Tanya milczała chwilę, wodząc po
nas wzrokiem, zanim ostatecznie nie skoncentrowała się na mnie i
Jacobie.
– Jaką rolę mają odegrać w tym
wilkołaki? – spytała wreszcie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Jeśli Volturi nie zechcą się
zatrzymać, żeby poznać prawdę o Nessie, to znaczy o Renesmee,
wtedy wkroczymy do akcji i sami ich zatrzymamy – oznajmił mój pan
alfa z całkowitą pewnością siebie.
– Brzmi to imponująco, chłopcze,
ale taka sztuka nie udałaby się nawet wojownikom o wiele bardziej
doświadczonym w walce niż wy.
– Nie wiesz, do czego jesteśmy
zdolni – syknęłam.
Machnęła tylko na nas lekceważąco
ręką.
– To wasze życie. Róbcie z nim,
co chcecie.
Jacob zerknął na tulącą się do
Carmen Nessie. Nietrudno było wyczuć od niego tęsknotę i dziwny
smutek, jakby sam nie wierzył w to, że ten nasz heroiczny plan może
wypalić. Ja też miałam co do niego poważne wątpliwości.
To jasne, że chciałam pomóc. Nie
umiałam stwierdzić, skąd wzięło się we mnie to przemożne
pragnienie, dlaczego nie odsunęłam go na bok w obawie o własne
życie, ale gdzieś w głębi siebie czułam, że to po prostu będzie
dobre. Że warto walczyć o dobrą sprawę, stanąć po stronie tych,
którzy mają rację, zamiast przyglądać się wszystkiemu z boku z
założonymi rękami. Tylko że... nie ukrywajmy – nasze szanse w
całym tym przedsięwzięciu uważałam za marne. Wilkołaki podobno
zostały stworzone do tego, by chronić ludzi i zabijać wampiry, ale
zupełnie nie czułam tego, by nasza sfora miała cokolwiek poradzić
przeciwko armii starych, utalentowanych wampirów, bez wątpienia
mających duże doświadczenie w walce z takimi jak my. Ba, nie
wiedziałam nawet, jak duża ta nasza sfora będzie – Sam przecież
nie musiał zgodzić się na walkę u naszego boku. Na Setha i Jacoba
jak zwykle mogłam liczyć, na siebie samą również, ale co z
resztą? Nie miałam żadnej gwarancji, że nie zdecydują się
jednak na zachowanie neutralności.
Z drugiej strony zaś nie pragnęłam
niczego bardziej. Cholera, nie chciałam, żeby się narażali i
wystawiali na w zasadzie pewną śmierć. Nie przeżyłabym straty
żadnego z moich wilczych braci, obojętnie, jakbym na nich
przeklinała i jak mocno wmawiałabym sobie, że mnie nienawidzą, i
to ze wzajemnością. Nie, a już zwłaszcza po tej krótkiej
rozmowie dzisiaj. Jak zapewnić im bezpieczeństwo, jednocześnie nie
wystawiając pijawek do wiatru? Byłam tak rozdarta, że bałam się
mocniej skupić na szalejących w mojej głowie myślach.
Podczas gdy ja trzęsłam się,
opierając o ścianę w salonie, do którego na szczęście wreszcie
się przeprowadziliśmy, Tanya ponownie skupiła się na Renesmee.
– Nie ma co – powiedziała
gładko – ta mała jest wyjątkowa. Nie sposób jej się oprzeć.
– Bardzo utalentowana rodzina –
mruknął Eleazar, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Niemal
rozmywał się w powietrzu, zataczając kręgi po dużym pokoju.
Odcinek od Carmen do drzwi i z powrotem zajmował mu ledwie sekundę.
– Ojciec czytający innym w myślach, matka-tarcza i jeszcze to
niezwykłe dziecko, które czaruje wszystkich dookoła. Ciekaw
jestem, czy jest jakieś określenie na to, co ta mała potrafi, i
czy to jej szczególny dar, czy coś normalnego u wampirzych hybryd.
Jeśli coś podobnego można w ogóle uważać za normalne! Pół
człowiek, pół wampir! Kto by pomyślał!
Edward zdębiał. Wyprostował się
jak struna i złapał Eleazara za ramię, przynajmniej na moment
skutecznie zatrzymując go w miejscu.
– Chwileczkę, Eleazarze. Jak
właśnie nazwałeś moją żonę?
– Tarczą. Bella jest tarczą, a
przynajmniej tak mi się wydaje. Nie mam pewności, bo cały czas
mnie blokuje.
Wszyscy zagapili się na niego z
idiotycznie otwartymi ustami. Przecież Panna Nijaka nic z nim nie
robiła, stała tylko w swoim miejscu.
– Tarczą? – powtórzył Edward.
– Edwardzie, nie udawaj, że nic
nie wiesz. Skoro ja nie potrafię jej przejrzeć, to ty też tego nie
możesz. Nie powiesz mi chyba, że słyszysz teraz jej myśli?
O ile to możliwe, szczęka opadła
mi jeszcze niżej. Nagle z kimś mi się to nieco skojarzyło...
– Nie – wykrztusił Edward. –
Ale zawsze tak było. Nawet przed jej przemianą.
– Zawsze? – Wampir zamrugał
gwałtownie, powoli wpadając w sidła nieco nadmiernej fascynacji.
Pewnie mogłam uznać to za swego rodzaju zboczenie zawodowe. – A
to ciekawe. Musi mieć ogromny talent, skoro jej dar manifestował
się do tego stopnia, jeszcze kiedy była człowiekiem. Nie jestem w
stanie nijak się przez tę tarczę prześlizgnąć, by móc
powiedzieć o niej coś więcej. A przecież Bella jest jeszcze
nieukształtowana, ma dopiero kilka miesięcy. I w dodatku wszystko
wskazuje na to, że nie ma pojęcia, co robi – prychnął z
irytacją. – Jest całkowicie tego nieświadoma. Co za ironia!
Zjeździłem dla Ara cały świat w poszukiwaniu podobnych anomalii,
a wam nie dość, że się taki rarytas trafia przez przypadek, to
jeszcze nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, z czym macie do
czynienia! – Na koniec wywodu pokręcił głową z niedowierzaniem,
jakby nie mieściła mu się w niej nasza krótkowzroczność.
Bella zmarszczyła czoło i
wykrztusiła po dłuższej chwili:
– O czym wy mówicie? Jak mogę
być jakąś tarczą? Co to w ogóle znaczy?
Miała tak idiotyczną minę, że w
normalnych warunkach pewnie bym nie wytrzymała i ryknęła śmiechem,
tym razem jednak byłam chyba równie oniemiała jak ona.
Eleazar przyjrzał się jej
badawczo.
– W straży byliśmy chyba
zbytnimi formalistami. Tak szczerze, nie da się obiektywnie
podzielić talentów na żadne wyraźne kategorie. Każdy jest
wyjątkowy. Dokładnie ten sam zestaw umiejętności nigdy nie
występuje dwa razy. Ale ciebie, Bello, akurat łatwo sklasyfikować.
Talenty czysto defensywne, takie, które wyłącznie chronią przed
czymś swojego posiadacza, nazywa się właśnie tarczami. Czy
testowałaś już swoje umiejętności na kimś oprócz Edwarda?
Zablokowałaś kogoś z wyjątkiem jego i mnie?
Dziewczyna potrzebowała dobrych
kilku sekund na odpowiedź.
– To coś działa tylko w
niektórych przypadkach. Można powiedzieć, że... że nikt nie ma
dostępu do mojego umysłu. Ale Jasper bez problemu manipuluje moim
nastrojem, a Alice widzi, co czeka mnie w przyszłości.
– Tarcza czysto mentalna –
mruknął wampir do siebie. – Ograniczona, ale bardzo szczelna.
– Nawet Arowi nie udało się
wychwycić jej myśli – pochwalił żonę Edward. – Chociaż
kiedy się spotkali, była jeszcze człowiekiem.
Eleazar otworzył szeroko oczy w
wyrazie bezbrzeżnego zdumienia.
– I Jane próbowała zadać mi
ból, ale nic jej z tego nie wyszło – dodała główna
zainteresowana. – Edward podejrzewa, że nawet Demetri nie
potrafiłby mnie znaleźć i że jestem odporna też na Aleca. Też
tak uważasz?
Wtedy właśnie ostatecznie nie
wytrzymałam.
– Hej, ludzie nie-ludzie –
zawołałam dziwnie drżącym głosem. – Gdy odpowiednio się
skupię, umiem blokować swoją głowę przed członkami sfory. Mam
paranoję, czy to brzmi całkiem podobnie?
Cała uwaga skupiła się na mnie, a
cisza zgęstniała tak, że można by było rąbać ją siekierą.
Eleazar przyglądał mi się dłuższą chwilę, marszcząc w
skupieniu brwi, aż wreszcie pokręcił głową z niedowierzaniem.
– O utalentowanych wilkołakach,
podobnie jak o hybrydach, jeszcze nigdy nie słyszałem, ale... tak,
coś tam jest. Musiałbym przyjrzeć ci się dokładniej, ale z
pewnością coś w tobie jest, dziewczyno.
Zrobiło mi się słabo, aż
musiałam usiąść. Przez parę sekund naprawdę nie mogłam sobie
przypomnieć, jak się oddychało.
– Świetnie – wykrztusiłam
wreszcie i zaśmiałam się idiotycznie piskliwie. – Jestem jedyną
dziewczyną-wilkołakiem na świecie i do tego muszę jeszcze mieć
jakiś cholerny talent. Co się z tym tak właściwie robi, co?
Zechce mi to ktoś wytłumaczyć?
Po minie Belli poznałam, że całą
sobą podpinała się pod to pytanie, reszta jednak wpadła w taką
falę zachwytu, że żadna z nas nie została usatysfakcjonowana.
– Bella i Leah tarczami! –
Edward wyglądał na zachwyconego. – Nigdy na to tak nie patrzyłem.
Jedyną tarczą, jaką kiedykolwiek poznałem, była Renata, ale u
niej objawia się to zupełnie inaczej.
Eleazar powoli wychodził z szoku, a
przynajmniej starał się na takiego wyglądać.
– Tak jak mówiłem, żaden talent
nie manifestuje się w dokładnie taki sam sposób, bo i nie ma dwóch
takich samych osób, które myślałyby dokładnie tak samo. A skoro
ludzie mogą mieć w sobie iskrę wampirzych talentów, dlaczego
wilkołaki miałyby zostać w tyle? To, że jeszcze się z tym nie
spotkaliśmy, nie oznacza, że to niemożliwe.
– Kim jest Renata? – wtrąciła
Bella. – Co takiego robi?
– Renata to osobisty ochroniarz
Ara. Bardzo praktyczna z niej tarcza i bardzo silna. – Urwał na
chwilę, jakby zastanawiając się nad tym, co za chwilę powie. –
Musicie wiedzieć, że Renata, w odróżnieniu od was, udaremnia
wszelkie ataki nie mentalne, tylko te przeprowadzone bardziej
tradycyjnie – nazwijmy je fizycznymi. Jeśli ktoś zbliża się do
niej z wrogimi zamiarami – do niej albo do Ara, bo w momentach
zagrożenia zawsze mu towarzyszy – nagle nie wiadomo co odwraca
uwagę atakującego. Nagle zaczyna on iść w innym kierunku i
zapomina, po co właściwie w tym poprzednim kierunku szedł. Trudno
się domyślić, że to właśnie Renata za tym stoi. Potrafi ponadto
rozciągnąć swoją tarczę na kilkanaście metrów we wszystkie
strony. Może dzięki temu w razie potrzeby chronić też Marka i
Kajusza, ale to Aro jest dla niej najważniejszy. Przeciwdziała więc
atakom fizycznym, ale jak widać wszystko tak naprawdę rozgrywa się
na poziomie mentalnym. Dlatego ciekaw jestem, która z was by
wygrała, gdyby próbowała was zablokować. – Pokręcił głową z
niedowierzaniem. – Bello, nigdy jeszcze nie słyszałem, by ktoś
był odporny na dar Ara czy Jane...
– Mamo, jesteś wyjątkowa –
stwierdziła Renesmee z rozbrajającą dziecięcą prostotą.
Zamyśliłam się, na chwilę
przestając słuchać, o czym mowa. Utonęłam we własnych myślach,
bo...
O tak, do diabła, chyba właśnie
znalazłam sposób, którego poszukiwałam z takim utęsknieniem już
od dłuższego czasu. Jeśli tylko to coś, co odkrył we mnie ten
wampir było talentem – tarczą, o jakiej opowiadał – miałam
szansę użyć jej tak, by ochronić swoją sforę. Owszem, jak na
razie była słaba i wątła na tyle, że nieraz nie radziła sobie z
blokowaniem moich własnych myśli, a i przepuszczała te należące
do wszystkich innych, ale może gdybym zaczęła nad tym ćwiczyć?
Może gdybym pozwoliła na to, by znający się na talentach Eleazar
mnie poprowadził, wskazał właściwą drogę, mogłabym uczynić
moją wilczą rodzinę odporną na wampirze talenty?
Dobra, dobra, nie wybiegajmy za
bardzo do przodu – w tak spektakularny rozrost talentu w miesiąc,
jaki nam pozostał, ciężko mi było uwierzyć – ale kto wie? Może
ochroniłabym przynajmniej samą siebie, co pozwoliłoby mi na
zwrócenie uwagi, czy któremuś z wilków nie dzieje się krzywda w
ferworze walki? Gdybym chodziła niezwyciężona wśród walczących,
zdołałabym osłaniać ich przynajmniej fizycznie, prawda? Nadzieja
zakiełkowała w moim rozbitym sercu i za nic nie dała się uciszyć
suchymi faktami, jakie docierały do mnie z zewnątrz.
Nie musiałam wcale mieć tak
wielkiego talentu jak Bella. Mogłam nie mieć w sobie tej cząstki,
która pozwalała wampirom go kształtować i rozwijać. Wyjątkowo
jednak siedzący we mnie pesymista postanowił schować się w
najdalszym kącie i nie przeszkadzać, gdy zaczęłam snuć heroiczne
plany.
– Czy umiecie rozciągać swoją
tarczę? – zainteresowała się Kate, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Rozciągać? – powtórzyłyśmy
właściwie jednocześnie.
– Zwiększać jej powierzchnię –
wytłumaczyła cierpliwie. – Chronić nią kogoś koło siebie.
– Nie umiem nawet nic ponad
ochronę własnych myśli przed innymi. Pozostałych słyszę
doskonale, obojętnie, jak mocno się staram. – Skrzywiłam się.
Oto moje brutalne sprowadzenie na ziemię.
– Nie wiem. – Bella wzruszyła
ramionami. – Ja też nigdy tego nie próbowałam. Nie wiedziałam,
że tak można.
– Och, może wcale nie macie
takich zdolności – dodała pospiesznie. – Ja na przykład
pracuję nad sobą od stuleci i udaje mi się jedynie utrzymywać pod
napięciem swoją własną skórę.
Jednocześnie obejrzałyśmy się na
Edwarda z pytającymi minami.
– Kate potrafi razić ludzi prądem
– wytłumaczył powalająco spokojnie. – Trochę jak Jane.
Młoda wampirzyca odruchowo się
odsunęła. Kate parsknęła śmiechem.
– Nie jestem sadystką. Traktuję
to wyłącznie jako coś, co przydaje się w walce.
– Musisz mnie nauczyć, jak to się
robi! Musisz mi wszystko pokazać! – wybuchnęła Bella, łapiąc
starszą wampirzycę za ramię.
– Może najpierw przestań
miażdżyć mi kość promieniową, dobrze? – zaproponowała tamta,
krzywiąc się z bólu.
– Oj, przepraszam!
– Rzeczywiście, blokujesz aż
miło – stwierdziła. – Nie powinnaś móc mnie ot tak chwycić.
Niczego nie poczułaś?
– Jaja sobie robicie –
prychnęłam. – Co niby miała poczuć? – Bez wahania poszłam w
ślady Belli, nonszalancko chwytając Kate w dokładnie tym samym
miejscu...
Ból był nieoczekiwany, dziwnie
palący i zdecydowanie przeszedł moje wszelkie oczekiwania.
Krzyknęłam jak zarzynana i runęłam na podłogę, gdy targane
skurczami mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Jacob zaraz po
dżentelmeńsku rzucił się w moją stronę, przytrzymał, dopóki
się nie upewnił, że z szoku nie przemienię się w wilka na środku
pokoju, i pomógł mi dowlec się do fotela, by wysłuchać całej
litanii wyzwisk, gdy już odzyskałam mowę.
– To naprawdę nie było konieczne
– mruknął Edward pod nosem. – Nie miały złych zamiarów.
– Osz kurde, ja pierdolę! –
skomentowałam to po swojemu.
– A ty, Bello, naprawdę nic nie
poczułaś? – Wampirzyca zaraz straciła zainteresowanie mną i
skupiła się na tej z nas, która należała przynajmniej do jej
gatunku. I budziła większe nadzieje jeśli idzie o stopień
utalentowania.
– Nie, nic a nic – odparła
tamta, z niepokojem zerkając na mnie. – A co, na mnie też
zareagowałaś tą swoją sztuczką z prądem? Nic ci nie jest, Leah?
– Żyję, chociaż wolałabym,
kurwa, jednak nie – wydusiłam, nadal masując wstrząsaną
niekontrolowanymi drgawkami rękę. Ważne do zanotowania: wilkołaki
nie są odporne na prąd. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie,
nie...?
– Zgadza się, potraktowałam was
identycznie – przyznała Kate. – Hm... Nad Leą trzeba będzie
jeszcze popracować, ale ty, Bello... Nigdy jeszcze nie spotkałam
nikogo, na kogo by to nie działało, ani wśród wampirów, ani
wśród ludzi.
Nie jestem jedyna. Ale mnie to
pocieszyło... A Panna Nijaka jak zwykle doskonała i cudowna.
– Mówiłaś, że to rozszerzyłaś?
Na swoją skórę?
– Kiedyś nie umiałam wyjść
poza wewnętrzną stronę dłoni. Trochę tak jak Aro.
– Albo Renesmee.
– A właściwie to co takiego robi
Aro? – wtrąciłam się nieśmiało, unosząc drżący palec,
jakbym zgłaszała się do odpowiedzi w szkole.
– Czyta w myślach. To jest to
samo, co robi Edward, ale bardziej ograniczone. Musi mieć kontakt
fizyczny z osobą, której chce zajrzeć do głowy – wyjaśniła mi
Carmen. Z całego wampirzego towarzystwa to ona wydawała mi się
najmilsza, najbardziej... ludzka. Ale nie umiałam powiedzieć, skąd
się to wrażenie brało. Stąd, że jako pierwsza zaufała Nessie?
– Po latach ćwiczeń potrafię
utrzymywać pod napięciem całą powierzchnię swojej skóry. To
skuteczna broń – kontynuowała Kate. – Każdy, kto próbuje mnie
dotknąć, tak jak Leah pada na ziemię, jak śmiertelnik
potraktowany paralizatorem. Oszałamia go to tylko na chwilę, jak
widać, ale mnie osobiście to wystarcza.
Na chwilę ukryłam twarz w
dłoniach. Niejako dobijało mnie to wspomnienie o latach ćwiczeń –
pewnie jako tak marny okaz talentu musiałam przygotować się na to
samo, a nie byłam pewna, czy aby na pewno dostanę na to czas.
Równie dobrze mogłam zginąć za miesiąc, nie zdoławszy ochronić
nikogo z osób, na których mi zależało. Nie zmieniało to jednak
faktu, że czułam rozlewającą się po ciele adrenalinę,
zachęcającą mnie do tego, by ćwiczyć. By dać z siebie jak
najwięcej, bym miała przynajmniej poczucie, że zrobiłam wszystko,
co tylko leżało w moich możliwościach, by stać się lepszą. By
uratować sforę przed zagładą podczas nieswojej bitwy...
Eleazar wciąż chodził
niespokojnie. Edward obserwował go wnikliwie, niewątpliwie śledząc
jego myśli. Aż podskoczyłam, gdy zadał pytanie odnośnie czegoś,
co musiał w nich wyczytać:
– I nie było, twoim zdaniem, ani
jednego wyjątku od tej reguły?
Eleazar posmutniał nagle. Zatrzymał
się, pozwolił, by rudy pochylił się w jego stronę.
– Nie chcę myśleć o nich w ten
sposób – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Panująca w pokoju atmosfera
zmieniła się tak raptownie, że aż odczułam to niemal fizycznie
jako falę przemykającego wokół chłodu.
– Jeśli się nie mylisz... –
zaczął, lecz Edward przerwał mu szybko:
– To była twoja myśl, nie moja.
– Jeśli się nie mylę... –
Widać było, że to, co miał powiedzieć, sprawia mu ogromny ból i
z trudem wydostaje się przez ściśnięte gardło. – Nie potrafię
nawet objąć myślą, co by to za sobą pociągało. Postawiłoby to
świat, który stworzyliśmy, na głowie. Odebrałoby mi to sens
życia. Zmieniłoby diametralnie mój stosunek do samego siebie.
– Ostro – szepnęłam pod nosem.
– Twoje pobudki były zawsze
szlachetne.
– Czy to miałoby jakieś
znaczenie? W czym ja brałem udział? Tyle istnień...
Tanya położyła mu dłoń na
ramieniu i ścisnęła troskliwie.
– Mój drogi przyjacielu, powiesz
nam, co przegapiłyśmy? Co Edward wyłapał z twoich myśli? Powiedz
nam, to zaraz zasypiemy cię kontrargumentami. Nigdy nie zrobiłeś
niczego, czym mógłbyś się do tego stopnia zadręczać.
Sama tak czułam, choć znałam go
ledwie godzinę. Jak na pijawkę, budził we mnie spore zaufanie. A
to już chyba coś znaczy.
– Doprawdy? – mruknął, nie
przejmując się nami. Strzepnął dłoń kobiety i znowu zaczął
krążyć po pokoju, tym razem jeszcze szybciej niż przed chwilą.
Tanya, zorientowawszy się, że
ciągnięcie go za język nie ma sensu, skupiła się na Edwardzie.
– W takim razie ty nam to
wytłumacz.
Rudy skinął głową, nie odrywając
wzroku od starszego wampira.
– Eleazar stara się pojąć,
dlaczego ma zjawić się tu, by nas ukarać, aż tylu Volturich. Nie
tak się to zwykle odbywa. Oczywiście nie da się ukryć, że
jesteśmy największą grupą dojrzałych wampirów, z jaką
przyszłoby im się zmierzyć, ale różne rodziny i oddziały
łączyły się już przecież ze sobą w przeszłości, żeby móc
lepiej się bronić, i ich liczebność nigdy nie była dla Volturich
jakimś szczególnym wyzwaniem. Owszem, łączą nas silniejsze więzy
niż tamtych ich przeciwników, ale nie jest to aż tak istotne.
Eleazar analizował inne przypadki, w których za to czy tamto karano
wiele wampirów naraz, kiedy nagle zauważył pewien powtarzający
się schemat. Pozostali członkowie straży nie mogli go dostrzec, bo
Eleazar przekazywał wyniki swoich poszukiwań wyłącznie Arowi, w
cztery oczy. Schemat ten powtarzał się zresztą rzadko, mniej
więcej raz na sto lat.
– Co to za schemat? – spytała
Carmen.
Poczułam pełznące po plecach
zimne ciarki strachu i wiedziałam już, że to, co zaraz usłyszymy,
nie przypadnie żadnemu z nas do gustu. Nie znałam się szczególnie
dobrze na Volturich i innych wampirzych sprawach, ale nawet ja
umiałam rozpoznać, gdy coś jest naprawdę bardzo nie w porządku.
A ta sprawa ewidentnie miała w sobie coś, co kazało zwrócić
szczególną uwagę – jakiś drobny aromat potężnej, krwawej
tajemnicy, od której najchętniej uciekłoby się w popłochu i
udawało, że nigdy nie miało się z czymś takim do czynienia. Nikt
nie lubił sekretów z rodzaju tych, które powinno zabierać się ze
sobą do grobu.
– Aro nieczęsto brał udział w
wyprawach mających na celu czyjąś egzekucję – ciągnął
Edward. – Kiedy już wyrażał na to ochotę, w grę wchodziło
właśnie zniszczenie jakiejś większej grupy. Rzecz jasna, nie brał
udziału w samej egzekucji, tylko się przyglądał. A potem, pod
koniec rzezi, miał w zwyczaju uniewinniać jednego ze skazanych,
twierdząc, że z jego myśli wyczytał budzącą w nim litość
skruchę. Zawsze okazywało się później, że ów wampir posiadał
jakiś cenny dar. Dar, o którym Aro wiedział od Eleazara. Innymi
słowy, zawsze tak się tajemniczo składało, że jeśli jakiś
odkryty przez Eleazara talent zainteresował Ara, prędzej czy
później rodzinę takiego osobnika oskarżano o jakiś odrażający
występek. Wszystkich zabijano, jemu jednemu darowywano życie, a on,
niezmiernie wdzięczy, przechodził na stronę Volturich. Żaden
oferty nie odrzucił.
Znowu poczułam, że mi słabo.
Siedzący we mnie wilk zakręcił się niespokojnie, gotowy wydostać
się na zewnątrz w każdej chwili.
– Uważali pewnie, że to ogromny
zaszczyt być wybranym do straży – zasugerowała Kate. – Musiało
im to schlebiać.
– Ha! – żachnął się Eleazar.
Edward zaraz pospieszył z
wyjaśnieniem jego reakcji:
– Mają tam taką jedną. Na imię
jej Chelsea. Potrafi wpływać na więzi uczuciowe pomiędzy ludźmi
– wzmacniać je i osłabiać. Gdy Aro kogoś uniewinniał i
proponował mu wstąpienie do straży, Chelsea mogła tak
zmanipulować tę osobę, by poczuła nagle, że chce Arowi służyć,
że chce spędzić z Volturimi resztę życia, że chce się im
przypodobać...
Eleazar zatrzymał się znienacka,
zanim kolejna myśl zdążyła na dobre skrystalizować się w mojej
głowie.
– Wszyscy docenialiśmy rolę,
jaką odgrywała Chelsea. Walcząc przeciwko sprzymierzonym ze sobą
siłom, mogliśmy doprowadzać do tego, że sojusznicy odwracali się
od siebie, przez co o wiele łatwiej było nam ich pokonać.
Przybywając, by ukarać tylko kilkoro członków większej grupy,
mogliśmy odseparowywać winnych od niewinnych i wymierzyć
sprawiedliwość bez zbędnych aktów przemocy – winni mogli być
ukarani szybko i sprawnie, a niewinnym włos nie spadał z głowy.
Gdyby nie Chelsea, niewinni stanęliby w obronie oskarżonych i
musielibyśmy walczyć ze wszystkimi, a tak, sprawiała, że
pozostali przestawali cokolwiek czuć wobec swoich dawnych druhów i
nie interweniowali. Wydawało mi się, że jest to bardzo dobrze
pomyślane, że ze strony Ara to wręcz akt miłosierdzia. Nie
przeczę, podejrzewałem, że Chelsea macza palce i w tym, byśmy
jako straż tworzyli zgrany zespół, ale to też było dobre.
Zwiększało naszą efektywność. Pomagało nam unikać wewnętrznych
konfliktów.
Wilkołacza alfa. Wilkołacza alfa!
tłukło mi się po głowie, lecz nagle obleciał mnie przez to taki
strach, że w końcu nic nie powiedziałam.
Bo... czy to możliwe, żeby to był
kolejny talent? Bycie alfą mogło być przecież talentem, jeśli
spojrzeć na to z odpowiedniej strony!
Ale czy to miało jakieś znaczenie?
Dlaczego zdawało mi się, że miało?
– Jak potężny jest jej dar? –
spytała Tanya ostrym tonem, nie zdając sobie sprawy z wojny, jaka
toczyła się w moim wnętrzu.
Eleazar wzruszył ramionami, również
nie zauważając, że cała krew odpłynęła mi z twarzy, co powinno
być widoczne nawet pomimo mojej ciemnej karnacji.
– Mogłem odejść z Carmen –
powiedział ostrożnie. – Ale zagrożona jest jakakolwiek inna więź
niż ta, która łączy dwoje będących ze sobą w związku ludzi. A
przynajmniej jakakolwiek inna więź łącząca członków zwykłej
wampirzej społeczności. Podkreślam „zwykłej”, bo są to więzi
słabsze niż w naszej rodzinie. Wampiry niepijące ludzkiej krwi są
bardziej cywilizowane niż reszta – potrafią prawdziwie kochać
nie tylko swoich partnerów. Wątpię, by Chelsea była w stanie nam
zagrozić swoimi umiejętnościami.
A wilkołacza alfa potrafiła
narzucić swoją wolę zawsze i wszędzie, o ile nie stanęła
naprzeciw drugiej alfy. Czy to mogło być ze sobą jakoś powiązane?
– Widzę tylko jeden powód, dla
którego Aro zdecydował się tu sam przyjechać i przywieźć ze
sobą aż tak liczną świtę – ciągnął Eleazar. – Jego celem
nie jest ukaranie was, tylko wzbogacenie swojej kolekcji. Chce się
tu stawić osobiście, żeby samodzielnie wszystkiego dopilnować, a
ponieważ jesteście dużą, uzdolnioną rodziną, musi mieć pod
ręką wszystkich swoich żołnierzy. Z drugiej strony, nie może
zostawić Marka, Kajusza i żon samych w Volterze – byłoby to zbyt
ryzykowne, ktoś mógłby to wykorzystać – więc zabiera ich ze
sobą. Jak inaczej mógłby zagwarantować sobie powodzenie tej
misji? Musi bardzo pożądać talentów, które zamierza podczas niej
zdobyć...
– Z tego, co widziałem w jego
myślach zeszłej wiosny wynikało, że niczego tak nie pożąda, jak
daru Alice – wyszeptał Edward.
Kolejny element układanki
posłusznie wskoczył na swoje miejsce.
– Czy to dlatego Alice odeszła? –
spytała Bella. Głos jej zadrżał, gdy wymawiała imię wieszczki.
Edward opiekuńczo pogładził ją
po policzku.
– Chyba nie ma na to lepszego
wytłumaczenia. Odeszła, chcąc nie dopuścić do tego, by dostał
to, czego tak bardzo pragnie. Chcąc zapobiec temu, by jej moc
dostała się w jego ręce.
Goście wymienili zdezorientowane
spojrzenia. Nikt w końcu nie mówił im o tym, dlaczego nie ma wśród
nas Alice.
– Ciebie też Aro chce –
przypomniała Bella, zerkając niespokojnie na męża.
– Bez porównania mniej. –
Machnął lekceważąco ręką i przybrał przesadnie poważny wyraz
twarzy. Trąciło to kiepską grą aktorską na kilometr. – Nie
mogę dać mu wiele ponadto, co już sam posiada. I oczywiście
musiałby mnie wpierw jakoś sobie podporządkować. Zna mnie i wie,
jak trudne byłoby to zadanie. – Sarkastycznie uniósł jedną
brew.
– Zna też twoje słabe strony –
zauważył Eleazar.
– To teraz nieistotne. – Rudy
zrobił zręczny, aczkolwiek zupełnie niedyskretny unik. – Mamy
ważniejsze rzeczy do omówienia.
– Najprawdopodobniej chce też
twojej żony. Musiała go bardzo zaintrygować, potrafiąc mu się
oprzeć jeszcze przed swoją przemianą w wampira.
Rudy szybko zmienił temat.
– Myślę, że Volturi tylko
czyhali na okazję, na jakiś pretekst. Nie wiedzieli, jaką wymówką
przyjdzie im się posłużyć, ale kiedy się pojawiła, wszystko już
mieli zaplanowane. To dlatego Alice miała wizję o ich przybyciu,
zanim jeszcze odwiedziła ich Irina. Podjęli decyzję wcześniej i
tylko czekali, aż wydarzy się coś, co usprawiedliwiałoby ich
działania.
– Jeśli Volturi nadużywają w
ten sposób zaufania, jakim darzą ich wszyscy nasi pobratymcy... –
Carmen urwała.
– Czy ma to jakieś znaczenie? –
warknął Eleazar. – Kto by nam uwierzył? A nawet gdybyśmy
zdołali przekonać pozostałych, że Volturi nas oszukują, co by to
zmieniło? Nikt nie jest w stanie ich pokonać!
– Jesteś tego pewien? – spytała
nagle dziwnie cicho Kate. – Jestem pewna, że znaleźliby się
tacy, którzy są dość szaleni, by się tego podjąć. I na tyle
potężni, by mieć szansę wyjść z tego bez szwanku.
Edward pokręcił przecząco głową.
– Powtarzam, Kate, macie tu zostać
wyłącznie w charakterze świadków. Niezależnie od tego, co jest
prawdziwym celem Ara, nie sądzę, by dla jego osiągnięcia był
gotowy niszczyć reputację Volturich. Jeśli tylko udowodnimy, że
jesteśmy niewinni, nie będzie miał innego wyboru, jak zostawić
nas w spokoju.
– Szczerze wątpię – mruknęłam.
– Z tego, co tu się nasłuchałam wynika, że oni raczej nie
odpuszczają, jeśli już sobie coś postanowili.
– O to właśnie mi chodzi,
Edwardzie. – Rażąca prądem wampirzyca zignorowała mnie o
podparła się pod boki. – I podejrzewam, że dobrze wiesz, że
mówiąc o szaleńcach nie miałam na myśli nas.
Wszyscy skamienieli.
– Nie, nie ma mowy – warknął
rudy po dłuższej chwili. – To przecież wariactwo!
– To jedyne możliwe wyjście.
– Chyba kpisz!
– Edwardzie – włączył się
Eleazar – a jeśli to naprawdę nasza jedyna nadzieja?
– Nadzieja, która dla nas samych
okaże się samobójstwem...
– O czym wy mówicie? –
zdenerwowała się Bella.
Eleazar już nabierał powietrza do
wyjaśnień, na które obie czekałyśmy, gdy nagle wszyscy
usłyszeliśmy, że w leśną drogę skręca kolejny samochód.
– A niech to – jęknęła nowo
narodzona. – To Charlie. Może nasi goście mogliby zaczekać na
górze, aż...
– Nie – przerwał Edward. – To
nie twój ojciec. – Jego oczy rozjaśniła dziwna nadzieja. –
Alice przysłała Petera i Charlotte. Czas na kolejne podejście.
– Ale o czym wy mówiliście?! –
spróbowałam przekrzyczeć zamieszanie, lecz wszyscy zignorowali
mnie po równo.
– Też chyba nie rozumiem –
wyznał Jacob, zabawnie marszcząc brwi.
– Nie wiem, jak ty, ale ja
odczułam nagłą potrzebę zameldowania o wszystkim Samowi –
warknęłam i ruszyłam w stronę drzwi.
Wilk w moim wnętrzu szarpał się i
skomlał, prosząc, abym go uwolniła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz