Byłam wykończona.
Patrolowałam okolicę, biegłam po
wydeptanej ścieżce, jednocześnie kompletnie nie kontaktując, co
dzieje się dookoła. Krajobraz migał mi przed oczami, a ja zdawałam
się go nie widzieć, bo w tym samym czasie na rzeczywisty obraz
nakładały mi się scenki z sennych marzeń. Jestem pewna, że nie
zauważyłabym członka watahy Sama, nawet jeśli bym na niego
wpadła. Gdyby ktoś złapał mnie od tyłu i uchlał w ogon, może
ewentualnie odwróciłabym się, by zmiażdżyć go spojrzeniem, ale
z pewnością nie wykrzesałabym z siebie energii na cokolwiek
więcej.
Łapy mi się plątały. Prędkość,
jak na mnie, utrzymywałam żałosną. Nawet perspektywa tego, że
istnieją dwie odrębne sfory i że pokazałam Samowi faka w pięknym
stylu, jakoś przestała mnie śmieszyć. Gdy na moment przymykałam
oczy, miałam pod powiekami obraz swojego wygodnego, ciepłego łóżka
i kubka z gorącym malinowym kisielem. Czułam taką ochotę na
kisiel, że aż mnie skręcało. Wszystko bym chyba za niego oddała.
Bijącą od Setha falę niepokoju
zauważyłam ze sporym opóźnieniem, ale otrzeźwiła mnie
natychmiast. Wryłam pazury wszystkich czterech łap w ziemię i
zatrzymałam się, w ostatnim momencie unikając zderzenia z drzewem.
– Co się dzieje?! –
wysłałam w jego kierunku ostrą myśl.
– Jeszcze nie wiem. Coś się
zbliża. – Mój brat stał wyprężony na niewielkiej polanie,
zdając się nasłuchiwać całym sobą. Stłumiłam wszystkie myśli,
przestałam nawet oddychać, jakby miało mu to pomóc.
– Sfora! – zawołał w
końcu. – To ktoś z nich!
– Cholera!
Właściwie jednocześnie unieśliśmy
łby ku niebu i podnieśliśmy alarm. Pozorną ciszę rozerwało
przeciągłe wycie. Miałam nadzieję, że Jacob jest na tyle
rozsądny, by rzucić wszystko, czym akurat się zajmował, i
zareagować na nasze wołanie.
Na szczęście dosłownie sekundę
później ujrzałam znajomą barwę myśli. Bijąca od niego fala
niepokoju prawie zwaliła mnie ze zmęczonych nóg.
Co nie zmienia faktu, że nawet mnie
rozbawiło to, że tak jakby zapomniał o rozebraniu się i jego
ukochane szorty szlag trafił.
– Co jest?! – wykrzyknął,
ruszając galopem w stronę alarmującego Setha.
– Zbliżają się. Co najmniej
trzech – warknął mój brat. Co jak co – ale młody słuch
miał fenomenalny.
– Rozdzielili się?
– Patroluję granicę z
przeciwnej strony z prędkością światła, i jak na razie nic –
syknęłam i przyśpieszyłam do granic własnej wytrzymałości.
– Seth, tylko ich nie atakuj,
zrozumiano? – rozkazał nasz nowy Alfa. – Zaczekaj na
mnie.
– Zwalniają. Uch, to
idiotyczne nie móc słyszeć, co kombinują. O! Wydaje mi się...
– Co?!
– Wydaje mi się, że się
zatrzymali.
– Czekają na pozostałych?
– Cicho! Czujesz to?
Skoncentrowałam się na otoczeniu
małego wilka. Powietrze tam jakby delikatnie drżało.
– Któryś zmienia się w
człowieka?
– Na to wygląda –
potwierdził.
Wreszcie wypadłam na małą
polankę, na której stał. Zatrzymałam się, zarzuciło mną jak
rozpędzonym autem.
– Mam cię, braciszku –
szczeknęłam do Setha, patrzącego na mnie ze z trudem maskowanym
politowaniem.
– Są coraz bliżej –
warknął, zdenerwowany. – Idą. Powoli.
– Zaraz tam będę –
przyrzekł Jacob, spinając mięśnie do maksymalnego wysiłku. Z
niemałą satysfakcją zorientowałam się, że w biegu usiłował
dorównać mnie. Bał się, że sfora rzuci się na nas, że coś nam
zrobi, że nie zdołamy się przed nimi obronić...
– Kto by pomyślał, że
miewasz takie opiekuńcze zapędy – rzuciłam cierpko.
– Skup się lepiej na tym, co
się dzieje.
– Jest ich czterech –
zaraportował Seth, nadal trwający z nastawionymi uszami,
strzygącymi jak dwa radary. – Trzy wilki i jeden człowiek.
Jacob wypadł spomiędzy drzew i
ustawił się na naszym czele. Seth szybko zajął pozycję u jego
prawego boku, ja podreptałam na drugą stronę, chociaż musiałam
przyznać, że szczególnym entuzjazmem mnie to nie napawało.
– Czyli Seth stoi wyżej ode
mnie w hierarchii – zauważyłam z niezadowoleniem.
– Kto pierwszy, ten lepszy.
– Posłał mi wredny wilczy uśmieszek. – Poza tym nigdy nie
byłaś druga po Alfie. Zawsze to jakiś awans.
– Jeśli mam teraz słuchać
takiego smarkacza, jak ty, to mam w nosie taki awans! –
prychnęłam, niechcący strzelając typowego damskiego focha.
– Cicho tam! – upomniał
nas Jacob. – Mam gdzieś, gdzie stoicie. Zamknijcie się i
przygotujcie.
Tak, jak Seth to przewidział – po
chwili zza drzew wyłonili się przybysze. Prowadził Jared w
ludzkiej postaci, za nim podążali nadal pozostający wilkami Quil,
Paul i Collin. Chłopak unosił dłonie w poddańczym geście,
widocznie nie chcąc niczym nas prowokować, żaden z wilków nie
okazywał wrogości – starali się jak najmocniej kontrolować.
Bali się naszej reakcji.
Tylko dlaczego Collin? Dlaczego Sam
nie wybrał Embry'ego? Dlaczego posłał w głąb terytorium wroga
dzieciaka, gdy miał pod ręką kogoś doświadczonego? Czułam, że
wszystkich nas to zainteresowało.
– Może ci tutaj mają tylko
uśpić naszą czujność? – zasugerowałam, wybiegając
naprzeciw myślom pozostałej dwójki.
– A Sam planował zmierzyć się
z Cullenami, mając do pomocy tylko Embry'ego i Brady'ego?
– Mam to sprawdzić? Dwie
minuty i będę z powrotem.
– Może powinienem ostrzec
Cullenów? – zaniepokoił się Seth.
– A co, jeśli chodzi o to,
żeby nas rozdzielić? – osadził nas Jacob. – Cullenowie
słyszeli wasze wycie. Są w gotowości.
– Sam nie zachowałby się tak
lekkomyślnie... – szepnęłam, mimowolnie unosząc wargi.
Prawda była taka, że próbowałam pocieszyć samą siebie i odegnać
wizję czarnego wilka w pojedynkę skaczącego ku pewnej śmierci.
– Jasne, że nie –
zapewnił szybko Alfa, wysyłając w moją stronę trochę
pokrzepiającego spokoju. Nie pomogło – jego też obleciał
strach.
Przez cały ten czas delegacja
obserwowała nas czujnie. Denerwowało mnie to, że nie słyszę ich
myśli – z wilczych pysków i pokerowej miny Jareda nie mogłam nic
wyczytać.
Wyraźnie zauważyli, że zaczynamy
się coraz mocniej denerwować, bo człowiek odchrząknął i zaczął,
kiwając głową naszej Alfie:
– Nie mamy złych zamiarów, Jake.
Chcemy porozmawiać.
– Myślisz, że to prawda?
– zaniepokoił się Seth.
– Niby ma to sens. Ale kto ich
tam wie. – Brunatny wilk po swojemu wzruszył ramionami.
– Tak – przytaknęłam
bezwiednie. – Ale kto ich tam wie...
Jared nie wyglądał na
zadowolonego.
– Byłoby mi łatwiej, gdybyś też
mógł zabierać głos – powiedział trochę bardziej stanowczo.
Żadne z nas nie drgnęło.
– Dobra – poddał się. –
Widzę, że muszę powiedzieć ci to, co mam do powiedzenia, i tyle.
Jake, chcemy, żebyś do nas wrócił.
Dla potwierdzenia jego słów Quil
zaskowyczał błagalnie. Wyglądał jak zmarznięty szczeniak,
koczujący pod drzwiami i proszący, by wpuszczono go do domu.
– Jesteśmy nadal jedną rodziną.
Nie niszcz tego. To nie tak powinno wyglądać. Wiemy, jak bardzo...
jak bardzo jesteś zaangażowany uczuciowo w to, co się dzieje u
Cullenów. Sami też tego nie bagatelizujemy. Ale z tym odłączeniem
się od sfory, to cię poniosło.
– Poniosło?! – warknął
Seth. – A jak postanowiliście zaatakować swoich sojuszników
bez ostrzeżenia, to was nie poniosło, co?!
– Seth, słyszałeś kiedyś,
co to „twarz pokerzysty”? – Jacob zmiażdżył go
spojrzeniem. – Uspokój się.
– Przepraszam.
Jared postanowił kontynuować.
– Sam jest gotowy jeszcze się
wstrzymać. Opadły już emocje, przedyskutował całą sprawę ze
starszyzną i doszli do wniosku, że pośpiech nie leży w niczyim
interesie.
– Z ichniego na nasze: stracili
element zaskoczenia – uzupełniłam usłużnie.
– Billy i Sue podzielają twoją
opinię, Jacob – że można zaczekać, aż Bella... aż Bellę da
się z tego wyłączyć. Żaden z nas nie czułby się dobrze, gdyby
przyszło mu ją zabić.
– Żaden z nich nie czułby się
z tym dobrze. Jak miło. – Jacob, przykładnie biorąc sobie do
serca własne upominanie Setha za okazywanie emocji, właśnie
obnażył zębiska i zawarczał.
Jared znowu podniósł ręce do
góry.
– Jacob, wyluzuj. Wiesz, co mam na
myśli. Najważniejsze jest to, że jesteśmy gotowi zaczekać i
zobaczyć, jak się rozwinie sytuacja. I dopiero za jakiś czas
podjąć decyzję, czy ten... czy to coś nam zagraża.
– Ha! Bo uwierzę! – W
myślach parsknęłam śmiechem.
– Nie kupujesz tego? –
Brunatny wilk spojrzał na mnie kątem oka.
– Wiem, co knują, Jake. Wiem,
co Sam knuje. Liczą na to, że Bella umrze tak czy siak. I że wtedy
do tego stopnia ci odbije...
– Że sam poprowadzę ich do
ataku? – Uszy przywarły mu płasko do czaszki. Doskonale
wiedział, że gdyby to coś zabiło Bellę, znowu miałby Cullenów
za krwiożercze pijawki, najlepiej jeszcze winne jej śmierci. Nikt
nie zdołałby go powstrzymać.
– Przypomniałbym
ci – szepnął Seth.
– Wiem, mały. Pytanie tylko,
czy chciałbym cię słuchać.
– Jake? – ponaglił Jared.
Jacob westchnął i znowu spojrzał
na mnie.
– Leah, zrób rundkę – tak
na wszelki wypadek. Muszę z nim pogadać, a chciałbym mieć
stuprocentową pewność, że kiedy będę człowiekiem, nic mnie nie
zaskoczy.
– Nie bądź taki wstydliwy.
– Z politowaniem przechyliłam łeb. – Przy mnie też możesz
się przeobrazić. Wierz mi, starałam się jak mogłam, ale i tak
widziałam cię już nago. Nie przejmuj się, nie kręcisz mnie.
– Guzik prawda. Kogo nie kręciłby umięśniony jak marzenie,
wspaniale zbudowany wysoki koleś o ciemnej, typowo indiańskiej
karnacji? Niby młodszy cztery lata, ale nadal do złudzenia
przypominający modela z jakiegoś gorącego czasopisma? Oczywiście
za nic nie zamierzałam mu tego mówić. Swoją godność mam.
– Nie próbuję dbać o twoją
cnotę, tylko zabezpieczyć tyły – warknął. – Już cię
tu nie ma!
Wywróciłam oczami i wystrzeliłam
w las.
Cóż. Obnażanie się przy
członkach sfory było nieuniknione. Wiedziałam, że zanim
dołączyłam do watahy, chłopaki nie mieli z tym większego
problemu, a nawet z czasem stawało się im to obojętne. Wszyscy
mieli raczej normalną orientację, tak że nikt nikomu nie patrzył
tam, gdzie nie było trzeba. Ale odkąd pojawiłam się ja... no cóż.
Spychany przez cały ten czas na bok lęk przed własną nagością
znów wypłynął na wierzch. Dość długo uczyłam się być
wilkiem, często traciłam panowanie nad sobą i przemieniałam się
przypadkowo, a ubrania szły wtedy w strzępy. Nawet jeśli odwracali
wzrok, każdemu udało się coś tam podpatrzeć – a nawet nie
zamierzali się kryć z tym, że zdecydowanie ich to interesowało. W
trakcie może zbytnio się nie przejmowałam, ale nieraz urządziłam
piekło, gdy przyłapałam któregoś na wspominaniu tego i owego. Ja
sama święta nie byłam i często nie mogłam powstrzymać wzroku
uciekającego w wiadomym kierunku, gdy któreś z nich stawało się
człowiekiem. Wylądowałam w jednym stadzie ze sporą garścią
gorących ciach, na których uroki nawet ja nie potrafiłam stać się
obojętna. Może o żadnym nie myślałam w kategoriach związku, ale
nie potrafiłam ukryć, że jestem kobietą – kręcili mnie
fizycznie nawet wtedy, gdy nie chciałam tego sama przed sobą
przyznać.
Tak więc musiałam się ulotnić.
Na szczęście nadal, dzięki kontaktowi z Sethem, mogłam mieć
pełen wgląd w sytuację.
– Słuchaj uważnie, ciekawa
jestem – poleciłam bratu, śmiejąc się pod nosem.
– Dokąd pobiegła? – chciał
wiedzieć Jared.
Jedyną odpowiedzią było to, że
Jacob przemienił się w człowieka, na co jego rozmówca zdawał się
być nieco zaskoczonym.
– Och. Cześć – wyrwało mu
się.
– Cześć – odparł Alfa
odrobinę niechętnie.
– Dzięki, że chcesz ze mną
porozmawiać.
– Nie ma za co.
– Weź im powiedz, żeby
przeszli do rzeczy, nudzi mnie ta gadka-szmatka – pomyślałam
w stronę Setha.
– Leah, przestań –
warknął na mnie, czym oczywiście bardzo się przejęłam.
– Naprawdę chcemy, żebyś do nas
wrócił – podjął Jared.
– Nie wiem, czy to takie proste,
Jared.
– Wróć do domu. – Pochylił
się. Wyglądał tak, jakby był gotów błagać go na kolanach. –
Jakoś się dogadamy. Nie możesz tak żyć. Sethowi i Lei też
pozwól wrócić.
– Jasne, pozwól – parsknął
śmiechem. – A do czego ja ich niby staram się w kółko
przekonać?
– Oj tam – prychnął
Seth. – Za nic nie wrócę.
– Ja też nie mam najmniejszego
zamiaru – potwierdziłam bez wahania. Śmieszne, że nagle
stałam się tak solidarna względem najmniej lubianego członka
sfory.
– To co robimy?
Jacob myślał chwilę.
– Nie wiem. Ale nie jestem pewien,
czy da się tak po prostu wrócić do punktu wyjścia. Nie wiem, jak
tym się steruje. Nie wydaje mi się, żebym mógł włączać i
wyłączać w sobie Alfę na zawołanie. To chyba permanentny stan.
– Twoje miejsce jest przy nas.
– Jared, w jednej sforze nie może
być dwóch Alf – powiedział tonem, jakim mógłby tłumaczyć coś
małemu dziecku. – Pamiętasz, jak o mało co nie skoczyliśmy
sobie wczoraj z Samem do gardeł? Instynkt bierze górę.
– To co, będziecie teraz do końca
życia trzymać się tych pasożytów? Wasz dom jest gdzie indziej.
Nawet nie macie w co się ubrać. Zamierzacie cały czas być
wilkami? Wiesz przecież, że Leah nie lubi jeść surowego mięsa.
– Cholera, o tym właściwie
nie pomyślałam – jęknęłam.
– Jakoś damy radę. Pewnie
Esme coś ci przygotuje, jeśli ją poprosimy – uspokoił mnie
Seth.
– Miałabym zjeść coś
przesiąkniętego wampirzym smrodem? Nie przejdzie mi to przez
gardło. Doskonale to wiesz! – Skrzywiłam się.
– Kiedy Leah zgłodnieje, może
zrobić, co zechce. Jest ze mną z własnej nieprzymuszonej woli. Ja
tam nikogo do niczego nie namawiam.
Jared westchnął i wypalił:
– Sam chciałby cię przeprosić
za to, jak cię wczoraj potraktował.
– Już nie jestem na niego zły –
zapewnił szybko Jacob.
– Ale?
– Ale nie wrócę. Jeszcze nie
teraz. Też chcemy poczekać i zobaczyć, jak to się wszystko
potoczy. I będziemy patrolować terytorium Cullenów tak długo, jak
długo będzie nam się to wydawało konieczne. Bo, wbrew temu, co
myślicie, tu nie chodzi tylko o Bellę. Chronimy tych, którzy
powinni być chronieni. A Cullenowie też się zaliczają do tej
grupy.
– A przynajmniej większość z
nich – dopowiedziałam to, co zapewne pomyślał.
– Daj spokój. Dobrze mówi
– przerwał mi Seth. Szczeknął, by wyrazić swoje poparcie dla
nowego Alfy.
– Nie mówię, że nie mówi
dobrze... A, nieważne.
– Widzę, że cię raczej nie
przekonam – westchnął Jared.
– Nie teraz. Poczekamy, zobaczymy.
Teraz człowiek zwrócił się do
Setha.
– Sue kazała ci przekazać, że
masz... Nie, kazała mi ciebie błagać, żebyś wrócił do domu.
Jest załamana. Zostawiliście ją zupełnie samą. Nie wiem, jak
mogliście z Leą zrobić coś takiego własnej matce. Porzucić ją
w taki sposób, kiedy wasz ojciec dopiero co zmarł...
Seth zajęczał, a we mnie się
zagotowało.
– Nie słuchaj go nawet! –
ryknęłam w myślach, wręcz dźgając brata własnym umysłem.
– A jeśli to prawda? Przecież
nic mamie nie powiedzieliśmy. Ona...
– Zamknij się, Seth! Naprawdę
w to wierzysz?! Całe dnie spędza pewnie z Billym i Samem na
naradach. Raczej jest wściekła, niż zrozpaczona. A nawet jeśli –
czy to my jesteśmy za nią odpowiedzialni? Przecież nie będzie nas
zawsze przy niej.
– Ale...
– Żadnego ale! Nasza matka to
najtwardsza kobieta w całym plemieniu. Bardziej niż w rozpacz
uwierzę w to, że kazała nas zwyczajnie zmanipulować, zagrać na
emocjach, by wybić nam z głowy tę awanturę. Manipulowanie tobą
nie jest fair. Nie słuchaj tego i koniec. Znam ją lepiej, niż ty.
Pewnie właśnie świetnie się bawi, mając cały dom tylko dla
siebie.
Jacob widocznie podzielał moje
zdanie, bo warknął:
– Dałbyś spokój, Jared.
– Opowiadam mu tylko, co dzieje
się u niego w domu – usprawiedliwiał się.
– Jasne.
Akurat kończyłam patrol – zanim
pan Alfa zdążył dwukrotnie mrugnąć, wpadłam na polanę.
Wyhamowałam gwałtownie i zajęłam opuszczone przez niego miejsce
Alfy, usilnie starając się nie patrzeć w stronę zachęcającego
męskiego ciała, które znajdowało się tak blisko, że aż czułam
bijące od niego ciepło.
– Leah? – Widocznie Jared teraz
na mnie spróbował wykorzystać swoje zdolności manipulacyjne.
Łaskawie zwróciłam na niego uwagę, ale uniosłam wargi i ukazałam
kły w potwornym grymasie. – Leah, dobrze wiesz, że nie chcesz
tutaj być.
– Może i nie chcę. Ale
jeszcze bardziej nie chcę być z wami, na pozycji wiecznie
najsłabszej i dostrzeganej jedynie wtedy, gdy trzeba mnie akurat
zbyć! – warknęłam.
– Siostra, teraz ja tobie mam
mówić o graniu na emocjach? – Seth trącił mnie bokiem.
– Nie musisz. Wyraziłam tylko
grzeczną opinię komuś, kto niegrzecznie próbuje mnie zbałamucić
na swoją stronę. Chyba ja wiem lepiej, gdzie wolę być.
– Przepraszam. – Jared lekko się
zmieszał. – Chyba nie powinienem był zakładać niczego z góry.
Ale przecież z krwiopijcami nic cię nie łączy.
– Seth? Jacob? Czy to
wystarczająco mało łączników? – prychnęłam, jakby mógł
mnie usłyszeć.
– Rozumiem, chcesz mieć oko na
Setha. Ale Jake nie pozwoli, żeby stała mu się krzywda, no i on
sam nie boi się tutaj być. Zresztą, mniejsza o niego. Proszę cię,
Leah. Chcemy, żebyś wróciła. Sam chce, żebyś wróciła.
Drgnęłam. Trafił w czuły punkt.
– Leah. Kontaktuj –
szepnął Seth, ale miałam go tak głęboko, że nawet nie
zareagowałam.
– Sam kazał mi cię błagać.
Powiedział, że jeśli będzie trzeba, mam paść przed tobą na
kolana. Chce, żebyś wróciła do domu, Lee-Lee. Tam, gdzie
prawdziwie przynależysz.
Łapy się pode mną dosłownie
ugięły, gdy nazwał mnie tak, jak Sam kiedyś. Miałam ochotę
ryknąć płaczem i natychmiast skoczyć w ich stronę, popędzając
do ruszenia tyłków z miejsca. Chciałam już w tej chwili,
maksymalnie wyciągając łapy, rzucić się biegiem w stronę La
Push. Marzyłam, żeby paść Samowi w ramiona, szlochając, tak
jakby to wszystko było jedynie koszmarnym snem. Jakby nic między
nami nigdy się nie zdarzyło, jakby nadal mnie kochał, nadal mówił
na mnie...
– Ty skurwysynu bez serca!
– warknęłam, jeżąc się tak, że pewnie byłam dwa razy
większa, niż normalnie. – Nie zamierzam cię słuchać,
złamasie niemyty! Zdrajca, grasz na uczuciach innych! Czy ty masz
pojęcie, co się dzieje?! Czy ty kurwa wiesz, jak nas ranisz?!
– Leah, błagam! – Seth
zaskomlał.
A Jacob o dziwo wziął mnie w
obronę.
– Wiem, że nadstawiam teraz za
Leę karku, ale chciałbym podkreślić, że „prawdziwie
przynależy” tam, gdzie jej się żywnie podoba.
– Właśnie, skurwysynu. W
życiu już dobrego słowa o tobie nie powiem – poparłam,
patrząc na Jareda z nienawiścią. Jedynie to, że warowały przy
nim trzy o wiele większe ode mnie wilki powstrzymywało mnie od
rzucenia mu się do gardła.
– Słuchaj Jared, postawmy sprawę
jasno. – Jacobowi chyba zaczęła się nudzić ta rozmowa. –
Jesteśmy nadal rodziną. Jakoś się w końcu dogadamy, ale dopóki
to nie nastąpi, powinniście raczej trzymać się granic swojego
terytorium. Tylko po to, żeby nie było żadnych nieporozumień.
Nikt nie lubi kłótni w rodzinie, prawda? Sam też wolałby uniknąć
spięć, nie mam racji?
– Jasne, że by wolał. – Jared
prychnął, zdenerwowany. – Nie będziemy przekraczać granic
naszych ziem. Ale gdzie jest twoje terytorium, Jacob? Czy to teraz
terytorium wampirów?
– Nie, Jared. Tymczasowo jestem
bezdomny. Ale nie martw się o mnie. To nie potrwa wiecznie. Już
niedługo... Nie zostało aż tak dużo czasu. A po wszystkim,
Cullenowie się wyprowadzą, a Seth i Leah wrócą do domu.
– Rozpędzam się! –
zawyłam.
– Nie możesz nas tak po prostu
wyrzucić! – zaprotestował Seth.
– A co będzie z tobą, Jake?
– Pewnie znowu będę wędrował.
Nie mogę kręcić się po okolicy. Dwie Alfy nie powinny wchodzić
sobie w paradę. Poza tym, i tak miałem inne plany. Zanim jeszcze
wszystko się pokomplikowało.
– Jak możemy się teraz z wami
komunikować?
– Zawyjcie. Ale nie przekraczajcie
granicy, okej? Przyjdziemy do was. I przekaż Samowi, że nie musi
przysyłać takich licznych delegacji. Nie zamierzamy się z wami
bić.
– Choć jeden czarny tyłek
chętnie bym przetrzepała – dodałam od siebie.
Jared nastroszył się, widocznie
nie pasowało mu, że stawiamy Samowi jakieś warunki, ale skinął
głową.
– To do zobaczenia. A może nie? –
Pomachał nam bez przekonania.
– Oby nie – warknęłam.
– Jesteś okropna! –
zganił mnie Seth.
Spojrzałam na niego powoli.
– Ty byś nie był na moim
miejscu?
– Pewnie bym był –
przyznał cicho po chwili milczenia.
– Czekaj, Jared – zawołał
Jacob. – Jeszcze jedno małe pytanie. Czy z Embry'm wszystko w
porządku?
– Z Embry'm? Jasne, że wszystko z
nim w porządku. A bo co?
– Zaintrygowało mnie tylko, że
Sam przysłał Collina.
– Obawiam się, Jake, że to już
nie twój interes.
– O proszę, nagle już nie
jesteśmy rodziną – zauważyłam.
– Pewnie nie. Ale byłem ciekaw.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić.
Padło jeszcze kilka słów pożegnania, Quil chwilę trwał przy
Jacobie, jakby rozmawiając z nim bezgłośnie. Wreszcie przytknął
nos do jego czoła i popędził za oddalającą się resztą.
Prychnęłam. Gdy nasz Alfa wreszcie przemienił się w człowieka,
zadrwiłam:
– A już myślałam, że
pójdziecie ze sobą do łóżka.
Puścił mój komentarz mimo uszu i
spytał:
– I jak mi poszło? Czy
powiedziałem może coś, co nie przypadło wam do gustu? Albo w
drugą stronę, frustrujecie się, bo zapomniałem o czymś ważnym?
– Poszło ci świetnie! –
pochwalił Seth.
– Chociaż mogłeś go walnąć
w pewnym momencie. Nie miałabym nic przeciwko – zaznaczyłam.
– A ta sprawa Embry'ego...
– Seth pokręcił łbem. – Ale się porobiło, że Sam nie
pozwolił mu przyjść.
– Jak to, nie pozwolił mu
przyjść?
– Nie domyśliłeś się, Jake?
Przecież widziałeś Quila. Jest rozdarty. Dałbym dziesięć dolców
do jednego, że Embry jest w jeszcze gorszym stanie. A pamiętaj, że
Embry nie ma Claire. Quil nie może tak po prostu zrezygnować z
wizyt w La Push. To dla niego wręcz fizycznie niemożliwe. Ale dla
Embry'ego jak najbardziej. Więc Sam woli za wszelką cenę unikać
sytuacji, w których mógłby wystawić go na pokuszenie. Nie może
na to pozwolić, żeby nasza sfora była większa od jego.
– Naprawdę tak sądzisz?
Wątpię, żeby Embry miał coś przeciwko rozerwaniu na strzępy
kilku Cullenów.
– Ale jak by nie było, jest
twoim najlepszym przyjacielem. On i Quil woleliby już przejść na
twoją stronę, niż zostać zmuszeni do walki przeciwko tobie.
– W takim razie, jestem
zadowolony, że Sam kazał mu zostać w domu. Jeśli o mnie chodzi,
ta sfora jest już dostatecznie duża. No dobra, to na jakiś czas
mamy niby spokój. Seth, zostaniesz teraz sam na warcie. Mogę na
ciebie liczyć, że niczego nie przegapisz? Leah i ja musimy się
przekimać.
– Jasne, wyśpijcie się. –
Seth był zachwycony, że dostał tak odpowiedzialne zadanie. – Czy
mam zdać raport Cullenom? Pewnie się denerwują.
– Ja do nich najpierw wpadnę.
I tak chciałem sprawdzić, jak tam kuracja Belli.
Nagle zobaczyłam jego wspomnienia –
przestronny, jasny salon zamieniony w salę szpitalną i Bella z
chlupoczącym, śmierdzącym czymś metalicznym kubkiem ze słomką.
– Fuj – jęknął
zaskoczony Seth.
– Cholera jasna, to chyba
najobrzydliwsza rzecz, o jakiej w życiu słyszałam! Co za ohyda!
Dobrze, że mam pusty żołądek, bo bym się porzygała... –
Potrząsnęłam łbem, chcąc jak najszybciej pozbyć się
wspomnienia.
– Cóż, to w końcu wampiry.
To znaczy, można się było tego po nich spodziewać. A jeśli to
pomaga Belli wrócić do zdrowia, to można się tylko cieszyć,
prawda? – Seth zinterpretował
wszystko po swojemu.
Oboje z Jacobem spojrzeliśmy na
niego, jakby nagle na środku czoła wyrósł mu kaktus. Lub coś
jeszcze gorszego, również zaczynającego się na literę „k”.
– Co takiego?
– Kiedy był mały, mama często
go niechcący upuszczała – wyjaśniłam.
– Rozumiem, że lądował na
głowie?
– Lubił też gryźć pręty
swojego łóżeczka.
– Pomalowane farbą z ołowiem?
– Na to wygląda.
– Bardzo zabawne –
burknął Seth. – Może byście się już tak zamknęli i poszli
spać?
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńJa się pojawiam i czytam, bo Twoja interpretacja Lei bardzo mi się podoba. I wręcz nie mogę się doczekać, aż przejdziesz do właściwej historii, bardzo mnie ciekawi, co tam wymyśliłaś. :)
A reakcja na wspomniane błagania Sama po prostu idealna: zawsze mnie zastanawiało, co sobie wtedy myślała i bardzo dobrze oddałaś jej wściekłość i zranienie.
Ach, cieszę się, że takie blogi powstają, bo naprawdę dobrze piszesz i widać, że masz pomysł. :)
Pozdrawiam Cię serdecznie!
To miło, że ktoś jednak śledzi tę historię :) Pisanie przygód Lei sprawia mi równie wiele przyjemności, jak i wysiłku, więc wolałabym, żeby jednak do paru osób to trafiło. Chyba nikt nie czerpie przyjemności z pisania do szuflady - a nawet jeśli, to nie zabiera się za publikowanie tego.
UsuńMoże cię to zdziwić, ale reakcja na błaganie Sama wyszła mi jakoś... ot tak. Postanowiłam nie skupiać się nad każdym zdaniem, tylko mocniej wczuć. Pomogło chyba to, że kiedyś znalazłam się w podobnej sytuacji. Pozwoliłam, żeby słowa wypłynęły ze mnie same, i chyba nawet mi to wyszło, skoro taka jest reakcja :) Nie martw się, z tego opowiadania powstanie coś naprawdę zaskakującego. Możesz próbować zgadnąć, ale podejrzewam, że nikt się tego nie spodziewa :P