W domu nadal czaili się goście. Na
szczęście nikt nie wszedł wcześniej do mojego pokoju i nie
zamknął okna, którego rama obijała się o ścianę przez
przeciąg, mogłam więc niepostrzeżenie wślizgnąć się do
środka. Naciągnęłam porzuconą sukienkę i spojrzałam na swoje
odbicie w lustrze.
Sama nie wiedziałam, co o sobie
myśleć. Zwykle uważałam się za dość atrakcyjną – byłam w
końcu średniego wzrostu, szczupła, z dużymi piersiami i ładnie
rysującymi się pod skórą mięśniami, trochę zbyt wyraźnymi jak
na dziewczynę, ale nadającymi jedynie sylwetce odpowiedniego
kształtu. Ubierałam się w to, co tylko podkreślało moją urodę
– czarne lub zgniłozielone rzeczy moim zdaniem idealnie pasowały
do lekko cynamonowej skóry, brązowych oczu i czarnych, ściętych
do ramion włosów. Teraz jednak, nękana wspomnieniem drażliwej
rozmowy, nie mogłam na siebie patrzeć.
Z jednej strony cieszyłam się, że
wygarnęłam wreszcie Samowi to wszystko. Już od jakiegoś czasu te
słowa chodziły mi po głowie, domagając się wypowiedzenia, ale
nigdy nie było ku temu okazji. Nie rozmawiałam z chłopakiem sam na
sam, nasze kontakty ograniczały się do telepatycznej więzi, gdy
przybieraliśmy wilczą postać. Cieszyłam się, że męczące mnie
tak przemyślenia wypłynęły i widocznie dotknęły wilka, i byłam
jednocześnie dumna, że udało mi się wygarnąć wszystko z takim
spokojem.
To znaczy... Pewnie według każdego,
kto obserwowałby to z zewnątrz, wyglądałam raczej na furiatkę,
rzucającą słowami jak mięsem i pod wpływem chwilowej złości
wygrzebującą najgorsze przewinienia. Ale prawda była taka, że w
moim przypadku graniczyło to ze stoickim spokojem. Normalnie pewnie
zaczęłabym ciskać się po całej polanie, niebezpiecznie
balansując na skraju histerii, a następnie przemieniłabym się w
człowieka, tracąc nad sobą kontrolę, i wybuchła dzikim płaczem,
mając nadzieję, że świat zniknie, jak tylko zamknę oczy.
Westchnęłam. Jakoś nie chciało
mi się teraz o tym myśleć.
Przez chwilę zastanowiłam się,
czy może by czegoś nie zjeść. Jak wszystkich członków sfory,
gnębił mnie prawdziwy – o ironio! – wilczy apetyt. Właściwie
najchętniej cały czas poruszałabym się z paczką kabanosów w
zasięgu ręki. Stwierdziłam jednak, że chyba sobie odpuszczę –
wizja ponownego spotkania z ciocią nie wydawała się kusząca.
Istniało ryzyko, że naprawdę stracę nad sobą kontrolę.
Położyłam się na łóżku,
otworzyłam książkę. Lektura tym razem zupełnie mnie nie
wciągnęła, ale nie miałam w końcu nic innego do roboty.
Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Głowa po prostu musiała opaść mi na zwiniętą pod karkiem
poduszkę, a książka wyślizgnęła się z palców. Teoretycznie
powinnam ocknąć się, gdy z hukiem uderzyła o deski podłogowe,
ale widocznie byłam tak wykończona, że nawet to mnie nie obeszło.
Niestety, wilcze wycie potrafiło przerwać nawet największą
sielankę. Słysząc je, zerwałam się na nogi, nieprzytomnie
rozglądając po pokoju. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną
konfrontację z Samem – dwie to stanowczo za dużo jak na jeden
dzień – ale pobrzmiewający w jego głosie niepokój sprawił, że
raczej nie mogłam zignorować. Znowu się rozebrałam i pomknęłam
w las.
Od razu otoczyła mnie burza pełnych
niepokoju myśli.
– Co się dzieje?
– Dlaczego wołałeś?
– Jacob – wydusił tylko
Sam.
– Co z nim?! – Seth
sprawiał wrażenie, jakby zaczynał wpadać w panikę.
– Uciekł – warknął
Alfa. Nawet jego mentalny głos nafaszerowany był wściekłością.
– Billy zadzwonił do mnie przed chwilą. Wyszedł z domu i
pojechał do Cullenów. Nie przeobrażał się, byśmy nie mogli go
namierzyć.
– I co teraz?
– Musimy czekać. Siedzi tam
już od dłuższego czasu. Nie wiem, co robi.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy
Jacob wreszcie raczył pojawić się w naszych myślach.
– Jacob.
– Jake.
– W tej chwili do domu –
rozkazał wściekły jak sto nieszczęść Sam. Jego głos był tak
ostry, że aż odruchowo stuliłam uszy i zaskamlałam cicho, patrząc
na niego z wyrzutem.
Paul przemienił się w człowieka.
Pewnie chciał powiadomić Billego i Rachel, że zguba się znalazła,
cała i zdrowa.
Czy tylko mnie interesowało to, co
wilkołak miał do powiedzenia? Miał taki bałagan w głowie, że po
prostu nie dało się tego zignorować. Aż sama czułam się tym
przytłoczona. Z niecierpliwością czekałam, aż wreszcie czegoś
się dowiem. Sięgnęłam trochę głębiej...
Nagle zobaczyłam wszystko. W
dodatku zdecydowanie więcej, niż bym sobie życzyła.
Okropnie posiniaczony i nabrzmiały
jak balon brzuch bladej i ledwo żywej Belli, mówiącej ochrypłym i
drżącym z wysiłku głosem: „mały jest silny, to wszystko”.
Edward, wyglądający, jakby ktoś przypalał go żywcem. Takiego
cierpienia, jakie malowało się na jego twarzy, nie widziałam nawet
w najgorszych sennych koszmarach.
Nawet w lustrze.
Chłopak o porcelanowej skórze
szeptał: „mogę tylko bezradnie się temu przyglądać”.
Zobaczyłam słodką Rosalie,
przyczajoną nad cierpiącą dziewczyną, gotową zaatakować w
każdej chwili. W lodowatym spojrzeniu jej prawie czarnych oczu
czaiło się coś dziwnego – jakaś iskra, zupełnie jakby... jakby
cieszyła się z tego wszystkiego.
Wszyscy zamilkli. Nikt nie wiedział,
co powinien teraz powiedzieć. Wymieniliśmy parę lśniących
przerażeniem spojrzeń, przeciągająca się cisza była jak niemy
krzyk.
Sam skinieniem łba wskazał
kierunek, z którego nadciągał Jacob – wyjdziemy mu naprzeciw.
Słabo ruszyłam za resztą, z trudem zmuszając odrętwiałe łapy,
by nie plątały się w biegu.
No. Nawet mnie to zaskoczyło. A
byłam do tej pory pewna, że nawet tego rodzaju scenki nie są w
stanie ruszyć mojego skamieniałego serca.
Spotkaliśmy się na terenie sporej
przecinki. Powalone i ogołocone z gałęzi pnie drzew leżały,
zwalone na sięgające nieba sterty. Wiedza, że każda z nich może
się w dowolnej chwili zawalić, nie była pocieszająca. Błotnisty
strumień, który wybił ze swego zmasakrowanego kołami ciężkich
maszyn koryta, rozlewał się szeroko, czyniąc większą część
terenu podmokłą.
Paul również wreszcie raczył się
pojawić, dyszący i mokry od potu.
Sam, zamiast zająć swoje miejsce w
kręgu, zaczął krążyć niecierpliwie, jeżąc futro na karku i
warcząc z wyszczerzonymi kłami. Jared i Paul, z położonymi
poddańczo uszami, nie odstępowali go na krok, truchtając w tym
nieprowadzącym nigdzie spacerze. Nikt nie mógł znaleźć sobie
miejsca.
Wyczułam bijącą od Jacoba
niepewność. Nie rozumiał, przeciwko komu skierowany jest nasz
gniew, więc przystanął w środku kręgu, zataczanego przez Alfę,
czekając na rozwój wydarzeń.
Również wstałam z miejsca i
naśladując ruchy Alfy, zaczęłam otaczać zbiorowisko, jednak
starałam się mieć jednocześnie wszystkich w zasięgu wzroku. Moje
koło było znacznie szersze, obejmowało wszystkie wilki.
Wtedy cisza eksplodowała.
– Jak to możliwe?
– Co to ma znaczyć?
– Co to się urodzi?
Fala myśli zalała mnie niczym
wzburzone morze. Potrząsnęłam łbem, starając się uporządkować
docierający do mózgu natłok informacji. Szarpiące żołądkiem
mdłości niczego nie ułatwiały.
– Nie powinni byli do tego
dopuścić.
– To coś może im się wymknąć
spod kontroli.
– To wbrew naturze.
– To obrzydliwe!
– To po prostu zbrodnia.
– Nie możemy pozwolić, by to
coś przyszło na świat.
Powoli wszyscy dołączali do
zacieśniającego się wokół Jacoba ruchomego kręgu. Wszyscy,
oprócz mojego niewydarzonego braciszka, który podszedł do
brunatnego wilka i stanął niepewnie u jego boku.
– Pakt nie obejmuje takiej
ewentualności.
– Grozi nam niebezpieczeństwo!
Wszyscy byli roztrzęsieni. Co jakiś
czas ktoś przywoływał jedno ze wspomnień Jacoba, ale przez to, że
wilki robiły to jednocześnie, powstawało jeszcze większe
zamieszanie.
Posiniaczony brzuch Belli.
Przepełniona cierpieniem twarz
Edwarda.
– Oni też się tego czegoś
obawiają.
– Ale nie zrobią nic, żeby to
coś uśmiercić! – warknęłam.
– Bo chcą ocalić Bellę Swan.
– Nie możemy pozwolić na to,
by ich postawa wpłynęła na naszą.
– Bezpieczeństwo naszych
bliskich i pozostałych mieszkańców tych okolic jest ważniejsze,
niż życie jednej dziewczyny – poparłam.
– Jeśli tego czegoś nie
zabiją, to będziemy zmuszeni ich wyręczyć.
– Żeby chronić nasze plemię.
– Żeby chronić nasze rodziny.
– Musimy zabić to coś, zanim
będzie za późno!
Edward mówiący: „to coś...
rośnie. W zastraszającym tempie”.
Zakręciło mi się w głowie.
Powoli wilcze myśli stawały się
coraz bardziej uporządkowane, wreszcie przestałam mieć problemy z
rozróżnianiem mówiących.
– Nie ma czasu do stracenia
– powiedział Jared.
– Będą stawiać opór. Czeka
nas ciężka walka – warknął ostrzegawczo Embry.
– Jesteśmy gotowi –
zbagatelizował Paul.
– Musimy wykorzystać element
zaskoczenia. – Sam już zaczynał planować, nadal szczerząc
zębiska.
– Będziemy mieli większe
szanse na wygraną, jeśli zaatakujemy, kiedy będą rozdzieleni
– podpowiedział Jared. – Będziemy mogli wtedy załatwiać
jednego po drugim.
Jacob powoli podniósł się z
błotnistej ziemi i zachwiał. Seth natychmiast rzucił się w jego
stronę i podparł go bokiem, pomagając utrzymać się na drżących
łapach.
– Czekajcie – zaczął
brunatny wilk słabym głosem.
Koło na chwilę się zatrzymało.
Choć trwało to ledwie ułamek sekundy, a już za chwilę nie było
śladu po przestoju, poczułam dziwny niepokój na myśl, że nasz
doskonale działający mechanizm mógł się zatrzymać z powodu
jednego „czekajcie”, w dodatku wypowiedzianego przez zwyczajnego
członka watahy.
– Mamy niewiele czasu –
zaprotestował Sam.
– Co się z wami dzieje? –
zdenerwował się Jacob. – Nie zdecydowaliście się zaatakować
ich po południu, chociaż w grę wchodziło złamanie Paktu, a
teraz, kiedy nikt nie naruszył jego postanowień, planujecie rzeź?
Przez moment, krótki jak mgnienie
oka, chciałam spytać go, czy nie ma przypadkiem rozdwojenia jaźni,
ale zrezygnowałam z tego, doszedłszy do wniosku, że był jednak
zbyt zdołowany, by jeszcze mu dokładać. Nawet ja nie kopię
leżącego.
– Czegoś takiego w Pakcie nie
przewidziano – uciął Sam. – A to coś w Belli stanowi
zagrożenie dla każdego człowieka w promieniu wielu kilometrów.
Nie wiemy, jakiego typu istotę spłodził Cullen, ale wiemy, że
jest silna i bardzo szybko się rozwija. I że będzie za młoda, by
przestrzegać jakiegokolwiek Paktu. Pamiętasz tamte nowo narodzone
wampiry, z którymi walczyliśmy na wiosnę? W głowach im było
tylko zabijanie, a przy tym były zupełnie nie do ujarzmienia.
Wyobraź sobie coś takiego, ale chronione przez Cullenów.
– Nie mamy pewności...
– Zgadza się, pewności nie
mamy. Ale nie możemy ponosić takiego ryzyka. Pozwalamy Cullenom
mieszkać w tych stronach tylko dlatego, że ufamy im w stu
procentach. Wiemy, że nie zrobią tu nikomu nic złego. Ale czemuś
takiemu nie będzie można zaufać.
– Cullenowie marzą o tym, żeby
się tego czegoś pozbyć, tak samo jak my.
Sam wyciągnął z zakamarków
pamięci Jacoba obraz słodkiej Rosalie, czającej się w gotowości
obrony nienarodzonego dziecka za wszelką cenę.
– Niektórzy są gotowi o to
coś walczyć, niezależnie od tego, czym jest.
– Na miłość boską, to tylko
płód!
– Nie na długo –
szepnęłam.
– Jake – odezwał się
Quil. – Uwierz, to poważny problem. Nie możemy go tak po
prostu zignorować.
– Przesadzacie, chłopaki.
Jedyną osobą, której grozi z tego powodu śmiertelne
niebezpieczeństwo, jest Bella.
– Bella znowu ryzykuje na
własne życzenie – przypomniał usłużnie Sam. – Tyle że
tym razem konsekwencje jej wyboru mamy ponosić wszyscy.
– Nie wydaje mi się. –
Jacob nadal miał siłę, by pyskować.
– Nie możemy mamić się
nadzieją. Ani się obejrzymy, a po naszym terenie będzie grasował
wampir. Nie możemy do tego dopuścić.
– Więc każcie się Cullenom
wyprowadzić – zaproponował Seth.
– I ściągnąć takie
nieszczęście na jakichś niewinnych ludzi? Kiedy krwiopijcy wchodzą
na nasze terytorium, unieszkodliwiamy ich, choćby nawet nie chcieli
u nas polować. Staramy się uratować tyle istnień, ile tylko się
da.
– To szaleństwo. – Jacob
potrząsnął łbem, jakby nie chciał dopuścić do siebie tych
słów. – Jeszcze przed paroma godzinami upierałeś się, że
nie możesz narażać sfory.
– Przed paroma godzinami nie
wiedziałem jeszcze, że coś grozi naszym bliskim.
– Nie no, po prostu nie wierzę,
że to się dzieje naprawdę! A jak niby zamierzacie zabić tego
potworka, nie zabijając Belli?
Zapadła sugestywna cisza. Jacob
zaskamlał rozpaczliwie.
– Ona też jest człowiekiem!
To jej nie mamy już obowiązku bronić?!
– I tak jest umierająca –
warknęłam. – Skrócimy tylko ten proces.
Brunatny wilk nagle oderwał się od
boku Setha i rzucił się w moją stronę. Na chwilę zmyliłam krok
i wyszczerzyłam kły, gotowa na przyjęcie ataku przeciwnika o wiele
większego i silniejszego ode mnie, ale wtedy Jacoba dosłownie
staranował warczący Sam. Buntownik pisnął z bólu i odwrócił
się, chcąc odpowiedzieć na zaczepkę, ale Alfa wtedy postanowił
użyć swojego słynnego głosu.
– Przestań! – rozkazał.
Jacob zatrzymał się, ledwo
powstrzymując przed upadkiem, a czarny spojrzał mi prosto w oczy,
sycząc:
– Nie wolno ci się na nim
wyżywać. Życie Belli to wysoka cena i w pełni zdajemy sobie z
tego sprawę. Zabijanie ludzi jest wbrew wszelkim wyznawanym przez
nas zasadom. To potworne, do czego zmuszają nas okoliczności.
Będziemy długo cierpieć po tym, co wydarzy się dziś wieczorem.
– Dziś wieczorem? –
powtórzył głupio Seth. – Sam, uważam, że powinniśmy to
jeszcze przedyskutować. A przynajmniej skonsultować się ze
starszyzną. Chyba nie mówisz serio. Naprawdę chcesz, żebyśmy
teraz zaraz...
– Nie stać nas teraz na to,
żeby odnosić się do Cullenów z taką tolerancją, jak ty. Nie ma
czasu na debatę. Możesz mieć inne zdanie, ale i tak zrobisz to, co
ci każę – wycedził Alfa.
Jak ja nie cierpię tych jego gadek.
Doskonale wiem, że ma rację, ale Boże, jak ja tego nie cierpię...
Mój brat ugiął przednie łapy i
pochylił łeb ku ziemi, ściśle tuląc uszy do czaszki. Wyglądał,
jakby ktoś położył na jego grzbiecie niewyobrażalny ciężar.
Jak pies, na którego ukochany właściciel właśnie zamachnął się
kijem. Poczułam, że coś we mnie pęka.
Coś, nie serce. Moje serce już
dawno rozprysło się na miliony ostrych, raniących przy każdym
ruchu odłamków.
Sam zacieśnił okrąg wokół dwóch
buntowników.
– Potrzebna nam do tego cała
sfora, Jacob, jesteś z nas najlepszy. Też musisz z nami pójść.
Rozumiem, że będzie to dla ciebie trudne, więc twoim zadaniem
będzie blokowanie Emmeta i Jaspera, bo to z kolei najsilniejsi z
Cullenów. Przydzielam ci Quila i Embryego. Co do... Ekhm.... Naszym
głównym celem zajmie się kto inny.
Widziałam, że Jacob z trudem
utrzymuje się na drżących łapach. Jakby zaraz miał upaść.
– Paul, Jared i ja skupimy się
na Rosalie i Edwardzie. Z tego, co przekazał nam Jacob wynika, że
przy Belli zastaniemy właśnie tych dwoje. W pobliżu mogą też być
Carlisle i Alice, być może Esme. Zostawimy ich Brady'emu,
Collinowi, Sethowi i Lei. Ktokolwiek znajdzie się w sytuacji, w
której nikt nie będzie mu bronił dostępu do... – zawahał
się – dostępu do tej nienarodzonej istoty, niech zabije ją
bez wahania. W tym wszystkim nie chodzi przecież o nic innego.
Rozległ się chór ochoczych
warknięć. Ruchomy krąg przyspieszył, wszyscy jego członkowie
wyli ochryple i darli ziemię pazurami. W tej dzikiej wściekłości
i żądzy krwi było coś upajająco pięknego. Piękne było to, że
jestem z nimi.
Tylko Jacob i Seth nie przyłączyli
się do ogólnej wrzawy. Mój brat nadal trwał z nosem pochylonym do
ziemi, czułam bijące od niego cierpienie. Nie chciał zdradzać
Cullenów. Odkąd na jeden dzień sprzymierzył się z Edwardem, stał
się ich psychofanem. Nie próbował jednak w żaden sposób
protestować – nie miał w sobie tyle siły, by przeciwstawić się
palącej żywym ogniem woli Alfy.
Warcząc i gotując się do bitwy
razem z resztą, kątem oka obserwowałam dumnego Sama. Delikatnie,
by nikt nic nie wyczuł, zapuściłam ciekawską sondę do jego
myśli. Niesamowita pewność i wiara w słuszność podjętych
działań mieszała się w nim z niesmakiem na widok poddaństwa
klęczących wilków. W głębi duszy wcale nie lubił nas do niczego
zmuszać.
Wyłapałam też, że na Edwarda
szykował się samodzielnie. Słusznie – umiejętność czytania w
myślach czyniła z niego najniebezpieczniejszego przeciwnika.
Denerwujący wampir mógł wszystko zaprzepaścić, zanim
znaleźlibyśmy się w zasięgu ataku, ale o tym już nie wspominał.
Chyba nie chciał nas straszyć.
A ja? Ja sama nie wiedziałam, co
powinnam o tym wszystkim myśleć.
Z jednej strony bolało. Tak
potwornie bolało mnie, że znowu zostałam zaszufladkowana z
najsłabszymi i młodzikami, że otrzymałam najprostsze cele, które
prawdopodobnie nie będą wymagały wiele energii do zatrzymania.
Dlaczego nikt mnie nie doceni? Dlaczego nikt nie pozwoli, żebym
pokazała, na co mnie stać? Jak mam się wykazać, skoro wszyscy z
góry traktują mnie jak przegraną?
Z drugiej strony cieszyłam się.
Poczucie, że wreszcie będzie działo się coś ciekawego, mieszało
się we mnie z niecierpliwością oczekiwania na masakrę. Niemal już
czułam metaliczny posmak krwi na języku. Ochoczo oblizałam ostre
kły, warcząc z lubością.
Postanowiłam, że sprawę
nienarodzonego wampirzego dziecka załatwię sama.
Jacob kręcił głową, nie chcąc
się z tym wszystkim pogodzić. Wszystkie jego myśli krzyczały
„nie!”.
– Weź się w garść, Jacob
– warknął Sam. – Najważniejsze jest dobro plemienia.
– Sam – zaoponował –
przecież myliłem się, kiedy chciałem ich wcześniej
zaatakować.
– Wtedy się myliłeś, ale
teraz mamy powody do interwencji.
– Nie pójdę z wami –
wypalił brunatny wilk.
Alfa zatrzymał się gwałtownie.
Podszedł do nieposłusznego wilka powoli, warcząc przez zaciśnięte
zębiska. Odwiedzione do tyłu uszy i nabiegłe krwią białka oczu
nie wróżyły niczego dobrego. Drobna siateczka naczyń
krwionośnych, rysująca się na rogówkach, upodabniała czarnego
wilka do demona ze starych legend.
– A właśnie, że pójdziesz
– wycedził głosem Alfy. – Dziś wieczór nie będzie żadnych
odstępstw od reguły. Pójdziesz z nami i z nami zasadzisz się na
Cullenów. Razem z Quilem i Embrym zajmiesz się Jasperem i Emmetem.
Macie obowiązek chronić swój lud. Taka jest wasza rola. I
wywiążecie się dziś z tego obowiązku.
Jacob powoli ugiął się i zaczął
warować przed Alfą. Nikt nie był w stanie przeciwstawić się jego
woli. Bijący od Sama autorytet zdawał się palić wszystkich
wokoło. Wilki potulnie kładły uszy po sobie i chyliły łby,
oddając szacunek swojemu przywódcy. Choć to nie w naszą stronę
skierowany był jego gniew, każdy miał ochotę się ukorzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz