czwartek, 27 kwietnia 2017

Rozdział 4


Zaszyłam się pod niewielkim świerkiem i położyłam, zwijając w ciasny kłębek. Kłębek kipiący wściekłością na samego siebie i wszystko wokoło. Postarałam się maksymalnie wyciszyć myśli i skupić jedynie na słuchaniu. Cała przemieniłam się nagle w jedno wielkie ucho.
Sfora jeszcze chwilę kręciła się niecierpliwie, wyjąc i rzucając przekleństwami na przemian. Przodował temu wszystkiemu Sam, którego umysł kojarzył mi się z naelektryzowaną burzową chmurą.
Co teraz? – jako pierwszy zdołał ubrać myśli w słowa Quil.
Zmiana planów – syknął Alfa. – Nie możemy zaatakować Cullenów w tej sytuacji.
Dlaczego? Poradzimy sobie! Nadal jest nas więcej! Jacob i Seth nie staną przeciwko swoim braciom! – skowyczał Paul.
Wątpię. – Czarny wilk odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. – Podejrzewam, że owszem, będą w stanie zwrócić się przeciwko nam. Może i przyjdzie im to z trudem, ale zrobią wszystko, by chronić... to coś. Sami przecież widzieliście!
Jacobowi odbiło, a Seth polazł za nim w nadziei na dobrą zabawę – prychnął Collin.
Jutro z rana naradzę się ze starszyzną – zadecydował Sam po chwili milczenia. – Od razu po tym spotkamy się, by coś ustalić. Na razie proponuję wybrać patrole na dzisiejszą noc i choć chwilę od tego wszystkiego odpocząć.
Czy... – odchrząknęłam z trudem. – Czy mogę wypisać się z patrolu? Chciałabym powiedzieć o tym wszystkim mamie. Sami wiecie...
Jasne. – Nie widziałam czarnego wilka, ale czułam, że skrzywił się, słysząc mój głos. – Idź, Leah. Dzisiaj masz wolne. Prześpij się. Staw się tylko jutro na zebraniu.
Jasne – westchnęłam i wyłączyłam się, puszczając biegiem w stronę domu.
Wcale nie mogłam spać.
Pomimo tego, że drzwi do pokoju zamknęłam na amen i uszczelniłam dodatkowo kocem, nadal słyszałam podniesione, przepełnione zdenerwowaniem głosy mamy i Billy'ego, który, jak zwykle gdy działo się coś ważnego, nagle magicznie pojawił się w naszym salonie z kubkiem mocnej kawy w dłoni.
Przewracałam się niecierpliwie z boku na bok. Nakryłam głowę kołdrą, następnie na powrót całkowicie ją odrzuciłam, męczona dusznościami. Uniosłam się na łokciu, wyjrzałam niecierpliwie przez okno, skupiając wzrok na głębokim, żywym mroku, czającym się między drzewami. Przywoływał mnie, kusił, nęcił obietnicą spokoju i ciszy... ale nie mogłam tam iść. Nie mogłam narażać się na ostrzał myśli sfory. Jeszcze nie teraz, nie wtedy, gdy mój mur nie był gotowy. W tej chwili jawił się na tak delikatny, że byle muśnięcie mogło go zwalić, obracając wniwecz całe dnie pracy nad każdą z delikatnych, kruchych cegiełek.
Klęłam pod nosem, wiercąc się. Jak się nie ułożyłam, już za chwilę męczyło mnie wrażenie, że już niewiele brakuje, by zaczęło być mi wygodnie – a to przesunąć trochę lewą rękę, a to inaczej zgiąć prawe kolano. Każdy z tych zabiegów sprawiał, że tylko mocniej się denerwowałam i rozbudzałam.
Ale najgorszym, wywołującym ogniste dreszcze na mojej spoconej skórze, był brak jakichkolwiek odgłosów zza ściany, za którą mieścił się pokój Setha. Żadnego wściekłego walenia w komputerową klawiaturę, żadnego przeklinania na zanikające łącze internetowe lub krzyczenia do słuchawki telefonu. Nawet cichego, śpiącego oddechu. Bałam się o niego. Bałam się o niego tak bardzo, że aż mnie skręcało.
Czułam mdłości na widok paczki kabanosów, skrupulatnie naszykowanej obok łóżka. Jedyne, na co miałam ochotę, to rzucenie wszystkiego w cholerę i puszczenie się wydłużonym galopem w stronę domu Cullenów.
Gdy już wreszcie udało mi się zasnąć, nie zaznałam spokoju. Sny były kolorowe, wyraziste i pachnące. Pnie drzew migały w szalonym kalejdoskopie, mieszając się z twarzami członków sfory i scenami niedawnej walki z nowo narodzonymi wampirami. Metaliczny posmak krwi niczym nie dawał zmyć się z języka. Łapy bolały od długiego biegu, pot rosił boki, słoną falą zalewał szczypiące ślepia, lecz umysł nieustannie przypominał, by pod żadnym pozorem się nie zatrzymywać. Jakby od tego zależało moje życie. Ostatnim, co błysnęło, wyrywając mnie ze snu, były lśniące czerwienią i wielowiekową mądrością oczy i ostre, wcale nie wampirze kły.
Zerwałam się z łóżka, dysząc ciężko. Świt barwił niebo ponad wierzchołkami drzew na różowo, upodobniając strzępki chmur do waty cukrowej. Panowały idealna cisza i spokój. W rześkim, przepełnionym zapachem rosy powietrzu czaiło się coś nierzeczywistego, czerpiącego senną aurę z umysłów pogrążonych w spoczynku ludzi. Między drzewami nadal królowała lodowata ciemność. Ciągle tak samo przyzywająca, jak w nocy.
Zaklęłam głośno, budząc zapewne wszystkich domowników, i rzuciłam się do drzwi. Klamka z pewnością wybiła sporą dziurę w ścianie, ale nie przejmowałam się tym – skoczyłam w stronę wilgotnej czerni, z rozkoszą witając dreszcze i łaskotanie pokrywającego skórę futra. Opadłam na cztery łapy i puściłam się biegiem przed siebie.
Leah?!
Leah, nareszcie! Co się stało?!
Dlaczego tak nagle wczoraj odeszłaś?!
Powiedziałaś wszystko Sue?
Prawie uśmiechałam się, słysząc przesiąknięte paniką głosy członków sfory. Ignorowałam ich. Mur był potężny i namacalny jak nigdy.
Leah! Natychmiast chodź do nas! – rozkazał Sam. Z jego głosu biła potęga prawdziwej Alfy.
Na którą byłam obojętna.
Nigdy więcej nie waż się mówić mi, co mam robić! – warknęłam triumfalnie, posyłając czarnemu wilkowi dokładną wizualizację wykonanego z wdziękiem wała.
Biegłam, nie przejmując się niczym. Łapy zapadały się w soczyście zielonym, pachnącym mchu, pierwsze promienie słońca przenikały między gałęziami starych modrzewi, nadając wszystkiemu wokoło pełnej piękna, baśniowej aury. Miałam ochotę na przemian wyć i płakać ze szczęścia. Czułam się wolna – doskonale wolna, niekrępowana niczym, nieobciążona żadnymi wyssanymi z palca obowiązkami. Miałam wrażenie, jakbym unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, szybowała w rześkim, aromatycznym powietrzu, nie przejmując niczym oprócz upajającego do zawrotów głowy pędu. Żadnych głosów w mojej głowie, żadnych pociągających za kończyny sznurków – tylko ja i huczące w uszach powietrze. Czułam się jak niepodzielna władczyni lasu. Złociste promienie tworzyły mój wspaniały, ociekający przepychem królewski płaszcz, drobne zwierzęta oddawały cześć, zamierając w bezruchu, gdy mijałam je w pełnym pędzie, rozmywając w srebrzystą strzałę. Wszystko to istniało tylko dla mnie.
Sama nie wiem, jak długo szybowałam w ten sposób, nie zważając na nic. Zatrzymałam się dopiero, gdy ciało upomniało się o odpoczynek uporczywym kłuciem w boku. Wryłam pazury wszystkich czterech łap w miękką ziemię, wyhamowałam gwałtownie, dysząc jak lokomotywa.
Pot zalewał oczy. Jak w śnie.
Nigdy jeszcze nie byłam aż tak pewna siebie. Nadal, choć sceneria już nie rozmywała się w pędzie po moich bokach, czułam tętno lasu, pulsujące w rytm bicia mojego wilczego serca. Zupełnie jakbym wreszcie pogodziła się z samą sobą. Nie wiedziałam, jak nazwać to uczucie, ale byłam pewna, że dawno nie przeżyłam czegoś równie wspaniałego. Pewnie w tym momencie byłabym gotowa nawet przebaczyć Samowi.
Ta właśnie myśl przywołała mnie do rzeczywistości. Potrząsnęłam łbem, chcąc trochę wybudzić się z sennej atmosfery i skupić na tym, po co tu jestem. W mojej głowie panowała idealna, wspaniała pustka – nie słyszałam żadnego z członków sfory, choć nie ulegało wątpliwościom, że nadal trwali w wilczych ciałach. Doszłam do wniosku, że wraz z wyzwoleniem się spod woli Alfy utraciłam kontakt z nimi. Teraz należało w jakiś sposób odnowić więź z Sethem i Jacobem...
Ruszyłam szybkim truchtem w stronę granicy naszego terytorium – tam, gdzie drzewa zmieniały się w przesycony obcym zapachem teren otaczający posiadłość Cullenów. Usilnie szukałam w eterze znajomych barw.
Najpierw poczułam ich zapach, dopiero potem cień myśli. Zadarłam triumfalnie ogon i puściłam się biegiem w stronę chłopaków. Seth niemal natychmiast podniósł alarm, zrywając przysypiającego Jacoba na równe nogi, obaj rzucili się pędem w moją stronę.
No cześć, chłopaki – pomyślałam, wykrzywiając się w szerokim wilczym uśmiechu.
Seth zaskowyczał cicho. Obaj skupili się ma moich myślach i jak na komendę warknęli.
O nie, tylko nie to! Spadaj, Leah! – jęknął Seth. Odrzucił łeb do tyłu, gotów zawyć jeszcze raz – tym razem z kipiącego w nim żalu, ale Jacob akurat pojawił się tuż obok i syknął:
Stul pysk, baranie!
No tak... – Wściekły, zaczął ryć pazurami w ziemi. Do pełnego wizerunku krnąbrnego bachora brakowało mu jedynie niebieskiego smoczka w pysku.
Seth, przestań jojczyć. Zachowujesz się jak małe dziecko! – westchnęłam, zwinnie przedzierając się przez zarośla.
Jacob zaczął warczeć, przyklejając uszy płasko do łba. W razie czego wycofałam się o krok – co jak co, ale nawet przepełniona po brzegi potęgą budzącego się do życia lasu nie liczyłam na to, że dam mu radę w otwartej walce. A właśnie wyglądał, jakby zamierzał skoczyć mi do gardła.
Co ty najlepszego wyprawiasz? – spytał niezbyt uprzejmie.
To chyba oczywiste, prawda? – szczeknęłam krótko, co było wilczym wydaniem sarkastycznego śmiechu. – Jestem teraz renegatem, tak jak wy. Chcę dołączyć do waszej żałosnej sfory. Do klubu wampirzych psów obronnych.
Nie ma mowy. Zawracaj, zanim przegryzę ci ścięgno.
Już widzę, jak mnie doganiasz. – Wyszczerzyłam zębiska. – To jak, nieulękniony przywódco? Ścigamy się?
Jacob odetchnął powoli i bardzo głęboko, próbując się uspokoić. Następnie zwrócił się do Setha:
Seth, leć do Cullenów dać im znać, że to tylko twoja durna siostra. Sam się nią zajmę.
Już się robi! – Czym prędzej popędził w stronę białego domu.
Cała aż się zagotowałam i zjeżyłam sierść na karku.
Puszczasz go tam samego?!
Założę się, że wolałby zostać przez nich zaatakowany, niż dłużej tu z tobą siedzieć.
Zamknij się, Jacob. Och, przepraszam – powinnam była powiedzieć: „zamknij się, wielce szanowna Alfo”.
Co tu robisz, co cholery?
Myślisz, że mogłabym siedzieć spokojnie w domu po tym, jak mój młodszy brat zgłosił się na ochotnika, żeby zostać gryzakiem dla wampirów?
Seth ani nie chce, ani nie potrzebuje twojej ochrony. Zresztą, nikt cię tu nie chce.
Ojoj, już to sobie biorę do serca, ha! – prychnęłam. Przeszywającą ciało słabość ukryłam głęboko za murem, który był w tej chwili tak silny, że nawet Jacob nie mógłby go przebić. – Chcesz, żebym sobie poszła? To pokaż mi kogoś, kto dla odmiany ceni sobie moje towarzystwo – warknęłam, nie zdoławszy się w porę powstrzymać.
Czyli tu wcale nie chodzi o Setha, tak? – odgadł błyskawicznie.
Oczywiście, że tu chodzi o Setha. Usiłuję ci tylko pokazać, że bycie niechcianą to dla mnie nie pierwszyzna. Ten argument do mnie zupełnie nie trafia.
Zamilkł na chwilę, próbując wszystko sobie poukładać. Ja sama również potrzebowałam przerwy – wypuściłam wstrzymywane od jakiegoś czasu powietrze, zmuszając kołaczące serce do zwolnienia. Nie chciałam za nic tego po sobie pokazywać, ale Jacob trafił. Osiągnął dokładnie to, co miał na myśli – sprawił, że poczułam się jak nic niewarty, nikomu niepotrzebny śmieć. Czyli dokładnie tak, jak czułam się nieustannie w ciągu ostatnich lat.
Jak tylko sobie to uświadomiłam, mur zachwiał się niebezpiecznie.
Czy to Sam cię przysłał? – spytał wreszcie.
Gdybym wypełniała teraz rozkazy Sama, to byś mnie nie słyszał. Wypowiedziałam mu służbę.
Przechylił łeb i spróbował zbadać moje myśli. Odsłoniłam przed nim fragment, w którym z rozpaczą i obrzydzeniem do samej siebie i wszystkich wokoło odmówiłam ścigania Setha. Więcej nie musiał wiedzieć.
I co, teraz jesteś lojalna wobec mnie? – spytał z nutą drwiny. – Ha ha. Świetny dowcip.
Nie mam wielkiego pola do manewru. Staram się dokonać właściwego wyboru. Wierz mi, jestem równie zachwycona tym, jak się to wszystko potoczyło, jak ty.
Niestety, nie udało mi się do końca zakamuflować entuzjazmu, jakim napawało mnie wypięcie się na Sama, więc nie byłam pewna, czy mi uwierzył. Skrzywiłam się, gdy sięgnął głębiej, chcąc wygrzebać z moich myśli coś istotnego. Nikt nigdy nie siedział mi w głowie z takim zaangażowaniem. Zazwyczaj nikt nie chciał wiedzieć, co tam się dzieje. Nikt nie chciał mnie lepiej poznać.
W tym momencie Seth dotarł wreszcie do domu Cullenów i zaczął intensywnie myśleć o moim pojawieniu się. Jego oczami widziałam twarz stojącego w oknie Edwarda – wyglądał jak ofiara nieudanej chemioterapii. Lub zagłodzony, anemiczny zombie, co było nieco bliżej prawdy.
Kurczę, niedobrze z nim – mruknął do siebie Seth.
Edward nie zareagował – wysłuchał Setha i zniknął w głębi domu.
Co u nich? Coś się zmieniło? – spytałam, nadstawiając uszu.
Nie będę ci nic mówił, bo i tak długo tu nie zabawisz. – Jacob pokazał mi kły.
I tu się pan myli, panie Alfo. Skoro najwyraźniej muszę należeć do jakiejś sfory – a nie myśl, że nie próbowałam zerwać tej więzi wcześniej, ale sam dobrze wiesz, że się nie da – to wolę już być z wami. – Tym razem skrzętnie ukryłam pamięć o momencie, w którym szybowałam w lesie, przepełniona wolnością. Nie jestem do końca pewna, co to było, ale z pewnością wtedy nie należałam do żadnej watahy i nie odczuwałam potrzeby, by zmieniać to w najbliższym czasie. Nikt nie musiał o tym wiedzieć.
Leah, ty nawet mnie nie lubisz. A ja nie lubię ciebie.
Wielka mi nowina! – Wywróciłam oczami. Mnie przecież nikt nie lubi. – Słuchaj, mi to nie przeszkadza. Zostaję z Sethem. Koniec, kropka.
Wampirów też nie lubisz. Nie sądzisz, że mielibyśmy tu do czynienia z konfliktem interesów?
Ty też nie lubisz wampirów.
Ale ten sojusz to był mój pomysł. Jestem w tę sprawę zaangażowany. Ty nie.
Będę się trzymać od nich z daleka. Mogę patrolować okolicę, tak jak Seth.
A ja mam ci powierzyć takie odpowiedzialne zadanie?
Szlag mnie trafił. Wyprostowałam się, błysnęłam ostrymi kłami i wycedziłam:
Nie zdradzę swojej watahy.
To nie jest twoja wataha! – Powoli zaczynała opanowywać go bezsilna złość. – To nie jest właściwie żadna wataha! To tylko ja próbuję coś załatwić na własną rękę! Cholerni Clearwaterowie! Co z wami?! Czemu nie możecie zostawić mnie w spokoju?!
Myślałam, że tak zachowują się przyjaciele – podsunęłam, ale zostałam zupełnie zagłuszona jego wściekłością.
Seth, wyłażący właśnie zza drzew, jęknął. Słowa Jacoba go zabolały.
Myślałem, że na coś ci się przydałem – powiedział cicho.
Może trochę inaczej: nie uprzykrzałeś mi życia. Ale jeśli tak to wygląda, że albo ty i Leah, albo nic – jeśli jedynym sposobem na pozbycie się jej, jest odesłanie cię do domu – nie dziw się, że wolałbym, żebyś był już w La Push.
Widzisz, Leah? Wszystko zepsułaś!
Wiem, wiem – syknęłam przez zaciśnięte zęby. Sama nie wiem, skąd pojawił się niemożliwy do wytrzymania ucisk w piersi i szczypanie w kącikach oczu. Czego ja właściwie się spodziewałam? Przecież dokładnie tak wszystko zawsze wyglądało – dzień w dzień, w każdej minucie i każdej najgłupszej sytuacji. Nikt w sforze mnie nie lubił. Sami grzebali na siłę w moich myślach, a znajdując tam jedynie zgorzknienie, przed którym broniłam się przepełnioną jadem złośliwością, wycofywali się, porzucali mnie. Traktowali jak kogoś, od kogo można zarazić się jakąś śmiertelną chorobą. Nikt nie zastanawiał się, dlaczego tak się dzieje, nikt nie próbował mnie zrozumieć – wszyscy od razu pakowali mnie do teczki z wielkim napisem „nie dotykać”. Nikomu nie było mnie żal i nikt nawet nie chciał mnie żałować.
W tym momencie nie próbowałam ukrywać myśli. Nie miałam na to siły. Byłam gotowa natychmiast obrócić się na pięcie i odejść, stopić w jedno z plamą zieleni za moimi plecami, przestać istnieć.
Sethowi chyba zrobiło się głupio, ale zbytnio mnie to nie obeszło.
Jake... Tylko się ze mną drażnisz, prawda? Nie odeślesz mnie do domu? Leah nie jest taka najgorsza. Naprawdę. A jeśli będzie nas troje, będziemy mogli zataczać w lesie większe koło. I Samowi zostanie tylko siedem wilków. W życiu nas nie napadnie, jeśli będziemy mieć taką przewagę liczebną. Widzisz, ile plusów? – przekonywał delikatnie mój młodszy brat.
Wiesz, że nie chcę tworzyć nowej sfory. Nie chcę być przywódcą.
To nie bądź naszym przywódcą – szepnęłam.
Popieram – prychnął. – Zmykajcie do domu.
Jake – zaczął znowu Seth. – Tu jest moje miejsce. Ja tam lubię wampiry. A przynajmniej Cullenów. Uważam ich za ludzi i zamierzam ich bronić. Od tego właśnie jesteśmy.
Może i tu jest twoje miejsce, ale twojej siostry to nie dotyczy. A uparła się, że cię nie...
Nagle Jacob zamarł i spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku. Wzdrygnęłam się i położyłam uszy płasko na łbie. Co on, do cholery, usłyszał?! Wiedziałam jedynie, że nagle zrezygnował z prób pozbycia się mnie. Doszedł do wniosku, że za nic mnie nie przegoni. Tylko...
A ponoć jesteś tu dla Setha – zaśmiał się kwaśno.
Oczywiście, że jestem tu dla Setha...
I żeby uwolnić się od Sama.
Zgrzytnęłam zębami. Wściekłość i chęć rozpłakania się jak mała dziewczynka toczyły we mnie nierówną walkę.
Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. Muszę tylko robić, co mi każą. Należę do tej sfory, Jacob. To nie podlega dyskusji.
Odszedł kilka kroków, a ja zaklęłam w myślach.
Mur nie był szczelny. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?! Dorwał się do moich myśli. Do tej gorzkiej świadomości, że nadal kocham Sama i nie potrafię znieść tego, jak bardzo ciąży mu moja obecność. Jak czuję się rozrywana na kawałki za każdym razem, gdy pomyśli o Emily lub spojrzy na mnie z błyszczącą w oczach niechęcią. Prawda – gdy miałam wybór, gdy mogłam wreszcie się uwolnić, zrobiłam to bez wahania.
Wychwyciłam, że nazwał mnie pieskiem salonowym wampirów, na co wzdrygnęłam się z obrzydzeniem.
No, tak daleko, to się raczej nie posunę. – Przybrałam swoją standardową szorstką i agresywną maskę, ale wiedziałam, że jest w niej coraz więcej rys. – Najpierw na pewno co najmniej kilka razy spróbowałabym się zabić.
Słuchaj, Leah...
Nie, to ty słuchaj, Jacob. Przestań się ze mną kłócić, bo i tak nic nie wskórasz. Obiecuję, że nie będę sprawiać kłopotów, okej? Będę ci posłuszna. Tylko nie każ mi wracać do Sama i do roli jego żałosnej byłej, której nie może spławić. Jeśli chcesz, żebym sobie poszła – przysiadłam na tylnych łapach i spojrzałam mu prosto w oczy, unosząc lekko wargi – to będziesz musiał mnie do tego zmusić.
Przez chwilę tylko warczał na mnie bezsilnie.
Seth, czy będziesz na mnie bardzo zły, jeśli zabiję twoją siostrę? – syknął.
Seth udał, że się zastanawia.
Hm... Tak, raczej tak.
Dobra, panno Posłuszna – westchnął. – To może na coś nam się przydasz i powiesz nam, co wiesz? Co zrobiliście, kiedy odłączyliśmy się od sfory?
Wyliśmy dalej. Ale to pewnie sami słyszeliście. Robiliśmy tyle hałasu, że trochę to potrwało, zanim się zorientowaliśmy, że obu was już nie słychać. Sam dostał... – cudem powstrzymałam się od wulgaryzmu i po prostu pokazałam im wspomnienie, na które obaj się wzdrygnęli. – Szybko stało się jasne, że musimy zmienić nasze plany. Sam postanowił z samego rana naradzić się ze starszyzną. Mieliśmy się spotkać i na nowo obgadać strategię. Było jednak widać, że nie zamierza wyprawiać się na Cullenów zaraz po tym. Bez was dwóch i z uprzedzonym przeciwnikiem to byłoby samobójstwo. Nie jestem pewna, co zrobią, ale gdybym była pijawką, nie przechadzałabym się teraz po lesie. Sezon polowań na wampiry można uznać za otwarty.
Postanowiłaś odpuścić sobie to poranne spotkanie? – spytał Jacob.
Kiedy zeszłego wieczoru rozdzielano patrole, poprosiłam o pozwolenie na powrót do domu, żeby móc opowiedzieć mamie, co się wydarzyło...
Cholera! Powiedziałaś mamie?! – przerwał mi Seth.
Seth, powstrzymaj się jeszcze sekundkę z wylewaniem swoich żalów. Leah, mów dalej.
Gdy tylko zmieniłam się w człowieka, stwierdziłam, że muszę to wszystko przemyśleć. No i w końcu zastanawiałam się całą noc. Założę się, że chłopaki myślały, że śpię. Ta cała koncepcja, że są teraz dwie osobne sfory i dwa osobne wspólne umysły, nie dawała mi spokoju. Z jednej strony mogłabym zadbać o bezpieczeństwo brata, tudzież... hm... skorzystać z innych zalet takiego stanu rzeczy, z drugiej strony wyszłabym na zdrajcę i musiałabym nie wiadomo jak długo wąchać wampirzy smród. Wiecie, na co się zdecydowałam. Zostawiłam mamie liścik. To wszystko. To co teraz? – Sama nie wiedziałam, dlaczego skłamałam z tym nieszczęsnym liścikiem. Wprawdzie z perspektywy czasu widzę, że faktycznie wypadałoby zrobić coś w tym stylu, by nie niepokoić mamy jeszcze bardziej, ale rano wpadłam w taki amok, że nawet o tym nie myślałam. Warto chyba jednak nie przysparzać Sethowi stresu – mama i Billy jakoś sobie poradzą, mój młodszy braciszek za to spokojnie mógłby wpaść w histerię i natychmiast ruszyć w drogę powrotną do domu, by powiedzieć wszystkim, że jeszcze żyjemy. Obawiam się, że nie miałby już możliwości powrotu.
Chyba po prostu musimy mieć się na baczności – zaczął ostrożnie Jacob. – Nic więcej zresztą nie możemy zrobić. Powinnaś się zdrzemnąć, Leah.
Ty też prawie nie zmrużyłeś oka.
A podobno miałaś być mi posłuszna?
Jasne. – Wywróciłam oczami. – Zobaczysz, ten tekst szybko przestanie cię bawić. – Mimowolnie ziewnęłam. – Ech, niech ci będzie. Wszystko mi jedno.
To ja wracam do patrolowania granicy, okej? Nie jestem nic a nic zmęczony – Seth aż podrygiwał w miejscu. Czasami poważnie zastanawiam się, czy nie jest jakoś opóźniony w rozwoju.
Dobra, leć. A ja pójdę zobaczyć, co słychać u Cullenów.
Seth oddalił się wydeptaną w nocy ścieżką. Odprowadziłam go zamyślonym spojrzeniem, przechylając łeb.
Może jednak zrobię ze dwie rundki, zanim się zwinę? – zaczęłam niby od niechcenia. – Hej, Seth! Chcesz się przekonać, o ile okrążeń jestem w stanie cię przegonić?
Nie! – warknął stanowczo.
Zaśmiałam się i wystrzeliłam w las. Wyczułam, że Jacob chciałby jakoś to skomentować, ale powstrzymał się w ostatnim momencie. Podziwiał mnie za to, jak dzielnie staram się nie rzucać swoimi typowymi, złośliwymi tekścikami, jednocześnie irytując się bijącym ode mnie zadowoleniem. Gdy doszedł do wniosku, że zamiast mnie wolałby na tym miejscu kogokolwiek innego, nie wytrzymałam.
Na przykład Paula? – zasugerowałam, chichocząc.
Może.
Parsknęłam śmiechem na całego. Uczucie unoszenia się kilka centymetrów nad ziemią powróciło.
W takim razie, niech to będzie mój cel – mniej ci grać na nerwach, niż Paul.
Tak, popracuj nad tym.
Zmienił się w człowieka a ja, nadal głupawo szczerząc zębiska, prawie podskoczyłam w miejscu z rozpierającej mnie energii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz