sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział 1


Ciepło bijące od kominka podziałało na mnie jak zderzenie ze ścianą. Przysięgam, że aż stanęłam w progu salonu, zatrzymana zwartą falą wyciskającego łzy z oczu gorąca. Autentycznie nie było tu czym oddychać.
Och, Leah! Wreszcie do nas przyszłaś? – ucieszyła się ciocia, klepiąc pulchną dłonią miejsce na trzyosobowej kanapie, które jakimś niewytłumaczalnym cudem udało jej się odstąpić.
Ja tu właściwie tylko na chwilkę – mruknęłam uśmiechając się z trudem. Błyskawicznie przechwyciłam pozostawioną na blacie ławy książkę i ulotniłam się, zanim padło więcej pytań.
No dobra, może i tak otwarte zignorowanie zaproszenia do rodzinnej biesiady było odrobinę chamskie, ale naprawdę nie potrafiłam usiąść razem z nimi. Nie mogłabym znieść setki całusów w policzek, troskliwych spojrzeń i miliarda pytań z repertuaru „no, jak tam, trzymasz się jakoś?”. Nie, absolutnie nie potrafiłabym obżerać się jabłecznikiem i udawać, że dobrze się czuję.
Nie mogłabym patrzeć na pusty fotel ojca.
Weszłam do swojego pokoju i szczelnie zamknęłam drzwi. Niestety, nadal słyszałam każde słowo. Z tego, co udało mi się wywnioskować z lekko bełkotliwego wywodu niekoniecznie trzeźwego wujka, właśnie mnie obgadywali. Mężczyzna akurat doszedł do druzgocącej konkluzji, że jestem najbardziej aspołeczną osobą, jaką w życiu widział, i że to wszystko pewnie przez tą satanistyczną muzykę, w której się pogrążam.
Z pewnością! – przyklasnęła temu ciocia, ignorując słaby protest matki. – Ktoś taki nie mógł przecież skończyć dobrze. Jak rany, przecież to przez jej wybuch złości Harry nie żyje! Sue, nie myślałaś, żeby zaprowadzić ją do specjalisty?
Osunęłam się powoli na podłogę, ukryłam twarz w dłoniach, do bólu zaciskając zęby na wargach.
To nie przez napad złości! To nie moja wina! Dlaczego nie można było im tego wytłumaczyć?!
O ile lepiej byłoby, gdybym mogła wyłączyć wilczy słuch i żyć w błogiej nieświadomości tego, co o mnie mówią, gdy zniknę z pola widzenia!
Z trudem przekręciłam się na plecy, jakoś ułożyłam na białym kocu, który jakiś czas temu rzuciłam niedbale na podłogę koło łóżka, i otworzyłam książkę, mając nadzieję, że przynajmniej lektura pozwoli mi się od tego wszystkiego oderwać. Już od jakiegoś czasu zauważałam, że skupianie się na problemach wyimaginowanych bohaterów najlepiej pomaga w ignorowaniu własnych.
Niestety, z dworu usłyszałam stłumione przez zamknięte okno wilcze wycie. Skrzywiłam się odruchowo, rozpoznając głos swojego byłego, Sama.
Zawsze miał świetne wyczucie czasu, dziad jeden.
Powoli się rozebrałam, rzuciłam i tak pogniecioną sukienkę w kąt i zgarbiona podeszłam do okna, ostrożnie stąpając po lodowatej podłodze. Choć nasz dom znajdował się na takim odludziu, że w środku dnia ciężko było tu kogokolwiek uraczyć, i tak za każdym razem odczuwałam jakiś irracjonalny lęk, że ktoś zobaczy moją nagość.
Czasami przeklinałam tę odległość od cywilizacji, ale musiałam przyznać, że miała też swoje plusy. Przynajmniej nikt nie przyjdzie zwabiony rozpaczliwymi krzykami, gdy wreszcie wcielę w życie swój plan i wezmę się do zamordowania Setha.
Wyskoczyłam na zewnątrz. Moje ciało przeszyło kilka przyjemnych, ognistych dreszczy. Jeszcze zanim znalazłam się na trawniku, zdążyłam już pokryć się szarą sierścią. Opadłam na cztery umięśnione łapy i przeciągnęłam się, wzdychając z lubością. Zastrzygłam pokrytymi rudawym futrem uszami, choć lokalizację miejsca spotkania mogłam spokojnie określić bez tego, zapuszczając jedynie delikatną sondę do myśli któregoś z braci.
Od razu moją głowę zalała fala odczuć pozostałych członków sfory. Na samym początku denerwowało mnie to – nieustanny wgląd w czyjeś myśli oznaczał całkowity brak prywatności, działanie jak jeden umysł, co przerażało mnie jak nic innego. Wiedziałam, że chłopaki doskonale słyszą każdą moją najmniejszą myśl, patrzą moimi oczami, potrafią zagłębić się w moje ciało...
Tak było do czasu. Nie wiem do końca, jak to właściwie działa, ale nauczyłam się budować coś w stylu bariery, za którą chroniłam najskrytsze przemyślenia. Owszem, bariera była na tyle wątła, że wystarczyło nawet niewielkie rozproszenie uwagi, by legła w gruzach, podając całe moje wnętrze jak na tacy do wglądu dla ciekawskich, ale starałam się ćwiczyć. Może kiedyś uda mi się ją ustabilizować i wzmocnić. W końcu jako jedyna ze stada mogłam się czymś takim poszczycić.
Oczywiście nie zamierzałam też nikomu o tym mówić. No głupia przecież nie jestem.
Ruszyłam biegiem w stronę zwartej ściany lasu, zaczynającej się tuż za granicą posesji. Otulona chłodnym mrokiem, panującym pod sklepieniem tworzonym przez gałęzie wiekowych modrzewi, poczułam upajającą ulgę. Łaskotanie mchu w łapy i niosące zapach roślin i morza powietrze były jak najlepszy narkotyk.
Odebrałam falę niepokoju od Jacoba, który również zdążył się przemienić. Ciekawska jak zwykle, skupiłam się na tym mocniej, chcąc wyłapać coś interesującego. Chłopak właśnie wspominał sławetną scenkę, którą urządził na weselu Panny Nijakiej i Zimnego Edzia, kiedy to tak strasznie chciał krwiopijcę zabić, że aż Sam musiał interweniować i potraktować go głosem Alfy, by nie wcielił zamiaru w życie. Śmieszne, jak bliski tego był – zupełnie, jakbym była nim, czułam przenikające ciało ogniste dreszcze i rozchwianie, nie pozwalające na przybranie postaci wilka. Cudem powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem, gdy zaczął w myślach wyklinać Sama na wszelkie możliwe sposoby, co przerwał dopiero gdy przypomniał sobie, że ma przecież słuchaczy.
Wiecznie zaabsorbowany sam sobą – zakpiłam, żałując, że nie mogę obdarzyć go jedną ze swojego arsenału słodko-kpiących min.
I kto to mówi – odparował prawie natychmiast.
Spokój, chłopaki – warknął Sam.
Ja ci dam „chłopaków”! Gdybyś tylko stał teraz bliżej...
Sam udał, że wcale nie odebrał płynącej ode mnie negatywnej energii.
Gdzie Quil i Jared? – dopytywał.
Quil jest z Claire. Odprowadza ją do Clearwaterów – odparł Jacob.
Cholera, nie zamknęłam pokoju na klucz. Jeszcze mi tylko brakuje ciekawskiego dzieciaka grzebiącego w nie swoich rzeczach.
Jared wybierał się do Kim. Sądzę, że by cię nie usłyszał – mruknął Embry.
Przyłączyłam się do chóralnego jęku. Kiedy spotykamy Jareda bezpośrednio po wizycie u Kim, możemy spodziewać się w jego myślach pełnej powtórki z rozrywki. Aż mi się rzygać zachciało na samą myśl. Choć swoje myśli umiałam częściowo blokować, nadal doskonale słyszałam pozostałych, choćbym nie wiadomo jak się starała. Zdecydowanie nie miałam najmniejszej ochoty na przeżywanie z chłopakiem miłosnych uniesień...
Pieprzone Wpojenie. A podobno to rzadkość.
Sam zawył jeszcze raz, chcąc zwrócić uwagę kochasia. Wątpiłam, żeby poskutkowało – chyba był mocno zajęty.
Cóż, nie będziemy na niego czekać cały dzień. Doszlusuje do nas później.
Znalazłam się dość blisko Jacoba – słyszałam już tętent jego łap, uderzających w pędzie o ziemię. Poznaczony korzeniami wiekowych drzew grunt wydawał przedziwny dźwięk – głęboki i wibrujący, jak ogromny bęben. Od dziecka mnie to fascynowało – pamiętam, gdy jako mała dziewczynka wyszukiwałam podobnych miejsc i specjalnie tupałam w nie jak najmocniej, bawiąc się pogłosem. Zawsze zdawało mi się wtedy, że jeszcze chwila, a ziemia zarwie się pode mną, ukazując jamę pełną tajemnic. Być może będącą nawet przejściem do innego świata.
Choć wilk znajdował się wystarczająco blisko, nie chciałam jeszcze bardziej skracać odległości. Od zawsze staraliśmy się spędzać ze sobą najmniej czasu, jak tylko się dało. Nigdy za sobą nie przepadaliśmy.
Przyznam szczerze, że powodowała mną najzwyczajniejsza w świecie zazdrość. Jacob był najsilniejszym wilkiem w stadzie, dzięki czemu zajmował pozycję, o której to marzyłam w najskrytszych snach. Ciążyło mi to, że jestem najmniejsza i najsłabsza, a w jego towarzystwie czułam się już całkowicie bezwartościowa.
Co się dzieje? – odezwał się nagle Paul.
Musimy pogadać. Wydarzyło się coś ważnego.
Poczułam, że Sam, Seth, Collin i Brady wybiegają ku nam myślami. Dwoma ostatnimi się nie zdziwiłam – te jeszcze plączące łapy szczeniaki były dzisiaj z Alfą na patrolu. Ale Seth?
Seth, powiedz im, czego się dowiedziałeś – rozkazał Alfa.
Postanowiłam, że w domu przetrzepię skórę swojemu braciszkowi. Co z tego, że nawet jako człowiek, choć młodszy dobre sześć lat, był ode mnie sporo większy i silniejszy? Gdy do przedstawienia swoich argumentów użyję kija od szczotki, nie powinien mieć nic do gadania.
Jacob przyspieszył. Prychnęłam, zdenerwowana, i ostro wbiłam pazury w darń, również wyrywając do przodu. Oprócz tego, że byłam najszybsza, nie miałam wielu powodów do dumy, musiałam więc dbać o dobre imię przynajmniej w tej kwestii. Należało szczycić się wszystkim, co dostępne.
Spróbuj teraz, cieniasie – syknęłam. Wyprzedziłam brunatnego wilka z radośnie zadartym ogonem.
Warknął cicho i spiął mięśnie, gotując się do większego wysiłku. Widocznie weszłam mu na ambicję. Biedaczek...
Niestety, Sam dzisiaj nie był w nastroju na tolerowanie naszych dziecinnych zachowań. W ogóle momenty rozprężenia zdarzały mu się ostatnio na tyle rzadko, że właściwie mogłam się spodziewać tego, że warknie:
Jake, Leah, odpuśćcie sobie.
Żadne z nas nie zwolniło.
Swoją drogą, już jakiś czas temu zauważyłam, że Alfa coraz częściej zaczyna zachowywać się jak drętwy staruszek, któremu przeszkadza nawet głupota taka, jak ustawienie filiżanki z rumiankiem w nieodpowiedni sposób. Kiedyś można było z nim żartować, rozluźnić się, a teraz? Wszystkie objawy jakiegokolwiek rozprzężenia w stadzie, nawet tak nieszkodliwego, jak szczeniacki wyścig, przeszkadzały mu jak zadra w małym palcu. Po prostu nie mógł ścierpieć, gdy ktoś odważył się na moment rozładować atmosferę.
Warknął, lekko osłabiony naszą niesubordynacją, ale wolał dać sobie spokój. Nareszcie.
Seth? – pogonił mojego brata, udając, że nie zauważył uroczej wizualizacji wyciągniętego środkowego palca, którą posłałam w jego stronę.
Dzwonił do nas Charlie. Chciał rozmawiać z Billym, a nie zastał go w domu.
Zgadza się – wtrącił Paul. – To ja odebrałem ten telefon.
Gratulacje po prostu. Ja bym tak nie umiała... Ale skąd Paul wziął się w moim domu?
To na którą wersję się zdecydowali?
Charlie był bardzo zdenerwowany. Ponoć Bella i Edward wrócili już w zeszłym tygodniu i...
Poczułam bijącą od Jacoba falę ulgi.
Nie rozumiałam wielkiego halo wokół tej dziewczyny – była przecież nijaka, denerwująca i niczym nie wyróżniająca się z tłumu. Nigdy nie potrafiłam wykrzesać z siebie choć odrobiny sympatii względem kogoś, kto nie ma nawet czegoś tak głupiego, jak zainteresowania. Lub osobowość. Skąd ta wielka afera wokół niej? To wszystko wzięło się tylko dlatego, że pijawki się nią zainteresowały? Swoją drogą, jak oni ją zauważyli? Przecież jej zupełnie nie widać na tle nijakiego motłochu. Jak to działa, że Jacob ślini się na sam dźwięk jej imienia?
Od razu po obezwładniającej uldze poczułam coś jeszcze. Mianowicie wahanie i niepokój. Przyznam, że nawet mi zrobiło się duszno w zetknięciu z niewesołymi myślami wilkołaka.
Tak, masz rację, Jacob, na tym koniec dobrych wiadomości. Charlie rozmawiał z Bellą przez telefon. Miała zmieniony głos, bardzo słaby. Oznajmiła mu, że jest chora. Wtedy włączył się Carlisle i wyjaśnił Charliemu, że w tej Ameryce Południowej zaraziła się jakąś bardzo rzadką chorobą. Musi przejść kwarantannę. Charlie odchodzi od zmysłów, bo nie pozwalają mu się z nią zobaczyć. Mówi, że wszystko mu jedno, czy się zarazi czy nie, ale Carlisle nie chce się ugiąć. Żadnych odwiedzin. Powiedział, że sprawa jest poważna i że robi wszystko, co w jego mocy. Charlie męczy się z tym od kilku dni, ale zadzwonił do Billy'ego dopiero teraz. Twierdzi, sądząc po głosie Belli, że dziś jej się pogorszyło.
Zapadła cisza. Seth nie musiał już niczego dodawać, wszyscy wiedzieli, co to oznacza. Atmosfera stała się tak gęsta, że można by w niej zawiesić siekierę.
Skupiłam się na wątpliwościach Jacoba. Zmartwiały z przerażenia chłopak zastanawiał się właśnie, czy ta cała „egzotyczna choroba” miała być ostateczną wersją, przykrywką tego, że przemienili dziewczynę w wampira. Zaraz zauważyłam też falę innych wizji, z których każda była bardziej przerażająca od poprzedniej.
Czy odbędzie się pogrzeb?
Czy pozwolą Charliemu zobaczyć ciało?
Czy odkopią zmarłą, czy pozwolą, by sama wylazła spod ziemi?
Nie wiem dlaczego, ale wizja wygrzebującej się z nagrobka wampirzycy przyprawiła mnie o dreszcze.
Wbiegliśmy na polanę właściwie w tym samym momencie. W ostatniej chwili wyprzedziłam brunatnego wilka o pół kroku, posłałam mu pełne wyższości spojrzenie i usiadłam wyprostowana koło brata, z gracją owijając przednie łapy ogonem.
Znowu cię pokonałam – zaśmiałam się, starając zamaskować to, jak bardzo mnie zabolało, gdy Jacob zajął swoje miejsce po prawicy Alfy.
Właściwie to tylko on jeszcze stał. A nawet nie tyle stał, co kręcił się niecierpliwie, przebierał łapami, kalecząc pazurami porośniętą mchem i rzadką trawą ziemię. Rozglądał się po nas ze zjeżoną sierścią i obłędem w oczach. Wyglądał, jakby zaraz miał eksplodować.
Co jest? Na co czekamy? – pytał, nie potrafiąc na nikim zatrzymać wzroku na dłużej.
Nikt mu nie odpowiedział, choć część nagle wykazała nadmierne zainteresowanie podłożem.
Chłopaki, co z wami! Dranie zerwały Pakt! – ekscytował się.
Klapnęłam sobie na ziemię i ułożyłam łeb na łapach. Wprawdzie Panna Nijaka guzik mnie obchodziła, ale zanosiło się na większe widowisko, z którego nie chciałam uronić nawet okruszka. Przez moment nawiedziła mnie głupawa myśl, że mogłam wziąć popcorn.
Nie mamy na to dowodów. Może Bella naprawdę jest chora – zasugerował ktoś.
Chyba masz mnie za idiotę!
Sam przerwał im ostrożnie:
Przyznaję, wszystko zdaje się zmierzać do wiadomego końca. Ale, Jacob, jeśli nawet uznamy, że to już, czy naprawdę chcesz tak na to zareagować? Czy to w ogóle podchodzi pod złamanie postanowień Paktu? Wszyscy wiemy, jak o tym marzyła.
W Pakcie nie ma nic o tym, jakie były preferencje ofiary!
Ale czy Bellę można nazwać ofiarą? Czy tak byś określił jej położenie?
Tak!
Jake. To nie są nasi wrogowie – odezwał się Seth.
Zamknij się, mały! To, że jesteś tak zboczony, że wybrałeś sobie jednego z nich na idola, nie zmienia jeszcze przepisów prawa. To są nasi wrogowie. To nasze terytorium. Musimy ich wytrzebić. Mam gdzieś, ile frajdy sprawiło ci wojowanie u boku Edwarda Cullena.
Zawarczałam ukazując koniuszki kłów. Nikt oprócz mnie nie ma prawa mówić tak do mojego brata! Tylko ja mogę beztrosko mieszać go z błotem!
A co, jeśli Bella będzie walczyć z nimi? – odpyskował Seth, jak widać wcale nie potrzebujący mojej pomocy. – Jak się wtedy zachowasz?
To już nie będzie Bella.
Mamy ją zostawić dla ciebie?
Skrzywił się, kładąc uszy na łbie.
A widzisz? Nie zrobisz tego. Więc co, zmusisz jedno z nas? A potem będziesz miał do tego kogoś żal przez resztę życia?
Wcale nie będę... – burknął, kuląc się i cofając kilka kroków. W tej chwili przypominał mi zagubione dziecko.
Jasne, że nie. Ech, Jacob, nie jesteś gotowy do tej konfrontacji.
Brunatny wilk zerwał się z miejsca i warcząc ostrzegawczo, przygotował się do skoku na siedzącego po drugiej stronie kręgu Setha.
Jacob! – warknął Sam. – Seth, w tej chwili się zamknij.
Seth skinął łbem. Uległe bydlę. Ciekawe, po kim to ma? Bo chyba nie po mnie.
Kurczę, coś przegapiłem? – rozległo się pytanie Quila. No rychło w czas trochę. – Mówili mi, że dzwonił Charlie...
Szykujemy się na Cullenów – palnął Jacob. – Może byś tak cofnął się do Kim i wyciągnął stamtąd Jareda? Musimy mieć jak największą przewagę liczebną.
Żadnego zawracania – zaprotestował Sam. – Niczego jeszcze nie postanowiliśmy.
Brunatny wilk wyglądał na niepocieszonego.
Jacob, muszę przede wszystkim mieć na względzie dobro tej watahy. – Znowu zaczęła się gadka umoralniająca. – Mam was za wszelką cenę chronić, a nie narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Odkąd nasi przodkowie podpisali Pakt, czasy się zmieniły. Tak szczerze... nie wierzę, żeby Cullenowie stanowili dla nas jakieś zagrożenie. Poza tym, wiemy, że nie zostaną tu już długo. Nakłamią, ile wlezie, ale potem będą musieli zniknąć. I wszystko wróci do normy.
Do normy?
Jeśli ich zaatakujemy, będą bronić się do końca.
Masz pietra? – Jacob uśmiechnął się sarkastycznie po wilczemu.
A ty, jesteś gotowy stracić któregoś ze swoich braci? Albo siostrę? – dodał szybko, nie chcąc mnie denerwować. Wszyscy wiedzą, że jestem jak tykająca bomba.
Nie boję się śmierci.
Wiem o tym, Jacob. To dlatego nie mogę teraz polegać na twoich sądach.
Uszanujesz Pakt naszych ojców, czy nie? – wycedził, patrząc Alfie prosto w oczy.
Szanuję swoich współtowarzyszy. Szanuję i chronię.
Tchórz.
Czarny wilk obnażył zębiska.
Dość tego. Nie masz wyboru. Musisz mnie posłuchać.
Jego telepatyczny głos nagle się zmienił – otoczył go ten charakterystyczny pogłos, właściwie delikatne echo, które pojawiało się za każdym razem, gdy wydawał rozkaz Alfy. Rozkaz niemożliwy do zignorowania przez żadne z nas.
Sam spojrzał po wszystkich.
Nie zaatakujemy, dopóki sami nas nie sprowokują. Będziemy nadal przestrzegać Paktu. Cullenowie nie stanowią zagrożenia ani dla naszego plemienia, ani dla mieszkańców Forks. Bella Swan podjęła decyzję samodzielnie i w pełni świadoma konsekwencji. Nie będziemy karać naszych byłych sojuszników za jej wybór.
Święte słowa! – poparł Seth, merdając ogonem.
Wydawało mi się, że kazałem ci się zamknąć.
Ups. Przepraszam, szefie.
Wszyscy, przygnieceni ciężarem nadal rozbrzmiewającego w głowach głosu Alfy, pochylali z szacunkiem łby. Tylko ja nadal leżałam w niezmienionej pozycji z ciekawie postawionymi uszami.
Jacob z kolei postanowił się zwyczajnie zmyć.
Jacob, a ty dokąd? – zawołał za nim Sam.
Idę pożegnać się z ojcem. Nie widzę powodów, dla których miałbym tu dłużej siedzieć. – Zauważyłam, że specjalnie ustawił się tyłem do Alfy, nie chcąc patrzeć mu w oczy.
Znowu odchodzisz? Jake, nie rób tego! – Mój pieprznięty braciszek zerwał się z ziemi, skamląc żałośnie.
Zamknij się, Seth – westchnęło kilka osób jednocześnie.
Nie chcemy cię stracić. – Sam nagle jakby stał się łagodniejszy.
Szkoda, że nie był taki dla mnie, gdy...
Stop! Przestań myśleć, Leah. Po prostu przestań.
Więc zmuś mnie, żebym z wami został – warknął Jacob. – Odbierz mi wolną wolę. Zrób ze mnie swojego niewolnika.
Wiesz, że tak cię nie potraktuję.
W takim razie, nie mam nic więcej do powiedzenia.
Patrzyliśmy bez słowa, jak odbiega w stronę swojego domu. Czułam, że Sam usiłuje przeniknąć jego myśli, chcąc upewnić się, czy wzburzonemu wilkowi nie chodzi właśnie po głowie coś głupiego – czego, nie oszukujmy, wszyscy się spodziewaliśmy – ale jak na złość brunatny wilk otoczył się szczelnym murem myślenia o niczym. A konkretnie o tych czasach, kiedy to nieprzerwanie był wilkiem, co niezbyt mnie obchodziło. Zdążyłam już wtedy doświadczyć wraz z nim tego, jak ulegał najpotrzebniejszym instynktom i nie zaprzątał sobie głowy niczym istotnym.
Całkiem przyjemne uczucie, ale ja chyba bym tak nie potrafiłam. Zbyt dobrze czułam się ze świadomością, że w domu czeka na mnie ciepłe łóżko i lodówka pełna jedzenia.
No i co teraz? – spytał Quil, przerywając przeciągającą się ciszę.
Czekamy – westchnął Alfa.
Nie boisz się? Mam wrażenie, że może teraz zrobić coś głupiego. Nie powinniśmy mieć go na oku?
Przecież nie będziemy go śledzić. – Spojrzał na mniejszego wilka z politowaniem. – Chyba możemy się rozejść. Bądźcie w razie czego w gotowości. Ja zostanę i zaalarmuję was, jak tylko zmieni się w wilka.
Rozległo się kilka niechętnych pomruków, wszyscy smętnym krokiem zaczęli się rozchodzić.
Nie wiem czemu, ale wrażenie, że szykuje się coś niekoniecznie przyjemnego, nie opuszczało mnie nawet na chwilę. Czułam silne kleszcze niepokoju, zaciskające się na gardle i blokujące oddech. Mimowolnie jeżyłam sierść na karku, jakby coś niebezpiecznego czaiło się w pobliżu. Nie ruszyłam się też z miejsca, czujnie obserwując Alfę.
Sam odprowadził wzrokiem snującego się na samym końcu Collina, odetchnął z niejaką ulgą, gdy ślad jego myśli zniknął wraz z tym, jak nasz „nowy nabytek” przemienił się w człowieka. Potrząsnął łbem, jakby próbując uporządkować umykające myśli, odwrócił się i dopiero wtedy mnie zauważył.
Leah! Co ty tu jeszcze robisz? – spytał sztucznym tonem. Sama nie potrafiłam określić, co takiego nietypowego było w intonacji jego słów, ale zdecydowanie nie brzmiała mi na naturalną. Raczej spodziewałam się, że nie będzie dla mnie taki miły i beztroski.
Jakoś tak nie mam ochoty wracać – odparłam, przymykając ślepia. Na rozmawianie z nim też nie miałam ochoty.
Co się dzieje?
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Od kiedy to go interesuje, co dzieje się w moim życiu?
Rodzinka przyjechała. Wszyscy wspólnie wspominają ojca, udają radosnych i obgadują mnie, myśląc, że nic nie słyszę – warknęłam, mimowolnie przywołując w pamięci słowa ciotki. Nawet jako niezbyt wyraźne wspomnienie raniły mnie do żywego.
Przykro mi.
Przykro ci? – Aż zerwałam się z ziemi, szczerząc kły. Widząc to, wycofał się kilka kroków, niepewnie kładąc po sobie uszy. Nie miał pojęcia, czego się po mnie spodziewać. Byłam znana ze swojego niekoniecznie przyjemnego temperamentu. – Nawet nie mów takich rzeczy. Doskonale wiem, że guzik cię to obchodzi.
Nie chcę, żeby członkowie mojego stada źle się czuli we własnych domach – zaczął.
A jaką różnicę ci to niby robi?
Wasze samopoczucie przekłada się na skuteczność działania – wypalił, lekko unosząc wargi.
Ach. Więc o to chodzi! – Wyszczerzyłam się sarkastycznie. – Po prostu martwisz się, że mogę ci zawadzać. Nie musisz się obawiać, jako najsłabszy wilk ze stada i tak wiele ci nie zaszkodzę.
Nie myśl o sobie jak o najsłabszej w sforze – zaprotestował. – Masz wiele umiejętności, które dla innych są nieosiągalne. Potrzebujemy cię, tak samo jak całej reszty.
To reszta mnie potrzebuje. Bo ty chyba osobiście niezbyt. – Nie mogłam powstrzymać się od przytyku. Chcąc nie chcąc – zaczęłam intensywnie myśleć o całej sprawie z Emily, od której wszystko się zaczęło.
Skrzywił się. Moje słowa bolały.
Leah, proszę, nie rozgrzebujmy tego. Nie mogłabyś po prostu zaakceptować sprawy taką, jaka jest? I tak nic nie zmienisz tym, że będziesz się na wszystkich wyżywać.
Może i zaakceptowałabym sprawę – mruknęłam, jeżąc się i obchodząc czarnego wilka szerokim łukiem, jakbym starała się zajść go od tyłu i zaatakować – gdyby nie to, że potraktowałeś mnie jak śmiecia. Jak kogoś nic nie wartego. Naprawdę nie liczyły się dla ciebie te trzy lata? Czy ty masz pojęcie, ile czasu zapewniałeś mnie o swojej lojalności, obiecywałeś wspaniałości?
Wiem, że to długo, ale...
Nie chcę tego nawet słuchać! – ucięłam, kłapiąc zębami. – Nic cię nie usprawiedliwia. Nie zważając na cały ten czas, porzuciłeś mnie, nie uznając za godną jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia. Potraktowałeś mnie jak upośledzoną, która nie byłaby w stanie zrozumieć powagi sytuacji. I po co? Tylko wszystko w ten sposób zepsułeś.
Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć – syknął, rzucając mi wzrokiem wyzwanie.
I dobrze. Bo ja żadnych wyjaśnień nie zamierzam słuchać. – Odwróciłam się z gracją. – Mam nadzieję, że miło będzie ci się żyło z moimi słowami. – I odbiegłam, udając o wiele pewniejszą siebie, niż w rzeczywistości się czułam.
Bo prawda była taka, że ledwo trzymałam się na skraju płaczu. Nie chciałam udawać dumnej i obojętnej – ciało domagało się zwinięcia w kulkę pod najbliższym drzewem i wybuchnięcia histerycznym, oczyszczającym szlochem. Czułam spazmy rozpaczy, blokujące oddech i wywołujące bolesne skurcze w płucach, ale nie poddawałam się im.
Nie, gdy Sam mógł wszystko słyszeć.

4 komentarze:

  1. Dzień dobry!
    Na wstępie powiem, że tak samo jak ty nawet nie lubię Zmierzchu, a moja chwilowa fascynacja lekturą wynikała raczej z faktu, że byłam wtedy w szóstej klasie ppdstawówki i wszyscy to czytali. Sama Bella i Edward od samego początku mnie niezmiernie irytowali, ale i tak ekscytowałam się serią. ;)
    Co do samej Lei - również zwróciłam na nią uwagę i było mi jej najzwyczajniej w świecie żal; większość bohaterów miała swoje szczęśliwe zakończenia, nawet jeśli powinni zginąć po drodze z powodu własnej głupoty, a ona nie. Więc kiedy zobaczyłam Twoje zgłoszenie w Rejestrze Blogów, to od razu uznałam, że muszę zapoznać się z tą historią. I na ten moment się nie zawiodłam, bo Leah pozostaje taka, jaka była na kartach książki: nieco wybuhowa, ciężka w kontaktach i przede wszystkim z naprawdę beznadziejnym życiem. Zastanawia mnie, w jaki sposób zamierzasz odmienić jej los (bo zdecydowanie na to zasługuje) i dlatego zamierzam tu regularnie zaglądać. Jest na co czekać, bo piszesz naprawdę zgrabnie i całość jest przyjemna w odbiorze, nawet biorąc pod uwagę charakter Lei. :) Gratuluję dobrej roboty.
    Pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i życzę dalszej dobrej lektury :)

      Usuń
  2. Podoba mi się Twój styl pisania. Potrafisz bardzo dobrze odwzorować wielowątkowe życie toczące się w watasze. Teraz czeka mnie nadrabianie, możesz być jednak pewna, że zyskałaś stałą czytelniczkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że jesteś :) I cieszę się, że podoba ci się to, o co bałam się najbardziej, że mi nie wyszło - czyli ta wielowątkowość między wilkami. Piszę bardzo dużo o wilkołakach, a więc bez umiejętności prowadzenia scen zbiorowych ani rusz, tak więc mam satysfakcję jak głupia, że komuś to przypadło do gustu! Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej!

      Usuń