domu Cullenów. Wydeptana ścieżka zdążyła już nam
zbrzydnąć, więc gdy działo się coś nowego, trudno było się od
tego oderwać. Pomimo tego, że byłam cholernie głodna.
Jacob chyba usłyszał moje
burczenie w brzuchu, bo zwrócił na to nieco zbyt intensywną uwagę.
– Mniam, mniam –
pomyślałam z przekąsem.
– To wszystko kwestia
nastawienia – próbował mnie przekonać. – Tak odżywiają
się wilki. To zupełnie naturalne. I smak wcale nie jest taki zły.
Gdybyś tylko nie patrzyła na to z ludzkiej perspektywy...
– Daruj sobie –
przerwałam mu. – Spoko, zapoluję. Ale lubić tego nie muszę.
– Wyglądało na to, że faktycznie będę musiała zmusić się do
przełknięcia sarniny lub czegoś równie niezachęcającego. Porcje
jedzenia, jakie szykowała mi Esme, były zdecydowanie zbyt małe, a
głupio mi było przyznać się do tego, ile tak naprawdę jem.
Zbankrutowaliby na mnie.
– Jak sobie chcesz. –
Jacob postanowił więcej nie interesować się moją dietą.
Nie odzywałam się jakiś czas.
Czułam, że muszę mu to powiedzieć, muszę wreszcie wydusić z
siebie to wszystko... Tylko ni cholery nie miałam pojęcia, jak
ubrać to w słowa.
– Dziękuję – palnęłam
wreszcie zupełnie innym tonem, niż dotychczas.
– Za co? – zdziwił się.
– Za to, że mogę tu być. Że
pozwoliłeś mi zostać. Potraktowałeś mnie o wiele lepiej, niż
powinnam była się tego spodziewać.
– Ehm... – Nie
przypuszczałam, że w mowie telepatycznej też potrzebne będzie
odchrząkiwanie. – To żaden kłopot. Szczerze. Myślałem, że
jak cię przyjmę, będzie znacznie gorzej.
– Cóż za uroczy komplement!
– roześmiałam się.
– Uważaj, bo ci się jeszcze
przewróci w głowie.
– Obiecuję, że będę uważać
– pod warunkiem, że tobie nie przewróci w głowie to, co ja mam
do powiedzenia. – Zrobiłam przerwę, zbierając tak dokładnie
składane w myślach słowa. – Uważam, że jesteś świetną
Alfą, Jacob. Nie taką, jak Sam, ale świetną na swój własny
sposób. Dobrze jest mieć nad sobą kogoś takiego jak ty.
Zamurowało go do tego stopnia, że
na moment zmylił krok.
– Dzięki. Tylko z tym
przewracaniem w głowie... Nie jestem pewien, jak to ze mną będzie.
Kurczę, ale wyskoczyłaś! Co cię naszło?!
Nie odpowiadałam. Wyczułam, że
wybiegł myślami w moim kierunku, ale tym razem pozwoliłam, by
zobaczył, o czym myślę. A zastanawiałam się nad przyszłością.
Nad tym, co powiedział Jaredowi – że sam będzie się włóczył,
a ja i Seth wrócimy do domu jak tylko Cullenowie się wyprowadzą.
– Chcę zostać z tobą –
powiedziałam nagle, czym znowu wybiłam go z rytmu. Był pewien, że
poprzestanę na przesłaniu samych obrazów.
Wyhamował gwałtownie i stanął
jak sparaliżowany. Zaskoczyło mnie to tak, że sama zatrzymałam
się dopiero kilka metrów dalej, ale zawróciłam szybko.
Widząc jego niepewną, wypełnioną
wahaniem i szokiem minę, zaczęłam mówić z prędkością
karabinowej serii:
– Przyrzekam, nie będę dla
ciebie ciężarem. Nie będę nawet za tobą chodzić. Będziesz mógł
pójść, dokąd będziesz chciał, i ja też pójdę, dokąd będę
chciała. – Zaczęłam go okrążać, wymachując niecierpliwie
ogonem. – Będziesz tylko musiał ścierpieć to, że będziesz
słyszał moje myśli, kiedy oboje będziemy wilkami, ale postaram
się nie naprzykrzać. Ja umiem... – Zawahałam się, ale
niestety zaszłam za daleko, by teraz zmienić zdanie. Musiałam
wyznać mu swoją największą tajemnicę. – Ja mam dar. Umiem
odseparować swój umysł od reszty sfory. To trochę tak, jakbym
budowała wokół niego mur. Na razie jest słaby i nie zawsze
szczelny, ale pracuję nad tym. Jeszcze trochę, i nie będę
naprzykrzać ci się nawet tym.
Nie wiedział, co powiedzieć. Pod
wpływem nagłego impulsu dokończyłam:
– Nie byłam taka szczęśliwa
od ładnych kilku lat.
– Ja też chciałbym zostać w
twojej sforze. Bardzo mi w niej dobrze – odezwał się nagle
Seth, który pomimo odległości wszystko słyszał. Nie przejmowałam
się – on wiedział. I tak był przy mnie, gdy życie całkowicie
mi się zawaliło.
– Hej, nie zapędzajcie się!
– Wycofał się kilka kroków. – Już niedługo nie będzie
żadnej mojej sfory! Teraz mamy jakiś cel, ale gdy go zabraknie...
po prostu będę się wałęsał jako wilk. Seth, potrzebujesz
jakiegoś celu w życiu. Dobry z ciebie chłopak. Jesteś typem
człowieka, który lubi mieć zawsze o co walczyć. A poza tym, nie
ma mowy, żebyś opuścił teraz La Push. Musisz skończyć szkołę,
zdobyć jakiś zawód. Musisz zaopiekować się Sue. Nie chcę brać
na siebie odpowiedzialności za to, że złamię ci życie.
– Ale...
– Jacob ma rację –
poparłam.
– Trzymasz moją stronę? –
Spojrzał na mnie dziwnie.
– Jeśli chodzi o Setha, jak
najbardziej. Ale nic z tego, co powiedziałeś, nie odnosi się do
mnie. I tak zamierzałam się wyprowadzić z domu. Znajdę sobie
jakąś pracę z daleka od La Push, może zapiszę się na jakieś
kursy dokształcające. Pójdę na jakąś terapię, żeby zacząć
sobie radzić z wybuchami gniewu. I pozostanę członkiem twojej
sfory – żeby nie zwariować. Chyba widzisz, że to ma sens,
prawda? Nie będę ci wchodzić w drogę, ty mi nie będziesz
wchodzić w drogę, i oboje będziemy zadowoleni.
Odwrócił się i ruszył w stronę
domu Cullenów.
– To za duża sprawa, żebym
mógł od razu podjąć decyzję – westchnął. – Muszę
to sobie najpierw przemyśleć, rozumiesz.
– Rozumiem, jasne. Nie będę
cię popędzać.
Powrót zajął nam zdecydowanie
dłużej. Głównie dlatego, że Jacob, wciąż nękany wspomnieniami
naszej rozmowy, nawet nie myślał o ściganiu, a raczej starał się
uważać, by nie zaplątać się w coś lub nie wpaść na drzewo.
Oj, dałam mu do myślenia. Czułam, że jest nawet lekko przerażony
wizją tego, że mógłby dzielić każdą najdrobniejszą,
najbardziej intymną myśl tylko ze mną. Ja sama umiałam budować
mur, lecz jego to nie dotyczyło – napływających z zewnątrz
uczuć nie umiałam zablokować tak, jak swoich.
W pewnym momencie mijaliśmy stado
jeleni. Nie chciałam tego robić, ale głód niestety wygrywał –
musiałam zapolować. Dorwanie jednej sztuki wcale nie było takie
trudne – wystarczyło parę niewysilonych susów i już mogłam
zatopić kły w gardle kwiczącej w przerażeniu ofiary. Tylko co
dalej? Skrzywiłam się na myśl o tym, że mogłabym przełknąć
jej mięso. Napływająca nadal ciepła krew, wszystkie ścięgna i
żyły, a przede wszystkim sierść – oj nie. Rzygać mi się
zachciało.
Jacob, zauważając targające mną
rozterki, również powalił jednego z uciekających jeleni. Nie miał
oporów – w czasach, gdy nas opuścił i snuł się jako wilk,
nauczył się ignorowania swoich ludzkich odruchów i stawiania ponad
nie wilczych potrzeb. Bez zbędnych ceregieli wbił kły w parujące
mięso i oblizał się ze smakiem. Usilnie wysyłał w moją stronę
najbardziej szczegółowe doznania, chcąc mnie w ten sposób
zachęcić, ale nie dałam się tak łatwo. Dopiero po dłuższej
chwili wgryzłam się w swoją porcję, tylko cudem powstrzymując od
wzdrygnięcia i przekleństwa. Na szczęście, gdy na siłę zaczęłam
myśleć o czymś innym, udało mi się zapchać żołądek.
Działałam jak automat, w zupełnym odrętwieniu, ale przynajmniej
wreszcie się najadłam.
– To myślenie po zwierzęcemu
nie było wcale takie złe – skonstatowałam, gdy skończyłam.
Dokładnie wytarłam pysk i łapy o trawę, ale nadal miałam
wrażenie, że na sierści utrzymały się ślady krwi. Na szczęście
właśnie zaczynało mżyć. – Dzięki.
– Nie ma za co.
Gdy dostaliśmy się w okolice domu
Cullenów, zdjęliśmy z warty Setha, kazaliśmy mu iść spać i
zajęliśmy się standardowym, obrzydłym już patrolowaniem okolicy.
Nudziło mi się niemiłosiernie. Nawet pokrzepiająco pełny brzuch
nie pomagał. By nie zacząć myśleć o obłędnie pysznych
naleśnikach Esme, którymi to mogłabym zmyć z języka smak
surowego mięsa, spytałam Jacoba:
– Odwiedzisz jeszcze pijawki?
– Pewnie tak – westchnął.
– Ciężko w tym wszystkim
siedzieć, ale tak samo ciężko dać sobie z tym wszystkim spokój,
prawda? Wiem, jak się czujesz.
– Wiesz co, Leah, lepiej dobrze
sobie przemyśl, czy chcesz się ze mną wiązać na dłużej. Już
za kilka dni w mojej głowie rozpęta się piekło. Jeśli ze mną
zostaniesz, będziesz musiała przez to przejść.
– To, co ci powiem, nie zabrzmi
za dobrze, ale szczerze. Okej? Łatwiej mi będzie zmierzyć się z
twoją tragedią, niż moimi własnymi demonami.
– Skoro tak uważasz.
– Wiem, że będzie to dla
ciebie bardzo mroczny okres. Potrafię sobie wyobrazić, co będziesz
przeżywał – może nawet lepiej, niż ci się wydaje. Nie
przepadam za Bellą, ale... ona jest tym dla ciebie, kim dla mnie
Sam. Jest ucieleśnieniem twoich pragnień, ale nigdy nie będzie
twoja. – Zaśmiałam się gorzko. I trochę przez łzy, choć
nie chciałam nawet sama przed sobą przyznać, że się rozklejam.
Nadal nie wiedziałam, dlaczego mu to wszystko mówiłam. Być może
siedziało we mnie zbyt długo.
Nie był w stanie mi odpowiedzieć.
Kontynuowałam:
– Wiem, że jest ci trudniej,
niż mnie, Sam jest przynajmniej szczęśliwy. Przynajmniej żyje i
ma się dobrze. Kocham go na tyle mocno, by nie życzyć mu źle.
Chcę, żeby spełniały się jego wszystkie marzenia... Tylko
nie chcę się temu przyglądać. Temu i Emily.
– Czy musimy ciągnąć ten
temat?
– Myślę, że tak. Bo
chciałabym, żebyś zrozumiał, że jeśli pozostaniemy w jednej
sforze, nie będziesz dodatkowo przeze mnie cierpiał. Cholera, może
nawet cię jakoś wesprę! Nie urodziłam się jako wredna suka.
Kiedyś byłam całkiem sympatyczna.
– Coś pamięć mnie zawodzi.
Zaśmialiśmy się oboje.
– Przykro mi, że tak to się
potoczyło. Bardzo ci współczuję. To straszne, że jest coraz
gorzej, a nie coraz lepiej.
– Dzięki, Leah.
Sięgnęłam do wspomnień Jacoba z
kilku ostatnich dni. Na początku próbował się opierać, więc
wahałam się na samej krawędzi, niepewna, czy mogę wejść
głębiej, lecz w końcu uspokoił się, zauważając, że oglądanie
wszystkiego jeszcze raz, lecz z perspektywy osoby trzeciej, przynosi
jakąś ulgę. Nie chcąc, by ten dzień okazał się całkowicie
przepełniony smutkiem, sięgnęłam też do zabawniejszych wspomnień
– na przykład tego, jak nieustannie przekomarzał się z
nietrawiącą go Barbie. Rzuciłam kilkoma dowcipami o blondynkach,
które mógł wykorzystać w podobnej sytuacji.
Zatrzymałam się na obrazie
Rosalie, nagle wpadając w sidła zamyślenia.
– Wiesz, co jest w tym
najbardziej pokręcone? – spytałam cicho.
– Jak dla mnie, to już
wszystko po równo. Cały świat stanął na głowie. O co ci
dokładnie chodzi?
– Ta blond wampirzyca, której
tak bardzo nienawidzisz – doskonale ją rozumiem.
Na moment zatrzymał się, myśląc
że to kiepski dowcip, ale po chwili zawrzał w nim gniew. Wyczułam,
że raczej by mi się oberwało, gdybym była bliżej. Nie miał siły
nad tym zapanować.
– No, co ty! – zawołałam.
– Wstrzymaj się! Daj mi to sobie wytłumaczyć!
– Nie chcę tego słuchać.
Sama dalej biegaj. – Zaczął przemieniać się w człowieka,
przez co wpadłam w panikę.
– Jake, czekaj! Zaczekaj! Hej!
No, nie bądź taki! – wołałam błagalnie.
– Leah, naprawdę, to nie
najlepsza metoda na przekonanie mnie, że powinienem w przyszłości
spędzać z tobą więcej czasu.
– Boże, człowieku, ale z
ciebie choleryk. Nawet nie wiesz, co miałam na myśli.
– Tak? To co miałaś na myśli?
– Miałam na myśli bycie ślepą
uliczką genetyki – westchnęłam przeciągle. Nie zdołałam
powstrzymać bijącej z głosu pogardy.
– Nic nie rozumiem.
– A rozumiałbyś, gdybyś nie
był taki sam, jak cała reszta? Gdybyś na hasło „kobiece sprawy”
nie uciekał, gdzie pieprz rośnie, tak jak każdy inny durny facet,
mógłbyś poświęcić im trochę więcej uwagi i rozjaśniłoby ci
się w łepetynie.
Wróciłam myślami do zdarzeń po
pierwszym miesiącu należenia do sfory. Wiedziałam, że żaden z
chłopaków nie chciał wnikać w moje osobiste sprawy, ale ja sama
niepokoiłam się tak bardzo tym, że przestałam miesiączkować, że
nawet nie chcąc, usłyszeli to i owo. W ciąży nie mogłam być, bo
przecież po aferze z Samem nie miałam już nikogo innego, a
niepokalane poczęcie raczej nie wchodziło w grę. Moje ciało
przestało normalnie funkcjonować. Tylko pozostawała kwestia tego,
czy stało się tak dlatego, że zostałam wilkołakiem, czy raczej
stałam się wilkołakiem dlatego, że od samego początku coś było
ze mną nie tak? Na myśl przychodziły tylko wnioski podobne do
stwierdzenia, że nie byłam prawdziwą kobietą. Byłam jedyną taką
dziewczyną w historii plemienia, ale nie kobietą. Wszystkie te
rozważania potrafiłam bezbłędnie podciągnąć pod to, by jeszcze
bardziej dowalić sobie w sytuacji z Samem.
– Wiesz, co Sam sądzi o
wpojeniu – pomyślałam już trochę spokojniej.
– Że to po to, żeby mieć
pewność, że nasz ród nie wymrze.
– Właśnie. Żeby mieć z kim
płodzić słodkie szczeniaczki. Przetrwanie gatunku, nasi górą –
te sprawy. Przyciągnie cię ta osoba, z którą będzie się miało
największe szanse przekazać następnemu pokoleniu swoje wilcze
geny. – Zamilkłam na chwilę. Jacob czekał na dalszy ciąg, a
ja cudem powstrzymywałam się, by nie ryknąć płaczem. Wreszcie
wydusiłam z trudem: – Gdybym była coś warta, w przypadku Sama
padłoby na mnie. – Zabolało. Jacob również musiał to
poczuć, bo aż zmylił na moment krok. Niestety, rozklejałam się
coraz bardziej. Wpadłam w pułapkę dowalania samej sobie. –
Jestem do niczego. Mam jakąś ukrytą wadę. Mimo swoich
superprzodków, najwyraźniej nie potrafię przekazać ich
wspaniałego genu. Więc zostałam dziwadłem – dziewczyną-wilkiem
– bo do niczego innego się nie nadaję. Nie ma co się oszukiwać:
jestem ślepą uliczką.
– Nie mów tak –
zaprotestował. – Z tymi genami to tylko pomysł Sama. Prawda,
istnieje takie zjawisko jak wpojenie, ale nie wiemy dlaczego. Billy
ma na przykład zupełnie inną teorię.
– Wiem, wiem –
przerwałam. – Myśli, że przez to nowe pokolenie wilków jest
silniejsze od poprzedniego. Bo ty i Sam wyrośliście tacy wielcy –
znacznie więksi od wilków z poprzedniej sfory. Ale tak czy siak,
mnie to nie dotyczy. Jestem już po menopauzie. Mam dwadzieścia lat
i jestem już po menopauzie.
– Spokojnie, Leah. To pewnie
tylko efekt uboczny tego, że tak często zmieniamy się w wilki i
przestajemy się starzeć. Zobaczysz, pobędziesz trochę
człowiekiem, to te tam... to coś tam ci się odblokuje.
– Może masz rację – tylko
co z tego, skoro ze względu na mój rewelacyjny rodowód i tak nikt
nigdy nie wpoi sobie mnie? Wiesz, gdyby ciebie nie było w pobliżu,
to Seth mógłby rościć sobie prawa do zostania nowym Alfą.
Przynajmniej zważywszy na jego koligacje. No bo mnie tam, rzecz
jasna, nikt nie brałby pod uwagę...
– Naprawdę chcesz, żeby
przytrafiło ci się to całe wpojenie albo żeby kto inny oszalał
na twoim punkcie? A co jest złego w zwykłym zakochiwaniu się, jak
normalni ludzie? Jak dla mnie, z wpojeniem jest tak, jak z rozkazami
Alfy – to tylko kolejna odmiana zniewolenia.
– Sam, Jared, Paul, Quil... nie
wydają mi się nieszczęśliwi.
– Bo są jak po praniu mózgu!
– Więc wolałbyś uniknąć
wpojenia? – zdenerwowałam się.
– Jasne, że bym wolał.
– Tylko dlatego, że jesteś
już zakochany w Belli. A po wpojeniu by ci przeszło. Nie musiałbyś
już tak cierpieć. Nie zastanawiałeś się nad tym?
– Chciałabyś zapomnieć o
tym, co czułaś do Sama?
– Sądzę, że tak –
odpowiedziałam po dłuższej chwili zamyślenia. – To niesie ze
sobą tylko cierpienie. Mam już dosyć cierpienia. Ale wracając do
punktu wyjścia – rozumiem, dlaczego ta blond wampirzyca jest taka
chłodna. W przenośni, oczywiście. Jest bardzo skoncentrowana,
skupiona na osiągnięciu upragnionego celu, zgadza się? Bo zawsze
najbardziej chce się tego, czego nie można mieć.
– Też byś tak postąpiła?
Zamordowałabyś kogoś – bo nie da się inaczej nazwać tego, co
ona robi, starając się za wszelką cenę nie dopuścić do tego,
żebyśmy pomogli Belli – zamordowałabyś kogoś, żeby mieć
dziecko? Kiedy to odezwał się w tobie instynkt macierzyński?
– Nie odezwał się we mnie
żaden instynkt macierzyński. W moim przypadku trochę inaczej to
wygląda. Ona pragnie dziecka, a ja... sam wiesz. Tak jak ci mówiłam
– chcę tego, czego nie mogę mieć.
– I zabiłabyś kogoś, żeby
odzyskać Sama? Zabiłabyś... Emily?
Postanowiłam nie odpowiadać, tylko
kontynuować myśl.
– Myślę, że Rosalie nie
czerpie przyjemności z tego, że Bella może umrzeć, tylko z tego,
że oczekuje dziecka. Przeżywa to trochę tak, jakby sama była w
ciąży. Gdyby... gdyby to mnie Bella poprosiła o pomoc... –
Zastanowiłam się. – Nie chcę porównywać sytuacji z
dzieckiem do sytuacji z facetem. Ale to takie naciągnięcie, żebyś
wiedział, co mam na myśli. Choć nie lubię Belli jako osoby,
zgodziłabym się.
Jacob zacisnął szczęki i
zawarczał głęboko.
– Jak już mówiłam, to nie to
samo. Ale gdyby istniał podobnie drastyczny sposób, bym mogła
odzyskać Sama... Chciałabym, żeby Bella zrobiła dla mnie to samo.
I Rosalie też. Obie podjęłybyśmy tę samą decyzję, co Bella.
– O nie! Następna się
znalazła!
– To zabawne, do czego człowiek
robi się zdolny, kiedy w grę wchodzi coś, czego nie można mieć.
Nie chcę dziecka, nigdy nie chciałam, ale wiem, jak silne to
uczucie. I... tak, byłabym w stanie posłużyć się Emily, by
odzyskać miłość Sama.
– Nie no... Dosyć tego. Mam
dość. Koniec tematu, zrozumiano?
– Proszę bardzo. –
Uśmiechnęłam się nieco zgryźliwie.
Bo w końcu już przyzwyczaiłam
się, że nikt nie chce poznać moich myśli. W głębi duszy nie
jestem dobrym wilczkiem, a obrzydliwą potrawką z jadowitego węża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz