Zaszyłam się pod niewielkim
świerkiem i położyłam, zwijając w ciasny kłębek. Kłębek
kipiący wściekłością na samego siebie i wszystko wokoło.
Postarałam się maksymalnie wyciszyć myśli i skupić jedynie na
słuchaniu. Cała przemieniłam się nagle w jedno wielkie ucho.
Sfora jeszcze chwilę kręciła się
niecierpliwie, wyjąc i rzucając przekleństwami na przemian.
Przodował temu wszystkiemu Sam, którego umysł kojarzył mi się z
naelektryzowaną burzową chmurą.
– Co teraz? – jako
pierwszy zdołał ubrać myśli w słowa Quil.
– Zmiana planów – syknął
Alfa. – Nie możemy zaatakować Cullenów w tej sytuacji.
– Dlaczego? Poradzimy sobie!
Nadal jest nas więcej! Jacob i Seth nie staną przeciwko swoim
braciom! – skowyczał Paul.
– Wątpię. – Czarny
wilk odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. –
Podejrzewam, że owszem, będą w stanie zwrócić się przeciwko
nam. Może i przyjdzie im to z trudem, ale zrobią wszystko, by
chronić... to coś. Sami przecież widzieliście!
– Jacobowi odbiło, a Seth
polazł za nim w nadziei na dobrą zabawę – prychnął Collin.
– Jutro z rana naradzę się ze
starszyzną – zadecydował Sam po chwili milczenia. – Od
razu po tym spotkamy się, by coś ustalić. Na razie proponuję
wybrać patrole na dzisiejszą noc i choć chwilę od tego
wszystkiego odpocząć.
– Czy... – odchrząknęłam
z trudem. – Czy mogę wypisać się z patrolu? Chciałabym
powiedzieć o tym wszystkim mamie. Sami wiecie...
– Jasne. – Nie widziałam
czarnego wilka, ale czułam, że skrzywił się, słysząc mój głos.
– Idź, Leah. Dzisiaj masz wolne. Prześpij się. Staw się
tylko jutro na zebraniu.
– Jasne – westchnęłam i
wyłączyłam się, puszczając biegiem w stronę domu.
Wcale nie mogłam spać.
Pomimo tego, że drzwi do pokoju
zamknęłam na amen i uszczelniłam dodatkowo kocem, nadal słyszałam
podniesione, przepełnione zdenerwowaniem głosy mamy i Billy'ego,
który, jak zwykle gdy działo się coś ważnego, nagle magicznie
pojawił się w naszym salonie z kubkiem mocnej kawy w dłoni.
Przewracałam się niecierpliwie z
boku na bok. Nakryłam głowę kołdrą, następnie na powrót
całkowicie ją odrzuciłam, męczona dusznościami. Uniosłam się
na łokciu, wyjrzałam niecierpliwie przez okno, skupiając wzrok na
głębokim, żywym mroku, czającym się między drzewami.
Przywoływał mnie, kusił, nęcił obietnicą spokoju i ciszy... ale
nie mogłam tam iść. Nie mogłam narażać się na ostrzał myśli
sfory. Jeszcze nie teraz, nie wtedy, gdy mój mur nie był gotowy. W
tej chwili jawił się na tak delikatny, że byle muśnięcie mogło
go zwalić, obracając wniwecz całe dnie pracy nad każdą z
delikatnych, kruchych cegiełek.
Klęłam pod nosem, wiercąc się.
Jak się nie ułożyłam, już za chwilę męczyło mnie wrażenie,
że już niewiele brakuje, by zaczęło być mi wygodnie – a to
przesunąć trochę lewą rękę, a to inaczej zgiąć prawe kolano.
Każdy z tych zabiegów sprawiał, że tylko mocniej się
denerwowałam i rozbudzałam.
Ale najgorszym, wywołującym
ogniste dreszcze na mojej spoconej skórze, był brak jakichkolwiek
odgłosów zza ściany, za którą mieścił się pokój Setha.
Żadnego wściekłego walenia w komputerową klawiaturę, żadnego
przeklinania na zanikające łącze internetowe lub krzyczenia do
słuchawki telefonu. Nawet cichego, śpiącego oddechu. Bałam się o
niego. Bałam się o niego tak bardzo, że aż mnie skręcało.
Czułam mdłości na widok paczki
kabanosów, skrupulatnie naszykowanej obok łóżka. Jedyne, na co
miałam ochotę, to rzucenie wszystkiego w cholerę i puszczenie się
wydłużonym galopem w stronę domu Cullenów.
Gdy już wreszcie udało mi się
zasnąć, nie zaznałam spokoju. Sny były kolorowe, wyraziste i
pachnące. Pnie drzew migały w szalonym kalejdoskopie, mieszając
się z twarzami członków sfory i scenami niedawnej walki z nowo
narodzonymi wampirami. Metaliczny posmak krwi niczym nie dawał zmyć
się z języka. Łapy bolały od długiego biegu, pot rosił boki,
słoną falą zalewał szczypiące ślepia, lecz umysł nieustannie
przypominał, by pod żadnym pozorem się nie zatrzymywać. Jakby od
tego zależało moje życie. Ostatnim, co błysnęło, wyrywając
mnie ze snu, były lśniące czerwienią i wielowiekową mądrością
oczy i ostre, wcale nie wampirze kły.
Zerwałam się z łóżka, dysząc
ciężko. Świt barwił niebo ponad wierzchołkami drzew na różowo,
upodobniając strzępki chmur do waty cukrowej. Panowały idealna
cisza i spokój. W rześkim, przepełnionym zapachem rosy powietrzu
czaiło się coś nierzeczywistego, czerpiącego senną aurę z
umysłów pogrążonych w spoczynku ludzi. Między drzewami nadal
królowała lodowata ciemność. Ciągle tak samo przyzywająca, jak
w nocy.
Zaklęłam głośno, budząc zapewne
wszystkich domowników, i rzuciłam się do drzwi. Klamka z pewnością
wybiła sporą dziurę w ścianie, ale nie przejmowałam się tym –
skoczyłam w stronę wilgotnej czerni, z rozkoszą witając dreszcze
i łaskotanie pokrywającego skórę futra. Opadłam na cztery łapy
i puściłam się biegiem przed siebie.
– Leah?!
– Leah, nareszcie! Co się
stało?!
– Dlaczego tak nagle wczoraj
odeszłaś?!
– Powiedziałaś wszystko Sue?
Prawie uśmiechałam się, słysząc
przesiąknięte paniką głosy członków sfory. Ignorowałam ich.
Mur był potężny i namacalny jak nigdy.
– Leah! Natychmiast chodź do
nas! – rozkazał Sam. Z jego głosu biła potęga prawdziwej
Alfy.
Na którą byłam obojętna.
– Nigdy więcej nie waż się
mówić mi, co mam robić! – warknęłam triumfalnie, posyłając
czarnemu wilkowi dokładną wizualizację wykonanego z wdziękiem
wała.
Biegłam, nie przejmując się
niczym. Łapy zapadały się w soczyście zielonym, pachnącym mchu,
pierwsze promienie słońca przenikały między gałęziami starych
modrzewi, nadając wszystkiemu wokoło pełnej piękna, baśniowej
aury. Miałam ochotę na przemian wyć i płakać ze szczęścia.
Czułam się wolna – doskonale wolna, niekrępowana niczym,
nieobciążona żadnymi wyssanymi z palca obowiązkami. Miałam
wrażenie, jakbym unosiła się kilka centymetrów nad ziemią,
szybowała w rześkim, aromatycznym powietrzu, nie przejmując niczym
oprócz upajającego do zawrotów głowy pędu. Żadnych głosów w
mojej głowie, żadnych pociągających za kończyny sznurków –
tylko ja i huczące w uszach powietrze. Czułam się jak niepodzielna
władczyni lasu. Złociste promienie tworzyły mój wspaniały,
ociekający przepychem królewski płaszcz, drobne zwierzęta
oddawały cześć, zamierając w bezruchu, gdy mijałam je w pełnym
pędzie, rozmywając w srebrzystą strzałę. Wszystko to istniało
tylko dla mnie.
Sama nie wiem, jak długo szybowałam
w ten sposób, nie zważając na nic. Zatrzymałam się dopiero, gdy
ciało upomniało się o odpoczynek uporczywym kłuciem w boku.
Wryłam pazury wszystkich czterech łap w miękką ziemię,
wyhamowałam gwałtownie, dysząc jak lokomotywa.
Pot zalewał oczy. Jak w śnie.
Nigdy jeszcze nie byłam aż tak
pewna siebie. Nadal, choć sceneria już nie rozmywała się w pędzie
po moich bokach, czułam tętno lasu, pulsujące w rytm bicia mojego
wilczego serca. Zupełnie jakbym wreszcie pogodziła się z samą
sobą. Nie wiedziałam, jak nazwać to uczucie, ale byłam pewna, że
dawno nie przeżyłam czegoś równie wspaniałego. Pewnie w tym
momencie byłabym gotowa nawet przebaczyć Samowi.
Ta właśnie myśl przywołała mnie
do rzeczywistości. Potrząsnęłam łbem, chcąc trochę wybudzić
się z sennej atmosfery i skupić na tym, po co tu jestem. W mojej
głowie panowała idealna, wspaniała pustka – nie słyszałam
żadnego z członków sfory, choć nie ulegało wątpliwościom, że
nadal trwali w wilczych ciałach. Doszłam do wniosku, że wraz z
wyzwoleniem się spod woli Alfy utraciłam kontakt z nimi. Teraz
należało w jakiś sposób odnowić więź z Sethem i Jacobem...
Ruszyłam szybkim truchtem w stronę
granicy naszego terytorium – tam, gdzie drzewa zmieniały się w
przesycony obcym zapachem teren otaczający posiadłość Cullenów.
Usilnie szukałam w eterze znajomych barw.
Najpierw poczułam ich zapach,
dopiero potem cień myśli. Zadarłam triumfalnie ogon i puściłam
się biegiem w stronę chłopaków. Seth niemal natychmiast podniósł
alarm, zrywając przysypiającego Jacoba na równe nogi, obaj rzucili
się pędem w moją stronę.
– No cześć, chłopaki –
pomyślałam, wykrzywiając się w szerokim wilczym uśmiechu.
Seth zaskowyczał cicho. Obaj
skupili się ma moich myślach i jak na komendę warknęli.
– O nie, tylko nie to! Spadaj,
Leah! – jęknął Seth. Odrzucił łeb do tyłu, gotów zawyć
jeszcze raz – tym razem z kipiącego w nim żalu, ale Jacob akurat
pojawił się tuż obok i syknął:
– Stul pysk, baranie!
– No tak... – Wściekły,
zaczął ryć pazurami w ziemi. Do pełnego wizerunku krnąbrnego
bachora brakowało mu jedynie niebieskiego smoczka w pysku.
– Seth, przestań jojczyć.
Zachowujesz się jak małe dziecko! – westchnęłam, zwinnie
przedzierając się przez zarośla.
Jacob zaczął warczeć,
przyklejając uszy płasko do łba. W razie czego wycofałam się o
krok – co jak co, ale nawet przepełniona po brzegi potęgą
budzącego się do życia lasu nie liczyłam na to, że dam mu radę
w otwartej walce. A właśnie wyglądał, jakby zamierzał skoczyć
mi do gardła.
– Co ty najlepszego wyprawiasz?
– spytał niezbyt uprzejmie.
– To chyba oczywiste, prawda?
– szczeknęłam krótko, co było wilczym wydaniem sarkastycznego
śmiechu. – Jestem teraz renegatem, tak jak wy. Chcę dołączyć
do waszej żałosnej sfory. Do klubu wampirzych psów obronnych.
– Nie ma mowy. Zawracaj, zanim
przegryzę ci ścięgno.
– Już widzę, jak mnie
doganiasz. – Wyszczerzyłam zębiska. – To jak,
nieulękniony przywódco? Ścigamy się?
Jacob odetchnął powoli i bardzo
głęboko, próbując się uspokoić. Następnie zwrócił się do
Setha:
– Seth, leć do Cullenów dać
im znać, że to tylko twoja durna siostra. Sam się nią zajmę.
– Już się robi! – Czym
prędzej popędził w stronę białego domu.
Cała aż się zagotowałam i
zjeżyłam sierść na karku.
– Puszczasz go tam samego?!
– Założę się, że wolałby
zostać przez nich zaatakowany, niż dłużej tu z tobą siedzieć.
– Zamknij się, Jacob. Och,
przepraszam – powinnam była powiedzieć: „zamknij się, wielce
szanowna Alfo”.
– Co tu robisz, co cholery?
– Myślisz, że mogłabym
siedzieć spokojnie w domu po tym, jak mój młodszy brat zgłosił
się na ochotnika, żeby zostać gryzakiem dla wampirów?
– Seth ani nie chce, ani nie
potrzebuje twojej ochrony. Zresztą, nikt cię tu nie chce.
– Ojoj, już to sobie biorę do
serca, ha! – prychnęłam. Przeszywającą ciało słabość
ukryłam głęboko za murem, który był w tej chwili tak silny, że
nawet Jacob nie mógłby go przebić. – Chcesz, żebym sobie
poszła? To pokaż mi kogoś, kto dla odmiany ceni sobie moje
towarzystwo – warknęłam, nie zdoławszy się w porę
powstrzymać.
– Czyli tu wcale nie chodzi o
Setha, tak? – odgadł błyskawicznie.
– Oczywiście, że tu chodzi o
Setha. Usiłuję ci tylko pokazać, że bycie niechcianą to dla mnie
nie pierwszyzna. Ten argument do mnie zupełnie nie trafia.
Zamilkł na chwilę, próbując
wszystko sobie poukładać. Ja sama również potrzebowałam przerwy
– wypuściłam wstrzymywane od jakiegoś czasu powietrze, zmuszając
kołaczące serce do zwolnienia. Nie chciałam za nic tego po sobie
pokazywać, ale Jacob trafił. Osiągnął dokładnie to, co miał na
myśli – sprawił, że poczułam się jak nic niewarty, nikomu
niepotrzebny śmieć. Czyli dokładnie tak, jak czułam się
nieustannie w ciągu ostatnich lat.
Jak tylko sobie to uświadomiłam,
mur zachwiał się niebezpiecznie.
– Czy to Sam cię przysłał?
– spytał wreszcie.
– Gdybym wypełniała teraz
rozkazy Sama, to byś mnie nie słyszał. Wypowiedziałam mu służbę.
Przechylił łeb i spróbował
zbadać moje myśli. Odsłoniłam przed nim fragment, w którym z
rozpaczą i obrzydzeniem do samej siebie i wszystkich wokoło
odmówiłam ścigania Setha. Więcej nie musiał wiedzieć.
– I co, teraz jesteś lojalna
wobec mnie? – spytał z nutą drwiny. – Ha ha. Świetny
dowcip.
– Nie mam wielkiego pola do
manewru. Staram się dokonać właściwego wyboru. Wierz mi, jestem
równie zachwycona tym, jak się to wszystko potoczyło, jak ty.
Niestety, nie udało mi się do
końca zakamuflować entuzjazmu, jakim napawało mnie wypięcie się
na Sama, więc nie byłam pewna, czy mi uwierzył. Skrzywiłam się,
gdy sięgnął głębiej, chcąc wygrzebać z moich myśli coś
istotnego. Nikt nigdy nie siedział mi w głowie z takim
zaangażowaniem. Zazwyczaj nikt nie chciał wiedzieć, co tam się
dzieje. Nikt nie chciał mnie lepiej poznać.
W tym momencie Seth dotarł wreszcie
do domu Cullenów i zaczął intensywnie myśleć o moim pojawieniu
się. Jego oczami widziałam twarz stojącego w oknie Edwarda –
wyglądał jak ofiara nieudanej chemioterapii. Lub zagłodzony,
anemiczny zombie, co było nieco bliżej prawdy.
– Kurczę, niedobrze z nim
– mruknął do siebie Seth.
Edward nie zareagował – wysłuchał
Setha i zniknął w głębi domu.
– Co u nich? Coś się
zmieniło? – spytałam, nadstawiając uszu.
– Nie będę ci nic mówił, bo
i tak długo tu nie zabawisz. – Jacob pokazał mi kły.
– I tu się pan myli, panie
Alfo. Skoro najwyraźniej muszę należeć do jakiejś sfory – a
nie myśl, że nie próbowałam zerwać tej więzi wcześniej, ale
sam dobrze wiesz, że się nie da – to wolę już być z wami.
– Tym razem skrzętnie ukryłam pamięć o momencie, w którym
szybowałam w lesie, przepełniona wolnością. Nie jestem do końca
pewna, co to było, ale z pewnością wtedy nie należałam do żadnej
watahy i nie odczuwałam potrzeby, by zmieniać to w najbliższym
czasie. Nikt nie musiał o tym wiedzieć.
– Leah, ty nawet mnie nie
lubisz. A ja nie lubię ciebie.
– Wielka mi nowina! –
Wywróciłam oczami. Mnie przecież nikt nie lubi. – Słuchaj,
mi to nie przeszkadza. Zostaję z Sethem. Koniec, kropka.
– Wampirów też nie lubisz.
Nie sądzisz, że mielibyśmy tu do czynienia z konfliktem interesów?
– Ty też nie lubisz wampirów.
– Ale ten sojusz to był mój
pomysł. Jestem w tę sprawę zaangażowany. Ty nie.
– Będę się trzymać od nich
z daleka. Mogę patrolować okolicę, tak jak Seth.
– A ja mam ci powierzyć takie
odpowiedzialne zadanie?
Szlag mnie trafił. Wyprostowałam
się, błysnęłam ostrymi kłami i wycedziłam:
– Nie zdradzę swojej watahy.
– To nie jest twoja wataha!
– Powoli zaczynała opanowywać go bezsilna złość. – To nie
jest właściwie żadna wataha! To tylko ja próbuję coś załatwić
na własną rękę! Cholerni Clearwaterowie! Co z wami?! Czemu nie
możecie zostawić mnie w spokoju?!
– Myślałam, że tak zachowują
się przyjaciele – podsunęłam, ale zostałam zupełnie
zagłuszona jego wściekłością.
Seth, wyłażący właśnie zza
drzew, jęknął. Słowa Jacoba go zabolały.
– Myślałem, że na coś ci
się przydałem – powiedział cicho.
– Może trochę inaczej: nie
uprzykrzałeś mi życia. Ale jeśli tak to wygląda, że albo ty i
Leah, albo nic – jeśli jedynym sposobem na pozbycie się jej, jest
odesłanie cię do domu – nie dziw się, że wolałbym, żebyś był
już w La Push.
– Widzisz, Leah? Wszystko
zepsułaś!
– Wiem, wiem – syknęłam
przez zaciśnięte zęby. Sama nie wiem, skąd pojawił się
niemożliwy do wytrzymania ucisk w piersi i szczypanie w kącikach
oczu. Czego ja właściwie się spodziewałam? Przecież dokładnie
tak wszystko zawsze wyglądało – dzień w dzień, w każdej
minucie i każdej najgłupszej sytuacji. Nikt w sforze mnie nie
lubił. Sami grzebali na siłę w moich myślach, a znajdując tam
jedynie zgorzknienie, przed którym broniłam się przepełnioną
jadem złośliwością, wycofywali się, porzucali mnie. Traktowali
jak kogoś, od kogo można zarazić się jakąś śmiertelną
chorobą. Nikt nie zastanawiał się, dlaczego tak się dzieje, nikt
nie próbował mnie zrozumieć – wszyscy od razu pakowali mnie do
teczki z wielkim napisem „nie dotykać”. Nikomu nie było mnie
żal i nikt nawet nie chciał mnie żałować.
W tym momencie nie próbowałam
ukrywać myśli. Nie miałam na to siły. Byłam gotowa natychmiast
obrócić się na pięcie i odejść, stopić w jedno z plamą
zieleni za moimi plecami, przestać istnieć.
Sethowi chyba zrobiło się głupio,
ale zbytnio mnie to nie obeszło.
– Jake... Tylko się ze mną
drażnisz, prawda? Nie odeślesz mnie do domu? Leah nie jest taka
najgorsza. Naprawdę. A jeśli będzie nas troje, będziemy mogli
zataczać w lesie większe koło. I Samowi zostanie tylko siedem
wilków. W życiu nas nie napadnie, jeśli będziemy mieć taką
przewagę liczebną. Widzisz, ile plusów? – przekonywał
delikatnie mój młodszy brat.
– Wiesz, że nie chcę tworzyć
nowej sfory. Nie chcę być przywódcą.
– To nie bądź naszym
przywódcą – szepnęłam.
– Popieram – prychnął.
– Zmykajcie do domu.
– Jake – zaczął znowu
Seth. – Tu jest moje miejsce. Ja tam lubię wampiry. A
przynajmniej Cullenów. Uważam ich za ludzi i zamierzam ich bronić.
Od tego właśnie jesteśmy.
– Może i tu jest twoje
miejsce, ale twojej siostry to nie dotyczy. A uparła się, że cię
nie...
Nagle Jacob zamarł i spojrzał na
mnie z dziwnym błyskiem w oku. Wzdrygnęłam się i położyłam
uszy płasko na łbie. Co on, do cholery, usłyszał?! Wiedziałam
jedynie, że nagle zrezygnował z prób pozbycia się mnie. Doszedł
do wniosku, że za nic mnie nie przegoni. Tylko...
– A ponoć jesteś tu dla Setha
– zaśmiał się kwaśno.
– Oczywiście, że jestem tu
dla Setha...
– I żeby uwolnić się od
Sama.
Zgrzytnęłam zębami. Wściekłość
i chęć rozpłakania się jak mała dziewczynka toczyły we mnie
nierówną walkę.
– Nie muszę ci się z niczego
tłumaczyć. Muszę tylko robić, co mi każą. Należę do tej
sfory, Jacob. To nie podlega dyskusji.
Odszedł kilka kroków, a ja
zaklęłam w myślach.
Mur nie był szczelny. Jak mogłam
wcześniej tego nie zauważyć?! Dorwał się do moich myśli. Do tej
gorzkiej świadomości, że nadal kocham Sama i nie potrafię znieść
tego, jak bardzo ciąży mu moja obecność. Jak czuję się
rozrywana na kawałki za każdym razem, gdy pomyśli o Emily lub
spojrzy na mnie z błyszczącą w oczach niechęcią. Prawda – gdy
miałam wybór, gdy mogłam wreszcie się uwolnić, zrobiłam to bez
wahania.
Wychwyciłam, że nazwał mnie
pieskiem salonowym wampirów, na co wzdrygnęłam się z
obrzydzeniem.
– No, tak daleko, to się
raczej nie posunę. – Przybrałam swoją standardową szorstką
i agresywną maskę, ale wiedziałam, że jest w niej coraz więcej
rys. – Najpierw na pewno co najmniej kilka razy spróbowałabym
się zabić.
– Słuchaj, Leah...
– Nie, to ty słuchaj, Jacob.
Przestań się ze mną kłócić, bo i tak nic nie wskórasz.
Obiecuję, że nie będę sprawiać kłopotów, okej? Będę ci
posłuszna. Tylko nie każ mi wracać do Sama i do roli jego żałosnej
byłej, której nie może spławić. Jeśli chcesz, żebym sobie
poszła – przysiadłam na tylnych łapach i spojrzałam mu
prosto w oczy, unosząc lekko wargi – to będziesz musiał mnie
do tego zmusić.
Przez chwilę tylko warczał na mnie
bezsilnie.
– Seth, czy będziesz na mnie
bardzo zły, jeśli zabiję twoją siostrę? – syknął.
Seth udał, że się zastanawia.
– Hm... Tak, raczej tak.
– Dobra, panno Posłuszna –
westchnął. – To może na coś nam się przydasz i powiesz nam,
co wiesz? Co zrobiliście, kiedy odłączyliśmy się od sfory?
– Wyliśmy dalej. Ale to pewnie
sami słyszeliście. Robiliśmy tyle hałasu, że trochę to
potrwało, zanim się zorientowaliśmy, że obu was już nie słychać.
Sam dostał... – cudem powstrzymałam się od wulgaryzmu i po
prostu pokazałam im wspomnienie, na które obaj się wzdrygnęli. –
Szybko stało się jasne, że musimy zmienić nasze plany. Sam
postanowił z samego rana naradzić się ze starszyzną. Mieliśmy
się spotkać i na nowo obgadać strategię. Było jednak widać, że
nie zamierza wyprawiać się na Cullenów zaraz po tym. Bez was dwóch
i z uprzedzonym przeciwnikiem to byłoby samobójstwo. Nie jestem
pewna, co zrobią, ale gdybym była pijawką, nie przechadzałabym
się teraz po lesie. Sezon polowań na wampiry można uznać za
otwarty.
– Postanowiłaś odpuścić
sobie to poranne spotkanie? – spytał Jacob.
– Kiedy zeszłego wieczoru
rozdzielano patrole, poprosiłam o pozwolenie na powrót do domu,
żeby móc opowiedzieć mamie, co się wydarzyło...
– Cholera! Powiedziałaś
mamie?! – przerwał mi Seth.
– Seth, powstrzymaj się
jeszcze sekundkę z wylewaniem swoich żalów. Leah, mów dalej.
– Gdy tylko zmieniłam się w
człowieka, stwierdziłam, że muszę to wszystko przemyśleć. No i
w końcu zastanawiałam się całą noc. Założę się, że chłopaki
myślały, że śpię. Ta cała koncepcja, że są teraz dwie osobne
sfory i dwa osobne wspólne umysły, nie dawała mi spokoju. Z jednej
strony mogłabym zadbać o bezpieczeństwo brata, tudzież... hm...
skorzystać z innych zalet takiego stanu rzeczy, z drugiej strony
wyszłabym na zdrajcę i musiałabym nie wiadomo jak długo wąchać
wampirzy smród. Wiecie, na co się zdecydowałam. Zostawiłam mamie
liścik. To wszystko. To co teraz? – Sama
nie wiedziałam, dlaczego skłamałam z tym nieszczęsnym liścikiem.
Wprawdzie z perspektywy czasu widzę, że faktycznie wypadałoby
zrobić coś w tym stylu, by nie niepokoić mamy jeszcze bardziej,
ale rano wpadłam w taki amok, że nawet o tym nie myślałam. Warto
chyba jednak nie przysparzać Sethowi stresu – mama i Billy jakoś
sobie poradzą, mój młodszy braciszek za to spokojnie mógłby
wpaść w histerię i natychmiast ruszyć w drogę powrotną do domu,
by powiedzieć wszystkim, że jeszcze żyjemy. Obawiam się, że nie
miałby już możliwości powrotu.
– Chyba po prostu musimy mieć
się na baczności – zaczął ostrożnie Jacob. – Nic
więcej zresztą nie możemy zrobić. Powinnaś się zdrzemnąć,
Leah.
– Ty też prawie nie zmrużyłeś
oka.
– A podobno miałaś być mi
posłuszna?
– Jasne. – Wywróciłam
oczami. – Zobaczysz, ten tekst szybko przestanie cię bawić.
– Mimowolnie ziewnęłam. – Ech, niech ci będzie. Wszystko mi
jedno.
– To ja wracam do patrolowania
granicy, okej? Nie jestem nic a nic zmęczony – Seth aż
podrygiwał w miejscu. Czasami poważnie zastanawiam się, czy nie
jest jakoś opóźniony w rozwoju.
– Dobra, leć. A ja pójdę
zobaczyć, co słychać u Cullenów.
Seth oddalił się wydeptaną w nocy
ścieżką. Odprowadziłam go zamyślonym spojrzeniem, przechylając
łeb.
– Może jednak zrobię ze dwie
rundki, zanim się zwinę? – zaczęłam niby od niechcenia. –
Hej, Seth! Chcesz się przekonać, o ile okrążeń jestem w
stanie cię przegonić?
– Nie! – warknął
stanowczo.
Zaśmiałam się i wystrzeliłam w
las. Wyczułam, że Jacob chciałby jakoś to skomentować, ale
powstrzymał się w ostatnim momencie. Podziwiał mnie za to, jak
dzielnie staram się nie rzucać swoimi typowymi, złośliwymi
tekścikami, jednocześnie irytując się bijącym ode mnie
zadowoleniem. Gdy doszedł do wniosku, że zamiast mnie wolałby na
tym miejscu kogokolwiek innego, nie wytrzymałam.
– Na przykład Paula? –
zasugerowałam, chichocząc.
– Może.
Parsknęłam śmiechem na całego.
Uczucie unoszenia się kilka centymetrów nad ziemią powróciło.
– W takim razie, niech to
będzie mój cel – mniej ci grać na nerwach, niż Paul.
– Tak, popracuj nad tym.
Zmienił się w człowieka a ja,
nadal głupawo szczerząc zębiska, prawie podskoczyłam w miejscu z
rozpierającej mnie energii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz