wtorek, 10 kwietnia 2018

Rozdział 10


Gdy się obudziłam, było jakoś dziwnie.
I nie chodzi nawet o to, że sądząc po pozycji słońca, mogła być jakaś dwunasta, choć nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz wstałam o takiej porze. Ta dziwność z pewnością wynikała z tego, że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że w domu znajduje się dziewięć osób, a słyszałam jedynie delikatne trzepotanie serduszka małej dziewczynki. Nikt nie oddychał, nikt nie rozmawiał – rany, przecież oni nawet się nie ruszali! Dopiero teraz z pełną mocą uświadomiłam sobie, że właściwie mieszkam z żywymi trupami. Odrobinkę niedobrze mi się zrobiło.
Chwilę jeszcze kotłowałam się na łóżku, nie mogąc zmusić do wstania. Choć wychodziło na to, że spałam czternaście godzin, nie chciałam opuszczać cudownie miękkiego materaca. Miałam jakieś głupie wrażenie, jakbym była w tym obłędnie wygodnym łóżku zupełnie bezpieczna, jakby całe zło świata nie mogło mnie dosięgnąć, jakby kuta, metalowa rama potrafiła stanąć mu na przeszkodzie. Wreszcie jednak własny żołądek wygrał ze mną nierówną walkę, głośnym burczeniem przypominając, że stanowczo zbyt dawno niczego nie dostał i grożąc, że zaraz zajmie się trawieniem siebie samego, jeśli to się nie zmieni. Nie uśmiechało mi się to, więc wreszcie wzięłam z szafy pierwszą kieckę, jaka się nawinęła, i ruszyłam do łazienki, by choć mniej więcej ogarnąć się przed śniadaniem.
Po co wampirom łazienka? Zanim się tutaj przeprowadziłam, byłam po prostu pewna, że albo dawno już przerobili to pomieszczenie na dodatkowy pokój, albo jest jedynie symboliczną, maleńką klitką, pachnącą zaduchem i witającą grubą na kilka centymetrów warstwą kurzu. A tu? Nawet kafelków zwykłych nie mogli położyć. Ściany i podłogę okrywało coś, co jak na moje oko było prawdziwym, żyłkowanym marmurem – białym z różowawym połyskiem. Wielka wanna na nóżkach zachęcała, by wleźć do niej i nigdy już nie wychodzić, dywanik był tak miękki, że stopy zapadały się w nim prawie po kostki, a prostokątne lustro tak nieskazitelnie czyste, że byłam pewna, że jeśli tylko przejrzę się w nim dokładniej, to zobaczę swoją duszę. O ile ją mam. Wąska półeczkę pod nim zastawiał cały rząd różnobarwnych flakoników z perfumami. Wampiry nie potrzebują innych kosmetyków, więc Alice i Rosalie pewnie tym to nadrabiały. Mi taka ilość starczyłaby na kilkaset lat z hakiem. Szczerze, to odrobinę mnie to zdziwiło, bo zawsze wydawało mi się, że wampiry mają zbyt czuły węch, by skraplać się jeszcze czymś takim, ale widocznie mało jeszcze wiem.
Umyłam się i ubrałam, jeszcze kilkukrotnie biorąc pod uwagę zrezygnowanie z wysiłków i powrót do łóżka. Niestety doskonale wiedziałam, że przecież nie pojawiłam się tutaj po to, by się lenić, tylko by pomóc Cullenom obmyślić dobry plan ochronienia Renesmee. To, że raczej mi się nie chciało, nie miało tu nic do rzeczy.
Uznawszy, że kontemplowałam swoje lenistwo stanowczo za długo, wzięłam się w garść i wyszłam na korytarz. Tylko problem w tym, że zrobiłam to na tyle szybko, że pomimo swojego nadludzkiego refleksu zwyczajnie w kogoś wlazłam.
A tym kimś okazała się Rosalie.
Blond wampirzyca odskoczyła ode mnie jak oparzona, skrzywiła się w potwornym grymasie i ostentacyjnie zatkała nos. Parsknęłam szczerym śmiechem na ten widok i palnęłam bez wahania:
Nie marszcz się tak, bo ci jeszcze zostanie.
Zasyczała na mnie, ukazując zęby, więc odpowiedziałam jej najgłębszym wilczym warkotem, na jaki tylko mogłam zdobyć się w ludzkim ciele, i odeszłam kilka kroków. Już miałam wejść do swojego pokoju, by zostawić w nim rzeczy i poczekać, aż ta niechciana przeszkoda ruszy się na tyle, bym mogła o niej zapomnieć, gdy usłyszałam:
Po co tu przyjechałaś?
Chyba nie rozumiem – odparłam beztrosko. Nie zamierzałam dać się wciągnąć w bezsensowny dialog.
Doskonale rozumiesz. – W ułamku sekundy zmaterializowała się przede mną. Zaklęłam i odskoczyłam kilka kroków. – Dlaczego tu jesteś?
Bo mnie zaprosiliście. Bo tak mi wygodniej. Bo jestem masochistką. – Wzruszyłam ramionami. – Zakreśl odpowiednie. A teraz przesuń się łaskawie.
Gdy spróbowałam ją wyminąć i podejść do drzwi, oparła się prowokacyjnie o framugę.
Wiesz, co ja o tym myślę? – zaczęła pozornie beztroskim tonem. – Że jesteś tu szpiegiem. Że kudłacze zaproponowały rozejm, a tak naprawdę coś knują, a ty jesteś tu, by doprowadzić do czegoś złego. Jesteś wtyką Sama.
Ja? Wtyką Sama? – Teraz to już mnie szlag trafił. – Sorry, ale nie nudzi mi się aż tak, by robić dla niego cokolwiek. Przesuń się.
Tylko tak mówisz – kontynuowała. – Tak naprawdę chcesz, byśmy ci zaufali, a potem...
No właśnie, co potem? – Odruchowo uniosłam wargi, pokazując kły. – Zamorduję was, gdy będziecie spać? Ojej, zapomniałam, że przecież nie śpicie. I cały plan wziął w łeb! – Postanowiłam ją zwyczajnie odepchnąć, ale okazała się stać twardo jak skała.
Wiem, że coś knujesz, kundlu – wycedziła, nachylając się niebezpiecznie. – Mam na ciebie oko.
Uważaj, żeby ktoś ci go nie wydłubał – odpowiedziałam w podobnym tonie.
W ostatnim momencie chwyciła mnie mocno za ramię...
I to był błąd. W jednej chwili przeszedł mnie silny, ognisty dreszcz. Z dzikim warkotem rzuciłam się pięknej wampirzycy do gardła, nie zważając już na to, że korytarz stał się nagle ciasny, a sukienka rozpadła się w szwach z trzaskiem.
Rosalie krzyknęła, co zdezorientowało mnie na moment, lecz zreflektowałam się na tyle szybko, by nie zdążyła tego zauważyć. Wpadłam na nią z impetem, wleciałyśmy do sąsiedniego pokoju przez wyważone drzwi, potoczyłyśmy się po podłodze. Chwyciła mnie mocno za luźną skórę na karku i szarpnęła, przez co zachwiałam się i wylądowałam na całkiem ładnym łożu, które zarwało się z trzaskiem. Nie pozostając dłużna, przygwoździłam ją łapami do ściany, już szykując się, by zatopić kły w porcelanowej skórze...
Ktoś złapał mnie wpół i odciągnął od rzucającej przekleństwami blondynki. Szarpałam się, skomląc żałośnie i kłapiąc szczękami, ale Emmet, którego rozpoznałam w interweniującym, okazał się o wiele silniejszy. Powoli położył mnie na podłodze i docisnął, bym wreszcie się uspokoiła.
Rosalie, co ty wyprawiasz?! – krzyknęła Esme, nagle materializując się obok.
Byłam tak zaskoczona tym, że ochrzan nie spotkał mnie, że aż zamarłam na moment, ciekawie stawiając uszy.
Dlaczego ją prowokujesz?! – Złapała piękną dziewczynę za ramię i odciągnęła, przez co tak bardzo zaczęła kojarzyć mi się z typową matką z serialu, że aż prawie parsknęłam śmiechem. A w wilczym ciele nie jest to najłatwiejsze. – Idź na dół. Zaraz sobie porozmawiamy – zagroziła. Wreszcie zwróciła się do mnie. – Nic ci się nie stało?
Byłam tak oniemiała, że dłuższą chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, jak powinnam pokiwać łbem, by pokazać, że jest w porządku. Emmet, zorientowawszy się, że ochłonęłam wystarczająco, by nie podjąć kolejnej próby schrupania blondi na surowo, puścił mnie powoli. Dopiero po tym, jak przestał przygniatać mnie do kunsztownego dywanu we wschodni wzorek, zorientowałam się, że przez cały czas nie oddychałam. Zaczerpnęłam wreszcie pełną pierś powietrza, zachwiałam się, gdy zakręciło mi się w głowie.
O rany, tak mi za nią głupio – odezwało się nagle tuż obok mnie.
Prawie wyszłam z siebie. Obróciłam się gwałtownie, ale na szczęście rozpoznałam Alice, zanim ponownie narobiłam afery. I wtedy właśnie poczułam... wstyd. Dziwnie mi to przyznać, ale sama nie pamiętam, kiedy ostatnim razem tak miałam. Już od kilku lat podążałam przez życie z beztroskim przeświadczeniem, że w niczym wokół nie ma ani grama mojej winy, że to raczej wszyscy inni powinni przepraszać mnie na każdym kroku i nosić na rękach, bym przypadkiem nie naraziła się zbyt mocno, a teraz... aż zachciało mi się schować w kącie. Opuściłam łeb i płasko przykleiłam do niego uszy, zmieniając się w czysty obraz wilczej pokory.
Ojej, ale to przecież nie twoja wina! – Alice, zanim zdążyłam się odsunąć, objęła mnie za potężną szyję i przytuliła mocno, nie bojąc się zanurzyć twarzy w sierści. – Ona wiedziała, że nie powinna cię prowokować, więc sama jest sobie winna. Ty jesteś zmiennokształtną, nic na to nie poradzisz, zadziałałaś tak, jak nakazał ci instynkt, prawda?
Potaknęłam nieśmiało, z niewiadomych przyczyn nie chcąc spojrzeć jej prosto w oczy.
No właśnie. A teraz chodź, pomogę ci się ubrać.
Przez chwilę nie wiedziałam, o co jej chodzi. Skrzywiłam się pytająco. Czy ja nie umiem sama wyjąć z szafy ciuchów i ich na siebie wciągnąć?
To może ci przeszkadzać, a chyba nie chcesz niczego zabrudzić? – Krótkim gestem wskazała okolice mojej prawej łapy.
Odruchowo podążyłam za jej wzrokiem. I co? Okazało się, że zwyczajnie zrobiłam sobie podczas tej akcji krzywdę. Rozcięłam skórę na prawie dziesięć centymetrów. Dopiero na ten widok poczułam ból i metaliczny zapach w powietrzu. Pewnie stało się, gdy zmiażdżyłam łóżko. Byłam po prostu żałosna – już drugiego dnia zrobiłam sobie kuku w domu pełnym nieśmiertelnych istot, oceniających mnie na każdym kroku i pewnie w większości tylko czekających, aż kompletnie się wygłupię.
Posłusznie podreptałam za dziewczyną do swojego pokoju, utykając lekko. Alice zamknęła za mną drzwi, przez co w maleńkim pomieszczeniu zrobiło się tak mało miejsca, że nie zdołałabym się obrócić. Jakoś przecisnęła się między moim bokiem a biurkiem, by podejść do szafy, następnie otworzyła ją szeroko i zaczęła przebierać w ciuchach. No tak, a ja myślałam, że weźmie pierwszą rzecz z brzegu...
O rany, tak kiecka jest cudowna! – pisnęła w pewnym momencie, wyciągając z szafy czarną tkaninę zebraną w pasie matowym łańcuszkiem. – Błagam, załóż ją!
Uśmiechnęłam się po wilczemu, wskazując nosem na jedną z szuflad. Wampirzyca na szczęście zreflektowała się szybko i rzuciła mi bieliznę. Przemieniłam się, naciągnęłam na siebie czarne koronki, na widok których też wpadła w zachwyt, i pozwoliłam, by pomogła mi z sukienką. Rana na przedramieniu już zaczynała się goić, ale wciąż lekko krwawiła i nieprzyjemnie szczypała. Ciekawa byłam, co by się stało, gdyby dostało się do niej trochę wampirzego jadu? Zabiłoby mnie to? Pozbawiło mnie mocy? Osłabiło? A może mój organizm wcale by na to nie zareagował? Może dzięki wilczym genom jestem odporna? Wolałam się o tym nie przekonywać.
Alice, jakby wyczuwając, że mimo gorączkowych zapewnień wcale nie czuję się najlepiej, pchnęła mnie na łóżko, wcisnęła w ręce koc i zniknęła, by po kilku sekundach wrócić z wielkim talerzem kanapek. Nie miałam pojęcia, jakim cudem udało jej się tak szybko je zrobić. Usiadła po turecku obok mnie, chwilę obserwując, jak ochoczo zabrałam się za jedzenie, i rozkazała:
A teraz mów.
Uniosłam wzrok, nieco zbita z tropu.
Ale o czym?
O co wam poszło? I czemu tak zareagowałaś?
No... – Skórka od chleba wydała mi się nadzwyczaj interesująca. – Jestem wilkiem. Czasem ciężko zapanować mi nad emocjami, a wtedy... samo się dzieje. Ciągle mam z tym problemy.
Nie, nie o to mi chodzi. – Potrząsnęła głową. – Wiem, że często tak reagujecie. Zwłaszcza że ewidentnie ona cię sprowokowała. Ale widzę po tobie, że coś jeszcze jest nie tak. Jakby... sama nie wiem. Jakby poruszyło cię to bardziej, niż powinno.
Zagryzłam wargi, niezdolna do przełknięcia kolejnego kęsa. Oj tak, Alice doskonale mnie wyczuła... ale to nie tym się przejęłam. Nie mogłam zrozumieć, po co o to pyta? Zachowuje się tak, jakby naprawdę zależało jej na odpowiedzi, jakby chciała zrozumieć moje emocje i... pomóc mi. Choć nie wyczuwałam niczego złego w jej intencjach, nabrałam podejrzliwości. Przecież już od kilku lat nikt nie chciał ze mną tak po prostu rozmawiać. Nikt nie chciał poznać mnie lepiej, stać się przyjacielem, wysłuchać, udzielić rady. Każdy, jeśli tylko trochę się do mnie zbliżał, miał w tym interes, więc bałam się, że drobna brunetka również do tego grona się zalicza. Że ja się przed nią otworzę, a ona wykorzysta to jakoś dla siebie, a następnie porzuci mnie. Jak wszyscy.
Leah, co się dzieje? – spytała o wiele ciszej.
Pokręciłam głową, nie unosząc wzroku.
Mi przecież możesz powiedzieć.
I właśnie o to chodzi! – nie wytrzymałam.
Zamarła na chwilę.
Jak to? – wydukała wreszcie.
Nikt nigdy nie chciał ze mną rozmawiać tak po prostu. Nie wiem, czego się bali, ale nikogo nie interesowało moje życie, moje problemy, moje cierpienie. Nawet w sforze unikali zagłębiania się w moje myśli. Z jednej strony to było mi na rękę, ale z drugiej widziałam, dlaczego tak robią – bali się tego, co usłyszą, nie chcieli zanurzać się w moje problemy, nie chcieli mnie znać. I tak jest od zawsze. – Gdy już zaczęłam mówić, słowa zdawały się same wypływać z moich ust, w końcu jednak musiałam przerwać, zachłysnąwszy się powietrzem. – Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Coś na pewno, skoro nawet Sam wolałby, żebym zniknęła. Dlatego tu jestem – bo Esme jako pierwsza osoba na świecie powiedziała mi szczerze, że jestem tu mile widziana. Bo jako pierwsza postanowiła nie oceniać mnie po tym, jaka jestem z zewnątrz na co dzień, tylko wziąć pod uwagę wszystko, co mnie spotkało...
Hej, spójrz na mnie. – Zaskakująco lekko złapała mnie za dłoń. Skórę miała lodowato zimną, wzdrygnęłam się odruchowo. – Ja chcę z tobą rozmawiać tak po prostu. Dlatego tu jestem. Unikałabym cię, gdybym nie chciała, prawda? Wiem, że to dziwne, bo przecież powinnyśmy się nienawidzić, ale czuję, że mamy ze sobą wiele wspólnego i chciałabym cię lepiej poznać. Spróbowałabyś mi zaufać?
Spróbować mogę. Ale co z tego wyjdzie?
Może coś dobrego. Więc jak będzie? Powiesz mi, dlaczego tak zareagowałaś przy Rosalie?
Niech ci będzie. – Odetchnęłam głęboko, przymknęłam oczy i oparłam się plecami o ścianę. – Chodzi właściwie o dwie rzeczy. Po pierwsze: posądziła mnie o kolaborację z Samem, że jestem tu, by coś wam zrobić na jego rozkaz. Nie wiem, jak sobie to wyobraża, no ale niech jej będzie... Już samo to mnie zdenerwowało. No bo... przecież ja właśnie od Sama chciałam się odciąć, nie? Ale też jest co innego. Wiesz, podczas tej awantury z Bellą... W dużym skrócie: przez chwilę miałam wrażenie, że coś mnie z blondi łączy. Myliłam się. A nie lubię się w takich kwestiach mylić.
Rosalie jest... – chwilę szukała odpowiedniego słowa – specyficzna. Niestety jeśli chcesz z nami mieszkać, musisz do tego przywyknąć. Ona nikogo z zewnątrz nie zaakceptowałaby z otwartymi ramionami. Ale wiesz, czym to jest spowodowane? Strachem przed tym, że ktoś ją zrani. Czyli owszem, macie naprawdę wiele wspólnego. I mam wrażenie, że gdyby nie to, że jesteście innego gatunku, mogłybyście wspólnie zawiązać sojusz przeciwko światu.
Uśmiechnęłam się lekko, choć dowcip szczególnie wyszukany nie był.
Nie martw się. Przekona się do ciebie. Zobacz, do czego musiało dojść, żeby zaczęła normalnie rozmawiać z Bellą.
Obawiam się, że w moim przypadku musiałoby dojść do śmierci.
Nie dramatyzuj! – Klepnęła mnie w ramię na tyle mocno, bym poleciała w stronę krawędzi łóżka. – Teraz wstawaj i pokazuj mi te lakiery do paznokci, o których wspominałaś, bo już dłużej nie wytrzymam!
Podniosłam się, śmiejąc szczerze pierwszy raz od... rany, sama nawet nie wiem. Poczucie, że chyba właśnie znalazłam przyjaciółkę, rozlało się przyjemnym ciepłem po moim ciele, budząc ukryte dotąd pokłady energii i optymizmu. Kto by pomyślał, że coś takiego się wydarzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz