środa, 8 lutego 2017

Rozdział 2


W domu nadal czaili się goście. Na szczęście nikt nie wszedł wcześniej do mojego pokoju i nie zamknął okna, którego rama obijała się o ścianę przez przeciąg, mogłam więc niepostrzeżenie wślizgnąć się do środka. Naciągnęłam porzuconą sukienkę i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Sama nie wiedziałam, co o sobie myśleć. Zwykle uważałam się za dość atrakcyjną – byłam w końcu średniego wzrostu, szczupła, z dużymi piersiami i ładnie rysującymi się pod skórą mięśniami, trochę zbyt wyraźnymi jak na dziewczynę, ale nadającymi jedynie sylwetce odpowiedniego kształtu. Ubierałam się w to, co tylko podkreślało moją urodę – czarne lub zgniłozielone rzeczy moim zdaniem idealnie pasowały do lekko cynamonowej skóry, brązowych oczu i czarnych, ściętych do ramion włosów. Teraz jednak, nękana wspomnieniem drażliwej rozmowy, nie mogłam na siebie patrzeć.
Z jednej strony cieszyłam się, że wygarnęłam wreszcie Samowi to wszystko. Już od jakiegoś czasu te słowa chodziły mi po głowie, domagając się wypowiedzenia, ale nigdy nie było ku temu okazji. Nie rozmawiałam z chłopakiem sam na sam, nasze kontakty ograniczały się do telepatycznej więzi, gdy przybieraliśmy wilczą postać. Cieszyłam się, że męczące mnie tak przemyślenia wypłynęły i widocznie dotknęły wilka, i byłam jednocześnie dumna, że udało mi się wygarnąć wszystko z takim spokojem.
To znaczy... Pewnie według każdego, kto obserwowałby to z zewnątrz, wyglądałam raczej na furiatkę, rzucającą słowami jak mięsem i pod wpływem chwilowej złości wygrzebującą najgorsze przewinienia. Ale prawda była taka, że w moim przypadku graniczyło to ze stoickim spokojem. Normalnie pewnie zaczęłabym ciskać się po całej polanie, niebezpiecznie balansując na skraju histerii, a następnie przemieniłabym się w człowieka, tracąc nad sobą kontrolę, i wybuchła dzikim płaczem, mając nadzieję, że świat zniknie, jak tylko zamknę oczy.
Westchnęłam. Jakoś nie chciało mi się teraz o tym myśleć.
Przez chwilę zastanowiłam się, czy może by czegoś nie zjeść. Jak wszystkich członków sfory, gnębił mnie prawdziwy – o ironio! – wilczy apetyt. Właściwie najchętniej cały czas poruszałabym się z paczką kabanosów w zasięgu ręki. Stwierdziłam jednak, że chyba sobie odpuszczę – wizja ponownego spotkania z ciocią nie wydawała się kusząca. Istniało ryzyko, że naprawdę stracę nad sobą kontrolę.
Położyłam się na łóżku, otworzyłam książkę. Lektura tym razem zupełnie mnie nie wciągnęła, ale nie miałam w końcu nic innego do roboty.
Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Głowa po prostu musiała opaść mi na zwiniętą pod karkiem poduszkę, a książka wyślizgnęła się z palców. Teoretycznie powinnam ocknąć się, gdy z hukiem uderzyła o deski podłogowe, ale widocznie byłam tak wykończona, że nawet to mnie nie obeszło. Niestety, wilcze wycie potrafiło przerwać nawet największą sielankę. Słysząc je, zerwałam się na nogi, nieprzytomnie rozglądając po pokoju. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną konfrontację z Samem – dwie to stanowczo za dużo jak na jeden dzień – ale pobrzmiewający w jego głosie niepokój sprawił, że raczej nie mogłam zignorować. Znowu się rozebrałam i pomknęłam w las.
Od razu otoczyła mnie burza pełnych niepokoju myśli.
Co się dzieje?
Dlaczego wołałeś?
Jacob – wydusił tylko Sam.
Co z nim?! – Seth sprawiał wrażenie, jakby zaczynał wpadać w panikę.
Uciekł – warknął Alfa. Nawet jego mentalny głos nafaszerowany był wściekłością. – Billy zadzwonił do mnie przed chwilą. Wyszedł z domu i pojechał do Cullenów. Nie przeobrażał się, byśmy nie mogli go namierzyć.
I co teraz?
Musimy czekać. Siedzi tam już od dłuższego czasu. Nie wiem, co robi.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy Jacob wreszcie raczył pojawić się w naszych myślach.
Jacob.
Jake.
W tej chwili do domu – rozkazał wściekły jak sto nieszczęść Sam. Jego głos był tak ostry, że aż odruchowo stuliłam uszy i zaskamlałam cicho, patrząc na niego z wyrzutem.
Paul przemienił się w człowieka. Pewnie chciał powiadomić Billego i Rachel, że zguba się znalazła, cała i zdrowa.
Czy tylko mnie interesowało to, co wilkołak miał do powiedzenia? Miał taki bałagan w głowie, że po prostu nie dało się tego zignorować. Aż sama czułam się tym przytłoczona. Z niecierpliwością czekałam, aż wreszcie czegoś się dowiem. Sięgnęłam trochę głębiej...
Nagle zobaczyłam wszystko. W dodatku zdecydowanie więcej, niż bym sobie życzyła.
Okropnie posiniaczony i nabrzmiały jak balon brzuch bladej i ledwo żywej Belli, mówiącej ochrypłym i drżącym z wysiłku głosem: „mały jest silny, to wszystko”. Edward, wyglądający, jakby ktoś przypalał go żywcem. Takiego cierpienia, jakie malowało się na jego twarzy, nie widziałam nawet w najgorszych sennych koszmarach.
Nawet w lustrze.
Chłopak o porcelanowej skórze szeptał: „mogę tylko bezradnie się temu przyglądać”.
Zobaczyłam słodką Rosalie, przyczajoną nad cierpiącą dziewczyną, gotową zaatakować w każdej chwili. W lodowatym spojrzeniu jej prawie czarnych oczu czaiło się coś dziwnego – jakaś iskra, zupełnie jakby... jakby cieszyła się z tego wszystkiego.
Wszyscy zamilkli. Nikt nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć. Wymieniliśmy parę lśniących przerażeniem spojrzeń, przeciągająca się cisza była jak niemy krzyk.
Sam skinieniem łba wskazał kierunek, z którego nadciągał Jacob – wyjdziemy mu naprzeciw. Słabo ruszyłam za resztą, z trudem zmuszając odrętwiałe łapy, by nie plątały się w biegu.
No. Nawet mnie to zaskoczyło. A byłam do tej pory pewna, że nawet tego rodzaju scenki nie są w stanie ruszyć mojego skamieniałego serca.
Spotkaliśmy się na terenie sporej przecinki. Powalone i ogołocone z gałęzi pnie drzew leżały, zwalone na sięgające nieba sterty. Wiedza, że każda z nich może się w dowolnej chwili zawalić, nie była pocieszająca. Błotnisty strumień, który wybił ze swego zmasakrowanego kołami ciężkich maszyn koryta, rozlewał się szeroko, czyniąc większą część terenu podmokłą.
Paul również wreszcie raczył się pojawić, dyszący i mokry od potu.
Sam, zamiast zająć swoje miejsce w kręgu, zaczął krążyć niecierpliwie, jeżąc futro na karku i warcząc z wyszczerzonymi kłami. Jared i Paul, z położonymi poddańczo uszami, nie odstępowali go na krok, truchtając w tym nieprowadzącym nigdzie spacerze. Nikt nie mógł znaleźć sobie miejsca.
Wyczułam bijącą od Jacoba niepewność. Nie rozumiał, przeciwko komu skierowany jest nasz gniew, więc przystanął w środku kręgu, zataczanego przez Alfę, czekając na rozwój wydarzeń.
Również wstałam z miejsca i naśladując ruchy Alfy, zaczęłam otaczać zbiorowisko, jednak starałam się mieć jednocześnie wszystkich w zasięgu wzroku. Moje koło było znacznie szersze, obejmowało wszystkie wilki.
Wtedy cisza eksplodowała.
Jak to możliwe?
Co to ma znaczyć?
Co to się urodzi?
Fala myśli zalała mnie niczym wzburzone morze. Potrząsnęłam łbem, starając się uporządkować docierający do mózgu natłok informacji. Szarpiące żołądkiem mdłości niczego nie ułatwiały.
Nie powinni byli do tego dopuścić.
To coś może im się wymknąć spod kontroli.
To wbrew naturze.
To obrzydliwe!
To po prostu zbrodnia.
Nie możemy pozwolić, by to coś przyszło na świat.
Powoli wszyscy dołączali do zacieśniającego się wokół Jacoba ruchomego kręgu. Wszyscy, oprócz mojego niewydarzonego braciszka, który podszedł do brunatnego wilka i stanął niepewnie u jego boku.
Pakt nie obejmuje takiej ewentualności.
Grozi nam niebezpieczeństwo!
Wszyscy byli roztrzęsieni. Co jakiś czas ktoś przywoływał jedno ze wspomnień Jacoba, ale przez to, że wilki robiły to jednocześnie, powstawało jeszcze większe zamieszanie.
Posiniaczony brzuch Belli.
Przepełniona cierpieniem twarz Edwarda.
Oni też się tego czegoś obawiają.
Ale nie zrobią nic, żeby to coś uśmiercić! – warknęłam.
Bo chcą ocalić Bellę Swan.
Nie możemy pozwolić na to, by ich postawa wpłynęła na naszą.
Bezpieczeństwo naszych bliskich i pozostałych mieszkańców tych okolic jest ważniejsze, niż życie jednej dziewczyny – poparłam.
Jeśli tego czegoś nie zabiją, to będziemy zmuszeni ich wyręczyć.
Żeby chronić nasze plemię.
Żeby chronić nasze rodziny.
Musimy zabić to coś, zanim będzie za późno!
Edward mówiący: „to coś... rośnie. W zastraszającym tempie”.
Zakręciło mi się w głowie.
Powoli wilcze myśli stawały się coraz bardziej uporządkowane, wreszcie przestałam mieć problemy z rozróżnianiem mówiących.
Nie ma czasu do stracenia – powiedział Jared.
Będą stawiać opór. Czeka nas ciężka walka – warknął ostrzegawczo Embry.
Jesteśmy gotowi – zbagatelizował Paul.
Musimy wykorzystać element zaskoczenia. – Sam już zaczynał planować, nadal szczerząc zębiska.
Będziemy mieli większe szanse na wygraną, jeśli zaatakujemy, kiedy będą rozdzieleni – podpowiedział Jared. – Będziemy mogli wtedy załatwiać jednego po drugim.
Jacob powoli podniósł się z błotnistej ziemi i zachwiał. Seth natychmiast rzucił się w jego stronę i podparł go bokiem, pomagając utrzymać się na drżących łapach.
Czekajcie – zaczął brunatny wilk słabym głosem.
Koło na chwilę się zatrzymało. Choć trwało to ledwie ułamek sekundy, a już za chwilę nie było śladu po przestoju, poczułam dziwny niepokój na myśl, że nasz doskonale działający mechanizm mógł się zatrzymać z powodu jednego „czekajcie”, w dodatku wypowiedzianego przez zwyczajnego członka watahy.
Mamy niewiele czasu – zaprotestował Sam.
Co się z wami dzieje? – zdenerwował się Jacob. – Nie zdecydowaliście się zaatakować ich po południu, chociaż w grę wchodziło złamanie Paktu, a teraz, kiedy nikt nie naruszył jego postanowień, planujecie rzeź?
Przez moment, krótki jak mgnienie oka, chciałam spytać go, czy nie ma przypadkiem rozdwojenia jaźni, ale zrezygnowałam z tego, doszedłszy do wniosku, że był jednak zbyt zdołowany, by jeszcze mu dokładać. Nawet ja nie kopię leżącego.
Czegoś takiego w Pakcie nie przewidziano – uciął Sam. – A to coś w Belli stanowi zagrożenie dla każdego człowieka w promieniu wielu kilometrów. Nie wiemy, jakiego typu istotę spłodził Cullen, ale wiemy, że jest silna i bardzo szybko się rozwija. I że będzie za młoda, by przestrzegać jakiegokolwiek Paktu. Pamiętasz tamte nowo narodzone wampiry, z którymi walczyliśmy na wiosnę? W głowach im było tylko zabijanie, a przy tym były zupełnie nie do ujarzmienia. Wyobraź sobie coś takiego, ale chronione przez Cullenów.
Nie mamy pewności...
Zgadza się, pewności nie mamy. Ale nie możemy ponosić takiego ryzyka. Pozwalamy Cullenom mieszkać w tych stronach tylko dlatego, że ufamy im w stu procentach. Wiemy, że nie zrobią tu nikomu nic złego. Ale czemuś takiemu nie będzie można zaufać.
Cullenowie marzą o tym, żeby się tego czegoś pozbyć, tak samo jak my.
Sam wyciągnął z zakamarków pamięci Jacoba obraz słodkiej Rosalie, czającej się w gotowości obrony nienarodzonego dziecka za wszelką cenę.
Niektórzy są gotowi o to coś walczyć, niezależnie od tego, czym jest.
Na miłość boską, to tylko płód!
Nie na długo – szepnęłam.
Jake – odezwał się Quil. – Uwierz, to poważny problem. Nie możemy go tak po prostu zignorować.
Przesadzacie, chłopaki. Jedyną osobą, której grozi z tego powodu śmiertelne niebezpieczeństwo, jest Bella.
Bella znowu ryzykuje na własne życzenie – przypomniał usłużnie Sam. – Tyle że tym razem konsekwencje jej wyboru mamy ponosić wszyscy.
Nie wydaje mi się. – Jacob nadal miał siłę, by pyskować.
Nie możemy mamić się nadzieją. Ani się obejrzymy, a po naszym terenie będzie grasował wampir. Nie możemy do tego dopuścić.
Więc każcie się Cullenom wyprowadzić – zaproponował Seth.
I ściągnąć takie nieszczęście na jakichś niewinnych ludzi? Kiedy krwiopijcy wchodzą na nasze terytorium, unieszkodliwiamy ich, choćby nawet nie chcieli u nas polować. Staramy się uratować tyle istnień, ile tylko się da.
To szaleństwo. – Jacob potrząsnął łbem, jakby nie chciał dopuścić do siebie tych słów. – Jeszcze przed paroma godzinami upierałeś się, że nie możesz narażać sfory.
Przed paroma godzinami nie wiedziałem jeszcze, że coś grozi naszym bliskim.
Nie no, po prostu nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! A jak niby zamierzacie zabić tego potworka, nie zabijając Belli?
Zapadła sugestywna cisza. Jacob zaskamlał rozpaczliwie.
Ona też jest człowiekiem! To jej nie mamy już obowiązku bronić?!
I tak jest umierająca – warknęłam. – Skrócimy tylko ten proces.
Brunatny wilk nagle oderwał się od boku Setha i rzucił się w moją stronę. Na chwilę zmyliłam krok i wyszczerzyłam kły, gotowa na przyjęcie ataku przeciwnika o wiele większego i silniejszego ode mnie, ale wtedy Jacoba dosłownie staranował warczący Sam. Buntownik pisnął z bólu i odwrócił się, chcąc odpowiedzieć na zaczepkę, ale Alfa wtedy postanowił użyć swojego słynnego głosu.
Przestań! – rozkazał.
Jacob zatrzymał się, ledwo powstrzymując przed upadkiem, a czarny spojrzał mi prosto w oczy, sycząc:
Nie wolno ci się na nim wyżywać. Życie Belli to wysoka cena i w pełni zdajemy sobie z tego sprawę. Zabijanie ludzi jest wbrew wszelkim wyznawanym przez nas zasadom. To potworne, do czego zmuszają nas okoliczności. Będziemy długo cierpieć po tym, co wydarzy się dziś wieczorem.
Dziś wieczorem? – powtórzył głupio Seth. – Sam, uważam, że powinniśmy to jeszcze przedyskutować. A przynajmniej skonsultować się ze starszyzną. Chyba nie mówisz serio. Naprawdę chcesz, żebyśmy teraz zaraz...
Nie stać nas teraz na to, żeby odnosić się do Cullenów z taką tolerancją, jak ty. Nie ma czasu na debatę. Możesz mieć inne zdanie, ale i tak zrobisz to, co ci każę – wycedził Alfa.
Jak ja nie cierpię tych jego gadek. Doskonale wiem, że ma rację, ale Boże, jak ja tego nie cierpię...
Mój brat ugiął przednie łapy i pochylił łeb ku ziemi, ściśle tuląc uszy do czaszki. Wyglądał, jakby ktoś położył na jego grzbiecie niewyobrażalny ciężar. Jak pies, na którego ukochany właściciel właśnie zamachnął się kijem. Poczułam, że coś we mnie pęka.
Coś, nie serce. Moje serce już dawno rozprysło się na miliony ostrych, raniących przy każdym ruchu odłamków.
Sam zacieśnił okrąg wokół dwóch buntowników.
Potrzebna nam do tego cała sfora, Jacob, jesteś z nas najlepszy. Też musisz z nami pójść. Rozumiem, że będzie to dla ciebie trudne, więc twoim zadaniem będzie blokowanie Emmeta i Jaspera, bo to z kolei najsilniejsi z Cullenów. Przydzielam ci Quila i Embryego. Co do... Ekhm.... Naszym głównym celem zajmie się kto inny.
Widziałam, że Jacob z trudem utrzymuje się na drżących łapach. Jakby zaraz miał upaść.
Paul, Jared i ja skupimy się na Rosalie i Edwardzie. Z tego, co przekazał nam Jacob wynika, że przy Belli zastaniemy właśnie tych dwoje. W pobliżu mogą też być Carlisle i Alice, być może Esme. Zostawimy ich Brady'emu, Collinowi, Sethowi i Lei. Ktokolwiek znajdzie się w sytuacji, w której nikt nie będzie mu bronił dostępu do... – zawahał się – dostępu do tej nienarodzonej istoty, niech zabije ją bez wahania. W tym wszystkim nie chodzi przecież o nic innego.
Rozległ się chór ochoczych warknięć. Ruchomy krąg przyspieszył, wszyscy jego członkowie wyli ochryple i darli ziemię pazurami. W tej dzikiej wściekłości i żądzy krwi było coś upajająco pięknego. Piękne było to, że jestem z nimi.
Tylko Jacob i Seth nie przyłączyli się do ogólnej wrzawy. Mój brat nadal trwał z nosem pochylonym do ziemi, czułam bijące od niego cierpienie. Nie chciał zdradzać Cullenów. Odkąd na jeden dzień sprzymierzył się z Edwardem, stał się ich psychofanem. Nie próbował jednak w żaden sposób protestować – nie miał w sobie tyle siły, by przeciwstawić się palącej żywym ogniem woli Alfy.
Warcząc i gotując się do bitwy razem z resztą, kątem oka obserwowałam dumnego Sama. Delikatnie, by nikt nic nie wyczuł, zapuściłam ciekawską sondę do jego myśli. Niesamowita pewność i wiara w słuszność podjętych działań mieszała się w nim z niesmakiem na widok poddaństwa klęczących wilków. W głębi duszy wcale nie lubił nas do niczego zmuszać.
Wyłapałam też, że na Edwarda szykował się samodzielnie. Słusznie – umiejętność czytania w myślach czyniła z niego najniebezpieczniejszego przeciwnika. Denerwujący wampir mógł wszystko zaprzepaścić, zanim znaleźlibyśmy się w zasięgu ataku, ale o tym już nie wspominał. Chyba nie chciał nas straszyć.
A ja? Ja sama nie wiedziałam, co powinnam o tym wszystkim myśleć.
Z jednej strony bolało. Tak potwornie bolało mnie, że znowu zostałam zaszufladkowana z najsłabszymi i młodzikami, że otrzymałam najprostsze cele, które prawdopodobnie nie będą wymagały wiele energii do zatrzymania. Dlaczego nikt mnie nie doceni? Dlaczego nikt nie pozwoli, żebym pokazała, na co mnie stać? Jak mam się wykazać, skoro wszyscy z góry traktują mnie jak przegraną?
Z drugiej strony cieszyłam się. Poczucie, że wreszcie będzie działo się coś ciekawego, mieszało się we mnie z niecierpliwością oczekiwania na masakrę. Niemal już czułam metaliczny posmak krwi na języku. Ochoczo oblizałam ostre kły, warcząc z lubością.
Postanowiłam, że sprawę nienarodzonego wampirzego dziecka załatwię sama.
Jacob kręcił głową, nie chcąc się z tym wszystkim pogodzić. Wszystkie jego myśli krzyczały „nie!”.
Weź się w garść, Jacob – warknął Sam. – Najważniejsze jest dobro plemienia.
Sam – zaoponował – przecież myliłem się, kiedy chciałem ich wcześniej zaatakować.
Wtedy się myliłeś, ale teraz mamy powody do interwencji.
Nie pójdę z wami – wypalił brunatny wilk.
Alfa zatrzymał się gwałtownie. Podszedł do nieposłusznego wilka powoli, warcząc przez zaciśnięte zębiska. Odwiedzione do tyłu uszy i nabiegłe krwią białka oczu nie wróżyły niczego dobrego. Drobna siateczka naczyń krwionośnych, rysująca się na rogówkach, upodabniała czarnego wilka do demona ze starych legend.
A właśnie, że pójdziesz – wycedził głosem Alfy. – Dziś wieczór nie będzie żadnych odstępstw od reguły. Pójdziesz z nami i z nami zasadzisz się na Cullenów. Razem z Quilem i Embrym zajmiesz się Jasperem i Emmetem. Macie obowiązek chronić swój lud. Taka jest wasza rola. I wywiążecie się dziś z tego obowiązku.
Jacob powoli ugiął się i zaczął warować przed Alfą. Nikt nie był w stanie przeciwstawić się jego woli. Bijący od Sama autorytet zdawał się palić wszystkich wokoło. Wilki potulnie kładły uszy po sobie i chyliły łby, oddając szacunek swojemu przywódcy. Choć to nie w naszą stronę skierowany był jego gniew, każdy miał ochotę się ukorzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz