Gdy się obudziłam, było jakoś
dziwnie.
I nie chodzi nawet o to, że sądząc
po pozycji słońca, mogła być jakaś dwunasta, choć nie
przypominam sobie, kiedy ostatni raz wstałam o takiej porze. Ta
dziwność z pewnością wynikała z tego, że doskonale zdawałam
sobie sprawę z tego, że w domu znajduje się dziewięć osób, a
słyszałam jedynie delikatne trzepotanie serduszka małej
dziewczynki. Nikt nie oddychał, nikt nie rozmawiał – rany,
przecież oni nawet się nie ruszali! Dopiero teraz z pełną mocą
uświadomiłam sobie, że właściwie mieszkam z żywymi trupami.
Odrobinkę niedobrze mi się zrobiło.
Chwilę jeszcze kotłowałam się na
łóżku, nie mogąc zmusić do wstania. Choć wychodziło na to, że
spałam czternaście godzin, nie chciałam opuszczać cudownie
miękkiego materaca. Miałam jakieś głupie wrażenie, jakbym była
w tym obłędnie wygodnym łóżku zupełnie bezpieczna, jakby całe
zło świata nie mogło mnie dosięgnąć, jakby kuta, metalowa rama
potrafiła stanąć mu na przeszkodzie. Wreszcie jednak własny
żołądek wygrał ze mną nierówną walkę, głośnym burczeniem
przypominając, że stanowczo zbyt dawno niczego nie dostał i
grożąc, że zaraz zajmie się trawieniem siebie samego, jeśli to
się nie zmieni. Nie uśmiechało mi się to, więc wreszcie wzięłam
z szafy pierwszą kieckę, jaka się nawinęła, i ruszyłam do
łazienki, by choć mniej więcej ogarnąć się przed śniadaniem.
Po co wampirom łazienka? Zanim się
tutaj przeprowadziłam, byłam po prostu pewna, że albo dawno już
przerobili to pomieszczenie na dodatkowy pokój, albo jest jedynie
symboliczną, maleńką klitką, pachnącą zaduchem i witającą
grubą na kilka centymetrów warstwą kurzu. A tu? Nawet kafelków
zwykłych nie mogli położyć. Ściany i podłogę okrywało coś,
co jak na moje oko było prawdziwym, żyłkowanym marmurem – białym
z różowawym połyskiem. Wielka wanna na nóżkach zachęcała, by
wleźć do niej i nigdy już nie wychodzić, dywanik był tak miękki,
że stopy zapadały się w nim prawie po kostki, a prostokątne
lustro tak nieskazitelnie czyste, że byłam pewna, że jeśli tylko
przejrzę się w nim dokładniej, to zobaczę swoją duszę. O ile ją
mam. Wąska półeczkę pod nim zastawiał cały rząd różnobarwnych
flakoników z perfumami. Wampiry nie potrzebują innych kosmetyków,
więc Alice i Rosalie pewnie tym to nadrabiały. Mi taka ilość
starczyłaby na kilkaset lat z hakiem. Szczerze, to odrobinę mnie to
zdziwiło, bo zawsze wydawało mi się, że wampiry mają zbyt czuły
węch, by skraplać się jeszcze czymś takim, ale widocznie mało
jeszcze wiem.
Umyłam się i ubrałam, jeszcze
kilkukrotnie biorąc pod uwagę zrezygnowanie z wysiłków i powrót
do łóżka. Niestety doskonale wiedziałam, że przecież nie
pojawiłam się tutaj po to, by się lenić, tylko by pomóc Cullenom
obmyślić dobry plan ochronienia Renesmee. To, że raczej mi się
nie chciało, nie miało tu nic do rzeczy.
Uznawszy, że kontemplowałam swoje
lenistwo stanowczo za długo, wzięłam się w garść i wyszłam na
korytarz. Tylko problem w tym, że zrobiłam to na tyle szybko, że
pomimo swojego nadludzkiego refleksu zwyczajnie w kogoś wlazłam.
A tym kimś okazała się Rosalie.
Blond wampirzyca odskoczyła ode
mnie jak oparzona, skrzywiła się w potwornym grymasie i
ostentacyjnie zatkała nos. Parsknęłam szczerym śmiechem na ten
widok i palnęłam bez wahania:
– Nie marszcz się tak, bo ci
jeszcze zostanie.
Zasyczała na mnie, ukazując zęby,
więc odpowiedziałam jej najgłębszym wilczym warkotem, na jaki
tylko mogłam zdobyć się w ludzkim ciele, i odeszłam kilka kroków.
Już miałam wejść do swojego pokoju, by zostawić w nim rzeczy i
poczekać, aż ta niechciana przeszkoda ruszy się na tyle, bym mogła
o niej zapomnieć, gdy usłyszałam:
– Po co tu przyjechałaś?
– Chyba nie rozumiem – odparłam
beztrosko. Nie zamierzałam dać się wciągnąć w bezsensowny
dialog.
– Doskonale rozumiesz. – W
ułamku sekundy zmaterializowała się przede mną. Zaklęłam i
odskoczyłam kilka kroków. – Dlaczego tu jesteś?
– Bo mnie zaprosiliście. Bo tak
mi wygodniej. Bo jestem masochistką. – Wzruszyłam ramionami. –
Zakreśl odpowiednie. A teraz przesuń się łaskawie.
Gdy spróbowałam ją wyminąć i
podejść do drzwi, oparła się prowokacyjnie o framugę.
– Wiesz, co ja o tym myślę? –
zaczęła pozornie beztroskim tonem. – Że jesteś tu szpiegiem. Że
kudłacze zaproponowały rozejm, a tak naprawdę coś knują, a ty
jesteś tu, by doprowadzić do czegoś złego. Jesteś wtyką Sama.
– Ja? Wtyką Sama? – Teraz to
już mnie szlag trafił. – Sorry, ale nie nudzi mi się aż tak, by
robić dla niego cokolwiek. Przesuń się.
– Tylko tak mówisz –
kontynuowała. – Tak naprawdę chcesz, byśmy ci zaufali, a
potem...
– No właśnie, co potem? –
Odruchowo uniosłam wargi, pokazując kły. – Zamorduję was, gdy
będziecie spać? Ojej, zapomniałam, że przecież nie śpicie. I
cały plan wziął w łeb! – Postanowiłam ją zwyczajnie
odepchnąć, ale okazała się stać twardo jak skała.
– Wiem, że coś knujesz, kundlu –
wycedziła, nachylając się niebezpiecznie. – Mam na ciebie oko.
– Uważaj, żeby ktoś ci go nie
wydłubał – odpowiedziałam w podobnym tonie.
W ostatnim momencie chwyciła mnie
mocno za ramię...
I to był błąd. W jednej chwili
przeszedł mnie silny, ognisty dreszcz. Z dzikim warkotem rzuciłam
się pięknej wampirzycy do gardła, nie zważając już na to, że
korytarz stał się nagle ciasny, a sukienka rozpadła się w szwach
z trzaskiem.
Rosalie krzyknęła, co
zdezorientowało mnie na moment, lecz zreflektowałam się na tyle
szybko, by nie zdążyła tego zauważyć. Wpadłam na nią z
impetem, wleciałyśmy do sąsiedniego pokoju przez wyważone drzwi,
potoczyłyśmy się po podłodze. Chwyciła mnie mocno za luźną
skórę na karku i szarpnęła, przez co zachwiałam się i
wylądowałam na całkiem ładnym łożu, które zarwało się z
trzaskiem. Nie pozostając dłużna, przygwoździłam ją łapami do
ściany, już szykując się, by zatopić kły w porcelanowej
skórze...
Ktoś złapał mnie wpół i
odciągnął od rzucającej przekleństwami blondynki. Szarpałam
się, skomląc żałośnie i kłapiąc szczękami, ale Emmet, którego
rozpoznałam w interweniującym, okazał się o wiele silniejszy.
Powoli położył mnie na podłodze i docisnął, bym wreszcie się
uspokoiła.
– Rosalie, co ty wyprawiasz?! –
krzyknęła Esme, nagle materializując się obok.
Byłam tak zaskoczona tym, że
ochrzan nie spotkał mnie, że aż zamarłam na moment, ciekawie
stawiając uszy.
– Dlaczego ją prowokujesz?! –
Złapała piękną dziewczynę za ramię i odciągnęła, przez co
tak bardzo zaczęła kojarzyć mi się z typową matką z serialu, że
aż prawie parsknęłam śmiechem. A w wilczym ciele nie jest to
najłatwiejsze. – Idź na dół. Zaraz sobie porozmawiamy –
zagroziła. Wreszcie zwróciła się do mnie. – Nic ci się nie
stało?
Byłam tak oniemiała, że dłuższą
chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, jak powinnam pokiwać łbem,
by pokazać, że jest w porządku. Emmet, zorientowawszy się, że
ochłonęłam wystarczająco, by nie podjąć kolejnej próby
schrupania blondi na surowo, puścił mnie powoli. Dopiero po tym,
jak przestał przygniatać mnie do kunsztownego dywanu we wschodni
wzorek, zorientowałam się, że przez cały czas nie oddychałam.
Zaczerpnęłam wreszcie pełną pierś powietrza, zachwiałam się,
gdy zakręciło mi się w głowie.
– O rany, tak mi za nią głupio –
odezwało się nagle tuż obok mnie.
Prawie wyszłam z siebie. Obróciłam
się gwałtownie, ale na szczęście rozpoznałam Alice, zanim
ponownie narobiłam afery. I wtedy właśnie poczułam... wstyd.
Dziwnie mi to przyznać, ale sama nie pamiętam, kiedy ostatnim razem
tak miałam. Już od kilku lat podążałam przez życie z beztroskim
przeświadczeniem, że w niczym wokół nie ma ani grama mojej winy,
że to raczej wszyscy inni powinni przepraszać mnie na każdym kroku
i nosić na rękach, bym przypadkiem nie naraziła się zbyt mocno, a
teraz... aż zachciało mi się schować w kącie. Opuściłam łeb i
płasko przykleiłam do niego uszy, zmieniając się w czysty obraz
wilczej pokory.
– Ojej, ale to przecież nie twoja
wina! – Alice, zanim zdążyłam się odsunąć, objęła mnie za
potężną szyję i przytuliła mocno, nie bojąc się zanurzyć
twarzy w sierści. – Ona wiedziała, że nie powinna cię
prowokować, więc sama jest sobie winna. Ty jesteś
zmiennokształtną, nic na to nie poradzisz, zadziałałaś tak, jak
nakazał ci instynkt, prawda?
Potaknęłam nieśmiało, z
niewiadomych przyczyn nie chcąc spojrzeć jej prosto w oczy.
– No właśnie. A teraz chodź,
pomogę ci się ubrać.
Przez chwilę nie wiedziałam, o co
jej chodzi. Skrzywiłam się pytająco. Czy ja nie umiem sama wyjąć
z szafy ciuchów i ich na siebie wciągnąć?
– To może ci przeszkadzać, a
chyba nie chcesz niczego zabrudzić? – Krótkim gestem wskazała
okolice mojej prawej łapy.
Odruchowo podążyłam za jej
wzrokiem. I co? Okazało się, że zwyczajnie zrobiłam sobie podczas
tej akcji krzywdę. Rozcięłam skórę na prawie dziesięć
centymetrów. Dopiero na ten widok poczułam ból i metaliczny zapach
w powietrzu. Pewnie stało się, gdy zmiażdżyłam łóżko. Byłam
po prostu żałosna – już drugiego dnia zrobiłam sobie kuku w
domu pełnym nieśmiertelnych istot, oceniających mnie na każdym
kroku i pewnie w większości tylko czekających, aż kompletnie się
wygłupię.
Posłusznie podreptałam za
dziewczyną do swojego pokoju, utykając lekko. Alice zamknęła za
mną drzwi, przez co w maleńkim pomieszczeniu zrobiło się tak mało
miejsca, że nie zdołałabym się obrócić. Jakoś przecisnęła
się między moim bokiem a biurkiem, by podejść do szafy, następnie
otworzyła ją szeroko i zaczęła przebierać w ciuchach. No tak, a
ja myślałam, że weźmie pierwszą rzecz z brzegu...
– O rany, tak kiecka jest cudowna!
– pisnęła w pewnym momencie, wyciągając z szafy czarną tkaninę
zebraną w pasie matowym łańcuszkiem. – Błagam, załóż ją!
Uśmiechnęłam się po wilczemu,
wskazując nosem na jedną z szuflad. Wampirzyca na szczęście
zreflektowała się szybko i rzuciła mi bieliznę. Przemieniłam
się, naciągnęłam na siebie czarne koronki, na widok których też
wpadła w zachwyt, i pozwoliłam, by pomogła mi z sukienką. Rana na
przedramieniu już zaczynała się goić, ale wciąż lekko krwawiła
i nieprzyjemnie szczypała. Ciekawa byłam, co by się stało, gdyby
dostało się do niej trochę wampirzego jadu? Zabiłoby mnie to?
Pozbawiło mnie mocy? Osłabiło? A może mój organizm wcale by na
to nie zareagował? Może dzięki wilczym genom jestem odporna?
Wolałam się o tym nie przekonywać.
Alice, jakby wyczuwając, że mimo
gorączkowych zapewnień wcale nie czuję się najlepiej, pchnęła
mnie na łóżko, wcisnęła w ręce koc i zniknęła, by po kilku
sekundach wrócić z wielkim talerzem kanapek. Nie miałam pojęcia,
jakim cudem udało jej się tak szybko je zrobić. Usiadła po
turecku obok mnie, chwilę obserwując, jak ochoczo zabrałam się za
jedzenie, i rozkazała:
– A teraz mów.
Uniosłam wzrok, nieco zbita z
tropu.
– Ale o czym?
– O co wam poszło? I czemu tak
zareagowałaś?
– No... – Skórka od chleba
wydała mi się nadzwyczaj interesująca. – Jestem wilkiem. Czasem
ciężko zapanować mi nad emocjami, a wtedy... samo się dzieje.
Ciągle mam z tym problemy.
– Nie, nie o to mi chodzi. –
Potrząsnęła głową. – Wiem, że często tak reagujecie.
Zwłaszcza że ewidentnie ona cię sprowokowała. Ale widzę po
tobie, że coś jeszcze jest nie tak. Jakby... sama nie wiem. Jakby
poruszyło cię to bardziej, niż powinno.
Zagryzłam wargi, niezdolna do
przełknięcia kolejnego kęsa. Oj tak, Alice doskonale mnie
wyczuła... ale to nie tym się przejęłam. Nie mogłam zrozumieć,
po co o to pyta? Zachowuje się tak, jakby naprawdę zależało jej
na odpowiedzi, jakby chciała zrozumieć moje emocje i... pomóc mi.
Choć nie wyczuwałam niczego złego w jej intencjach, nabrałam
podejrzliwości. Przecież już od kilku lat nikt nie chciał ze mną
tak po prostu rozmawiać. Nikt nie chciał poznać mnie lepiej, stać
się przyjacielem, wysłuchać, udzielić rady. Każdy, jeśli tylko
trochę się do mnie zbliżał, miał w tym interes, więc bałam
się, że drobna brunetka również do tego grona się zalicza. Że
ja się przed nią otworzę, a ona wykorzysta to jakoś dla siebie, a
następnie porzuci mnie. Jak wszyscy.
– Leah, co się dzieje? –
spytała o wiele ciszej.
Pokręciłam głową, nie unosząc
wzroku.
– Mi przecież możesz powiedzieć.
– I właśnie o to chodzi! – nie
wytrzymałam.
Zamarła na chwilę.
– Jak to? – wydukała wreszcie.
– Nikt nigdy nie chciał ze mną
rozmawiać tak po prostu. Nie wiem, czego się bali, ale nikogo nie
interesowało moje życie, moje problemy, moje cierpienie. Nawet w
sforze unikali zagłębiania się w moje myśli. Z jednej strony to
było mi na rękę, ale z drugiej widziałam, dlaczego tak robią –
bali się tego, co usłyszą, nie chcieli zanurzać się w moje
problemy, nie chcieli mnie znać. I tak jest od zawsze. – Gdy już
zaczęłam mówić, słowa zdawały się same wypływać z moich ust,
w końcu jednak musiałam przerwać, zachłysnąwszy się powietrzem.
– Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Coś na pewno, skoro nawet Sam
wolałby, żebym zniknęła. Dlatego tu jestem – bo Esme jako
pierwsza osoba na świecie powiedziała mi szczerze, że jestem tu
mile widziana. Bo jako pierwsza postanowiła nie oceniać mnie po
tym, jaka jestem z zewnątrz na co dzień, tylko wziąć pod uwagę
wszystko, co mnie spotkało...
– Hej, spójrz na mnie. –
Zaskakująco lekko złapała mnie za dłoń. Skórę miała lodowato
zimną, wzdrygnęłam się odruchowo. – Ja chcę z tobą rozmawiać
tak po prostu. Dlatego tu jestem. Unikałabym cię, gdybym nie
chciała, prawda? Wiem, że to dziwne, bo przecież powinnyśmy się
nienawidzić, ale czuję, że mamy ze sobą wiele wspólnego i
chciałabym cię lepiej poznać. Spróbowałabyś mi zaufać?
– Spróbować mogę. Ale co z tego
wyjdzie?
– Może coś dobrego. Więc jak
będzie? Powiesz mi, dlaczego tak zareagowałaś przy Rosalie?
– Niech ci będzie. –
Odetchnęłam głęboko, przymknęłam oczy i oparłam się plecami o
ścianę. – Chodzi właściwie o dwie rzeczy. Po pierwsze:
posądziła mnie o kolaborację z Samem, że jestem tu, by coś wam
zrobić na jego rozkaz. Nie wiem, jak sobie to wyobraża, no ale
niech jej będzie... Już samo to mnie zdenerwowało. No bo...
przecież ja właśnie od Sama chciałam się odciąć, nie? Ale też
jest co innego. Wiesz, podczas tej awantury z Bellą... W dużym
skrócie: przez chwilę miałam wrażenie, że coś mnie z blondi
łączy. Myliłam się. A nie lubię się w takich kwestiach mylić.
– Rosalie jest... – chwilę
szukała odpowiedniego słowa – specyficzna. Niestety jeśli chcesz
z nami mieszkać, musisz do tego przywyknąć. Ona nikogo z zewnątrz
nie zaakceptowałaby z otwartymi ramionami. Ale wiesz, czym to jest
spowodowane? Strachem przed tym, że ktoś ją zrani. Czyli owszem,
macie naprawdę wiele wspólnego. I mam wrażenie, że gdyby nie to,
że jesteście innego gatunku, mogłybyście wspólnie zawiązać
sojusz przeciwko światu.
Uśmiechnęłam się lekko, choć
dowcip szczególnie wyszukany nie był.
– Nie martw się. Przekona się do
ciebie. Zobacz, do czego musiało dojść, żeby zaczęła normalnie
rozmawiać z Bellą.
– Obawiam się, że w moim
przypadku musiałoby dojść do śmierci.
– Nie dramatyzuj! – Klepnęła
mnie w ramię na tyle mocno, bym poleciała w stronę krawędzi
łóżka. – Teraz wstawaj i pokazuj mi te lakiery do paznokci, o
których wspominałaś, bo już dłużej nie wytrzymam!
Podniosłam się, śmiejąc szczerze
pierwszy raz od... rany, sama nawet nie wiem. Poczucie, że chyba
właśnie znalazłam przyjaciółkę, rozlało się przyjemnym
ciepłem po moim ciele, budząc ukryte dotąd pokłady energii i
optymizmu. Kto by pomyślał, że coś takiego się wydarzy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz