Ciepło bijące od kominka
podziałało na mnie jak zderzenie ze ścianą. Przysięgam, że aż
stanęłam w progu salonu, zatrzymana zwartą falą wyciskającego
łzy z oczu gorąca. Autentycznie nie było tu czym oddychać.
– Och, Leah! Wreszcie do nas
przyszłaś? – ucieszyła się ciocia, klepiąc pulchną dłonią
miejsce na trzyosobowej kanapie, które jakimś niewytłumaczalnym
cudem udało jej się odstąpić.
– Ja tu właściwie tylko na
chwilkę – mruknęłam uśmiechając się z trudem. Błyskawicznie
przechwyciłam pozostawioną na blacie ławy książkę i ulotniłam
się, zanim padło więcej pytań.
No dobra, może i tak otwarte
zignorowanie zaproszenia do rodzinnej biesiady było odrobinę
chamskie, ale naprawdę nie potrafiłam usiąść razem z nimi. Nie
mogłabym znieść setki całusów w policzek, troskliwych spojrzeń
i miliarda pytań z repertuaru „no, jak tam, trzymasz się jakoś?”.
Nie, absolutnie nie potrafiłabym obżerać się jabłecznikiem i
udawać, że dobrze się czuję.
Nie mogłabym patrzeć na pusty
fotel ojca.
Weszłam do swojego pokoju i
szczelnie zamknęłam drzwi. Niestety, nadal słyszałam każde
słowo. Z tego, co udało mi się wywnioskować z lekko bełkotliwego
wywodu niekoniecznie trzeźwego wujka, właśnie mnie obgadywali.
Mężczyzna akurat doszedł do druzgocącej konkluzji, że jestem
najbardziej aspołeczną osobą, jaką w życiu widział, i że to
wszystko pewnie przez tą satanistyczną muzykę, w której się
pogrążam.
– Z pewnością! – przyklasnęła
temu ciocia, ignorując słaby protest matki. – Ktoś taki nie mógł
przecież skończyć dobrze. Jak rany, przecież to przez jej wybuch
złości Harry nie żyje! Sue, nie myślałaś, żeby zaprowadzić ją
do specjalisty?
Osunęłam się powoli na podłogę,
ukryłam twarz w dłoniach, do bólu zaciskając zęby na wargach.
To nie przez napad złości! To nie
moja wina! Dlaczego nie można było im tego wytłumaczyć?!
O ile lepiej byłoby, gdybym mogła
wyłączyć wilczy słuch i żyć w błogiej nieświadomości tego,
co o mnie mówią, gdy zniknę z pola widzenia!
Z trudem przekręciłam się na
plecy, jakoś ułożyłam na białym kocu, który jakiś czas temu
rzuciłam niedbale na podłogę koło łóżka, i otworzyłam
książkę, mając nadzieję, że przynajmniej lektura pozwoli mi się
od tego wszystkiego oderwać. Już od jakiegoś czasu zauważałam,
że skupianie się na problemach wyimaginowanych bohaterów najlepiej
pomaga w ignorowaniu własnych.
Niestety, z dworu usłyszałam
stłumione przez zamknięte okno wilcze wycie. Skrzywiłam się
odruchowo, rozpoznając głos swojego byłego, Sama.
Zawsze miał świetne wyczucie
czasu, dziad jeden.
Powoli się rozebrałam, rzuciłam i
tak pogniecioną sukienkę w kąt i zgarbiona podeszłam do okna,
ostrożnie stąpając po lodowatej podłodze. Choć nasz dom
znajdował się na takim odludziu, że w środku dnia ciężko było
tu kogokolwiek uraczyć, i tak za każdym razem odczuwałam jakiś
irracjonalny lęk, że ktoś zobaczy moją nagość.
Czasami przeklinałam tę odległość
od cywilizacji, ale musiałam przyznać, że miała też swoje plusy.
Przynajmniej nikt nie przyjdzie zwabiony rozpaczliwymi krzykami, gdy
wreszcie wcielę w życie swój plan i wezmę się do zamordowania
Setha.
Wyskoczyłam na zewnątrz. Moje
ciało przeszyło kilka przyjemnych, ognistych dreszczy. Jeszcze
zanim znalazłam się na trawniku, zdążyłam już pokryć się
szarą sierścią. Opadłam na cztery umięśnione łapy i
przeciągnęłam się, wzdychając z lubością. Zastrzygłam
pokrytymi rudawym futrem uszami, choć lokalizację miejsca spotkania
mogłam spokojnie określić bez tego, zapuszczając jedynie
delikatną sondę do myśli któregoś z braci.
Od razu moją głowę zalała fala
odczuć pozostałych członków sfory. Na samym początku denerwowało
mnie to – nieustanny wgląd w czyjeś myśli oznaczał całkowity
brak prywatności, działanie jak jeden umysł, co przerażało mnie
jak nic innego. Wiedziałam, że chłopaki doskonale słyszą każdą
moją najmniejszą myśl, patrzą moimi oczami, potrafią zagłębić
się w moje ciało...
Tak było do czasu. Nie wiem do
końca, jak to właściwie działa, ale nauczyłam się budować coś
w stylu bariery, za którą chroniłam najskrytsze przemyślenia.
Owszem, bariera była na tyle wątła, że wystarczyło nawet
niewielkie rozproszenie uwagi, by legła w gruzach, podając całe
moje wnętrze jak na tacy do wglądu dla ciekawskich, ale starałam
się ćwiczyć. Może kiedyś uda mi się ją ustabilizować i
wzmocnić. W końcu jako jedyna ze stada mogłam się czymś takim
poszczycić.
Oczywiście nie zamierzałam też
nikomu o tym mówić. No głupia przecież nie jestem.
Ruszyłam biegiem w stronę zwartej
ściany lasu, zaczynającej się tuż za granicą posesji. Otulona
chłodnym mrokiem, panującym pod sklepieniem tworzonym przez gałęzie
wiekowych modrzewi, poczułam upajającą ulgę. Łaskotanie mchu w
łapy i niosące zapach roślin i morza powietrze były jak najlepszy
narkotyk.
Odebrałam falę niepokoju od
Jacoba, który również zdążył się przemienić. Ciekawska jak
zwykle, skupiłam się na tym mocniej, chcąc wyłapać coś
interesującego. Chłopak właśnie wspominał sławetną scenkę,
którą urządził na weselu Panny Nijakiej i Zimnego Edzia, kiedy to
tak strasznie chciał krwiopijcę zabić, że aż Sam musiał
interweniować i potraktować go głosem Alfy, by nie wcielił
zamiaru w życie. Śmieszne, jak bliski tego był – zupełnie,
jakbym była nim, czułam przenikające ciało ogniste dreszcze i
rozchwianie, nie pozwalające na przybranie postaci wilka. Cudem
powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem, gdy zaczął w myślach
wyklinać Sama na wszelkie możliwe sposoby, co przerwał dopiero gdy
przypomniał sobie, że ma przecież słuchaczy.
– Wiecznie zaabsorbowany sam
sobą – zakpiłam, żałując, że nie mogę obdarzyć go jedną
ze swojego arsenału słodko-kpiących min.
– I kto to mówi –
odparował prawie natychmiast.
– Spokój, chłopaki –
warknął Sam.
Ja ci dam „chłopaków”! Gdybyś
tylko stał teraz bliżej...
Sam udał, że wcale nie odebrał
płynącej ode mnie negatywnej energii.
– Gdzie Quil i Jared? –
dopytywał.
– Quil jest z Claire.
Odprowadza ją do Clearwaterów – odparł Jacob.
Cholera, nie zamknęłam pokoju na
klucz. Jeszcze mi tylko brakuje ciekawskiego dzieciaka grzebiącego w
nie swoich rzeczach.
– Jared wybierał się do Kim.
Sądzę, że by cię nie usłyszał – mruknął Embry.
Przyłączyłam się do chóralnego
jęku. Kiedy spotykamy Jareda bezpośrednio po wizycie u Kim, możemy
spodziewać się w jego myślach pełnej powtórki z rozrywki. Aż mi
się rzygać zachciało na samą myśl. Choć swoje myśli umiałam
częściowo blokować, nadal doskonale słyszałam pozostałych,
choćbym nie wiadomo jak się starała. Zdecydowanie nie miałam
najmniejszej ochoty na przeżywanie z chłopakiem miłosnych
uniesień...
Pieprzone Wpojenie. A podobno to
rzadkość.
Sam zawył jeszcze raz, chcąc
zwrócić uwagę kochasia. Wątpiłam, żeby poskutkowało – chyba
był mocno zajęty.
– Cóż, nie będziemy na niego
czekać cały dzień. Doszlusuje do nas później.
Znalazłam się dość blisko Jacoba
– słyszałam już tętent jego łap, uderzających w pędzie o
ziemię. Poznaczony korzeniami wiekowych drzew grunt wydawał
przedziwny dźwięk – głęboki i wibrujący, jak ogromny bęben.
Od dziecka mnie to fascynowało – pamiętam, gdy jako mała
dziewczynka wyszukiwałam podobnych miejsc i specjalnie tupałam w
nie jak najmocniej, bawiąc się pogłosem. Zawsze zdawało mi się
wtedy, że jeszcze chwila, a ziemia zarwie się pode mną, ukazując
jamę pełną tajemnic. Być może będącą nawet przejściem do
innego świata.
Choć wilk znajdował się
wystarczająco blisko, nie chciałam jeszcze bardziej skracać
odległości. Od zawsze staraliśmy się spędzać ze sobą najmniej
czasu, jak tylko się dało. Nigdy za sobą nie przepadaliśmy.
Przyznam szczerze, że powodowała
mną najzwyczajniejsza w świecie zazdrość. Jacob był
najsilniejszym wilkiem w stadzie, dzięki czemu zajmował pozycję, o
której to marzyłam w najskrytszych snach. Ciążyło mi to, że
jestem najmniejsza i najsłabsza, a w jego towarzystwie czułam się
już całkowicie bezwartościowa.
– Co się dzieje? –
odezwał się nagle Paul.
– Musimy pogadać. Wydarzyło
się coś ważnego.
Poczułam, że Sam, Seth, Collin i
Brady wybiegają ku nam myślami. Dwoma ostatnimi się nie zdziwiłam
– te jeszcze plączące łapy szczeniaki były dzisiaj z Alfą na
patrolu. Ale Seth?
– Seth, powiedz im, czego się
dowiedziałeś – rozkazał Alfa.
Postanowiłam, że w domu
przetrzepię skórę swojemu braciszkowi. Co z tego, że nawet jako
człowiek, choć młodszy dobre sześć lat, był ode mnie sporo
większy i silniejszy? Gdy do przedstawienia swoich argumentów użyję
kija od szczotki, nie powinien mieć nic do gadania.
Jacob przyspieszył. Prychnęłam,
zdenerwowana, i ostro wbiłam pazury w darń, również wyrywając do
przodu. Oprócz tego, że byłam najszybsza, nie miałam wielu
powodów do dumy, musiałam więc dbać o dobre imię przynajmniej w
tej kwestii. Należało szczycić się wszystkim, co dostępne.
– Spróbuj teraz, cieniasie
– syknęłam. Wyprzedziłam brunatnego wilka z radośnie zadartym
ogonem.
Warknął cicho i spiął mięśnie,
gotując się do większego wysiłku. Widocznie weszłam mu na
ambicję. Biedaczek...
Niestety, Sam dzisiaj nie był w
nastroju na tolerowanie naszych dziecinnych zachowań. W ogóle
momenty rozprężenia zdarzały mu się ostatnio na tyle rzadko, że
właściwie mogłam się spodziewać tego, że warknie:
– Jake, Leah, odpuśćcie
sobie.
Żadne z nas nie zwolniło.
Swoją drogą, już jakiś czas temu
zauważyłam, że Alfa coraz częściej zaczyna zachowywać się jak
drętwy staruszek, któremu przeszkadza nawet głupota taka, jak
ustawienie filiżanki z rumiankiem w nieodpowiedni sposób. Kiedyś
można było z nim żartować, rozluźnić się, a teraz? Wszystkie
objawy jakiegokolwiek rozprzężenia w stadzie, nawet tak
nieszkodliwego, jak szczeniacki wyścig, przeszkadzały mu jak zadra
w małym palcu. Po prostu nie mógł ścierpieć, gdy ktoś odważył
się na moment rozładować atmosferę.
Warknął, lekko osłabiony naszą
niesubordynacją, ale wolał dać sobie spokój. Nareszcie.
– Seth? – pogonił mojego
brata, udając, że nie zauważył uroczej wizualizacji wyciągniętego
środkowego palca, którą posłałam w jego stronę.
– Dzwonił do nas Charlie.
Chciał rozmawiać z Billym, a nie zastał go w domu.
– Zgadza się – wtrącił
Paul. – To ja odebrałem ten telefon.
Gratulacje po prostu. Ja bym tak nie
umiała... Ale skąd Paul wziął się w moim domu?
– To na którą wersję się
zdecydowali?
– Charlie był bardzo
zdenerwowany. Ponoć Bella i Edward wrócili już w zeszłym tygodniu
i...
Poczułam bijącą od Jacoba falę
ulgi.
Nie rozumiałam wielkiego halo wokół
tej dziewczyny – była przecież nijaka, denerwująca i niczym nie
wyróżniająca się z tłumu. Nigdy nie potrafiłam wykrzesać z
siebie choć odrobiny sympatii względem kogoś, kto nie ma nawet
czegoś tak głupiego, jak zainteresowania. Lub osobowość. Skąd ta
wielka afera wokół niej? To wszystko wzięło się tylko dlatego,
że pijawki się nią zainteresowały? Swoją drogą, jak oni ją
zauważyli? Przecież jej zupełnie nie widać na tle nijakiego
motłochu. Jak to działa, że Jacob ślini się na sam dźwięk jej
imienia?
Od razu po obezwładniającej uldze
poczułam coś jeszcze. Mianowicie wahanie i niepokój. Przyznam, że
nawet mi zrobiło się duszno w zetknięciu z niewesołymi myślami
wilkołaka.
– Tak, masz rację, Jacob, na
tym koniec dobrych wiadomości. Charlie rozmawiał z Bellą przez
telefon. Miała zmieniony głos, bardzo słaby. Oznajmiła mu, że
jest chora. Wtedy włączył się Carlisle i wyjaśnił Charliemu, że
w tej Ameryce Południowej zaraziła się jakąś bardzo rzadką
chorobą. Musi przejść kwarantannę. Charlie odchodzi od zmysłów,
bo nie pozwalają mu się z nią zobaczyć. Mówi, że wszystko mu
jedno, czy się zarazi czy nie, ale Carlisle nie chce się ugiąć.
Żadnych odwiedzin. Powiedział, że sprawa jest poważna i że robi
wszystko, co w jego mocy. Charlie męczy się z tym od kilku dni, ale
zadzwonił do Billy'ego dopiero teraz. Twierdzi, sądząc po głosie
Belli, że dziś jej się pogorszyło.
Zapadła cisza. Seth nie musiał już
niczego dodawać, wszyscy wiedzieli, co to oznacza. Atmosfera stała
się tak gęsta, że można by w niej zawiesić siekierę.
Skupiłam się na wątpliwościach
Jacoba. Zmartwiały z przerażenia chłopak zastanawiał się
właśnie, czy ta cała „egzotyczna choroba” miała być
ostateczną wersją, przykrywką tego, że przemienili dziewczynę w
wampira. Zaraz zauważyłam też falę innych wizji, z których każda
była bardziej przerażająca od poprzedniej.
Czy odbędzie się pogrzeb?
Czy pozwolą Charliemu zobaczyć
ciało?
Czy odkopią zmarłą, czy pozwolą,
by sama wylazła spod ziemi?
Nie wiem dlaczego, ale wizja
wygrzebującej się z nagrobka wampirzycy przyprawiła mnie o
dreszcze.
Wbiegliśmy na polanę właściwie w
tym samym momencie. W ostatniej chwili wyprzedziłam brunatnego wilka
o pół kroku, posłałam mu pełne wyższości spojrzenie i usiadłam
wyprostowana koło brata, z gracją owijając przednie łapy ogonem.
– Znowu cię pokonałam –
zaśmiałam się, starając zamaskować to, jak bardzo mnie zabolało,
gdy Jacob zajął swoje miejsce po prawicy Alfy.
Właściwie to tylko on jeszcze
stał. A nawet nie tyle stał, co kręcił się niecierpliwie,
przebierał łapami, kalecząc pazurami porośniętą mchem i rzadką
trawą ziemię. Rozglądał się po nas ze zjeżoną sierścią i
obłędem w oczach. Wyglądał, jakby zaraz miał eksplodować.
– Co jest? Na co czekamy? –
pytał, nie potrafiąc na nikim zatrzymać wzroku na dłużej.
Nikt mu nie odpowiedział, choć
część nagle wykazała nadmierne zainteresowanie podłożem.
– Chłopaki, co z wami! Dranie
zerwały Pakt! – ekscytował się.
Klapnęłam sobie na ziemię i
ułożyłam łeb na łapach. Wprawdzie Panna Nijaka guzik mnie
obchodziła, ale zanosiło się na większe widowisko, z którego nie
chciałam uronić nawet okruszka. Przez moment nawiedziła mnie
głupawa myśl, że mogłam wziąć popcorn.
– Nie mamy na to dowodów. Może
Bella naprawdę jest chora – zasugerował ktoś.
– Chyba masz mnie za idiotę!
Sam przerwał im ostrożnie:
– Przyznaję, wszystko zdaje
się zmierzać do wiadomego końca. Ale, Jacob, jeśli nawet uznamy,
że to już, czy naprawdę chcesz tak na to zareagować? Czy to w
ogóle podchodzi pod złamanie postanowień Paktu? Wszyscy wiemy, jak
o tym marzyła.
– W Pakcie nie ma nic o tym,
jakie były preferencje ofiary!
– Ale czy Bellę można nazwać
ofiarą? Czy tak byś określił jej położenie?
– Tak!
– Jake. To nie są nasi
wrogowie – odezwał się Seth.
– Zamknij się, mały! To, że
jesteś tak zboczony, że wybrałeś sobie jednego z nich na idola,
nie zmienia jeszcze przepisów prawa. To są nasi wrogowie. To nasze
terytorium. Musimy ich wytrzebić. Mam gdzieś, ile frajdy sprawiło
ci wojowanie u boku Edwarda Cullena.
Zawarczałam ukazując koniuszki
kłów. Nikt oprócz mnie nie ma prawa mówić tak do mojego brata!
Tylko ja mogę beztrosko mieszać go z błotem!
– A co, jeśli Bella będzie
walczyć z nimi? – odpyskował Seth, jak widać wcale nie
potrzebujący mojej pomocy. – Jak się wtedy zachowasz?
– To już nie będzie Bella.
– Mamy ją zostawić dla
ciebie?
Skrzywił się, kładąc uszy na
łbie.
– A widzisz? Nie zrobisz tego.
Więc co, zmusisz jedno z nas? A potem będziesz miał do tego kogoś
żal przez resztę życia?
– Wcale nie będę... –
burknął, kuląc się i cofając kilka kroków. W tej chwili
przypominał mi zagubione dziecko.
– Jasne, że nie. Ech, Jacob,
nie jesteś gotowy do tej konfrontacji.
Brunatny wilk zerwał się z miejsca
i warcząc ostrzegawczo, przygotował się do skoku na siedzącego po
drugiej stronie kręgu Setha.
– Jacob! – warknął Sam.
– Seth, w tej chwili się zamknij.
Seth skinął łbem. Uległe bydlę.
Ciekawe, po kim to ma? Bo chyba nie po mnie.
– Kurczę, coś przegapiłem?
– rozległo się pytanie Quila. No rychło w czas trochę. –
Mówili mi, że dzwonił Charlie...
– Szykujemy się na Cullenów
– palnął Jacob. – Może byś tak cofnął się do Kim i
wyciągnął stamtąd Jareda? Musimy mieć jak największą przewagę
liczebną.
– Żadnego zawracania –
zaprotestował Sam. – Niczego jeszcze nie postanowiliśmy.
Brunatny wilk wyglądał na
niepocieszonego.
– Jacob, muszę przede
wszystkim mieć na względzie dobro tej watahy. – Znowu zaczęła
się gadka umoralniająca. – Mam was za wszelką cenę chronić,
a nie narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Odkąd nasi
przodkowie podpisali Pakt, czasy się zmieniły. Tak szczerze... nie
wierzę, żeby Cullenowie stanowili dla nas jakieś zagrożenie. Poza
tym, wiemy, że nie zostaną tu już długo. Nakłamią, ile wlezie,
ale potem będą musieli zniknąć. I wszystko wróci do normy.
– Do normy?
– Jeśli ich zaatakujemy, będą
bronić się do końca.
– Masz pietra? – Jacob
uśmiechnął się sarkastycznie po wilczemu.
– A ty, jesteś gotowy stracić
któregoś ze swoich braci? Albo siostrę? – dodał szybko, nie
chcąc mnie denerwować. Wszyscy wiedzą, że jestem jak tykająca
bomba.
– Nie boję się śmierci.
– Wiem o tym, Jacob. To dlatego
nie mogę teraz polegać na twoich sądach.
– Uszanujesz Pakt naszych
ojców, czy nie? – wycedził, patrząc Alfie prosto w oczy.
– Szanuję swoich
współtowarzyszy. Szanuję i chronię.
– Tchórz.
Czarny wilk obnażył zębiska.
– Dość tego. Nie masz wyboru.
Musisz mnie posłuchać.
Jego telepatyczny głos nagle się
zmienił – otoczył go ten charakterystyczny pogłos, właściwie
delikatne echo, które pojawiało się za każdym razem, gdy wydawał
rozkaz Alfy. Rozkaz niemożliwy do zignorowania przez żadne z nas.
Sam spojrzał po wszystkich.
– Nie zaatakujemy, dopóki sami
nas nie sprowokują. Będziemy nadal przestrzegać Paktu. Cullenowie
nie stanowią zagrożenia ani dla naszego plemienia, ani dla
mieszkańców Forks. Bella Swan podjęła decyzję samodzielnie i w
pełni świadoma konsekwencji. Nie będziemy karać naszych byłych
sojuszników za jej wybór.
– Święte słowa! –
poparł Seth, merdając ogonem.
– Wydawało mi się, że
kazałem ci się zamknąć.
– Ups. Przepraszam, szefie.
Wszyscy, przygnieceni ciężarem
nadal rozbrzmiewającego w głowach głosu Alfy, pochylali z
szacunkiem łby. Tylko ja nadal leżałam w niezmienionej pozycji z
ciekawie postawionymi uszami.
Jacob z kolei postanowił się
zwyczajnie zmyć.
– Jacob, a ty dokąd? –
zawołał za nim Sam.
– Idę pożegnać się z ojcem.
Nie widzę powodów, dla których miałbym tu dłużej siedzieć.
– Zauważyłam, że specjalnie ustawił się tyłem do Alfy, nie
chcąc patrzeć mu w oczy.
– Znowu odchodzisz? Jake, nie
rób tego! – Mój pieprznięty braciszek zerwał się z ziemi,
skamląc żałośnie.
– Zamknij się, Seth –
westchnęło kilka osób jednocześnie.
– Nie chcemy cię stracić.
– Sam nagle jakby stał się łagodniejszy.
Szkoda, że nie był taki dla mnie,
gdy...
Stop! Przestań myśleć, Leah. Po
prostu przestań.
– Więc zmuś mnie, żebym z
wami został – warknął Jacob. – Odbierz mi wolną wolę.
Zrób ze mnie swojego niewolnika.
– Wiesz, że tak cię nie
potraktuję.
– W takim razie, nie mam nic
więcej do powiedzenia.
Patrzyliśmy bez słowa, jak odbiega
w stronę swojego domu. Czułam, że Sam usiłuje przeniknąć jego
myśli, chcąc upewnić się, czy wzburzonemu wilkowi nie chodzi
właśnie po głowie coś głupiego – czego, nie oszukujmy, wszyscy
się spodziewaliśmy – ale jak na złość brunatny wilk otoczył
się szczelnym murem myślenia o niczym. A konkretnie o tych czasach,
kiedy to nieprzerwanie był wilkiem, co niezbyt mnie obchodziło.
Zdążyłam już wtedy doświadczyć wraz z nim tego, jak ulegał
najpotrzebniejszym instynktom i nie zaprzątał sobie głowy niczym
istotnym.
Całkiem przyjemne uczucie, ale ja
chyba bym tak nie potrafiłam. Zbyt dobrze czułam się ze
świadomością, że w domu czeka na mnie ciepłe łóżko i lodówka
pełna jedzenia.
– No i co teraz? – spytał
Quil, przerywając przeciągającą się ciszę.
– Czekamy – westchnął
Alfa.
– Nie boisz się? Mam wrażenie,
że może teraz zrobić coś głupiego. Nie powinniśmy mieć go na
oku?
– Przecież nie będziemy go
śledzić. – Spojrzał na mniejszego wilka z politowaniem. –
Chyba możemy się rozejść. Bądźcie w razie czego w gotowości.
Ja zostanę i zaalarmuję was, jak tylko zmieni się w wilka.
Rozległo się kilka niechętnych
pomruków, wszyscy smętnym krokiem zaczęli się rozchodzić.
Nie wiem czemu, ale wrażenie, że
szykuje się coś niekoniecznie przyjemnego, nie opuszczało mnie
nawet na chwilę. Czułam silne kleszcze niepokoju, zaciskające się
na gardle i blokujące oddech. Mimowolnie jeżyłam sierść na
karku, jakby coś niebezpiecznego czaiło się w pobliżu. Nie
ruszyłam się też z miejsca, czujnie obserwując Alfę.
Sam odprowadził wzrokiem snującego
się na samym końcu Collina, odetchnął z niejaką ulgą, gdy ślad
jego myśli zniknął wraz z tym, jak nasz „nowy nabytek”
przemienił się w człowieka. Potrząsnął łbem, jakby próbując
uporządkować umykające myśli, odwrócił się i dopiero wtedy
mnie zauważył.
– Leah! Co ty tu jeszcze
robisz? – spytał sztucznym tonem. Sama nie potrafiłam
określić, co takiego nietypowego było w intonacji jego słów, ale
zdecydowanie nie brzmiała mi na naturalną. Raczej spodziewałam
się, że nie będzie dla mnie taki miły i beztroski.
– Jakoś tak nie mam ochoty
wracać – odparłam, przymykając ślepia. Na rozmawianie z nim
też nie miałam ochoty.
– Co się dzieje?
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem.
Od kiedy to go interesuje, co dzieje się w moim życiu?
– Rodzinka przyjechała.
Wszyscy wspólnie wspominają ojca, udają radosnych i obgadują
mnie, myśląc, że nic nie słyszę – warknęłam, mimowolnie
przywołując w pamięci słowa ciotki. Nawet jako niezbyt wyraźne
wspomnienie raniły mnie do żywego.
– Przykro mi.
– Przykro ci? – Aż
zerwałam się z ziemi, szczerząc kły. Widząc to, wycofał się
kilka kroków, niepewnie kładąc po sobie uszy. Nie miał pojęcia,
czego się po mnie spodziewać. Byłam znana ze swojego niekoniecznie
przyjemnego temperamentu. – Nawet nie mów takich rzeczy.
Doskonale wiem, że guzik cię to obchodzi.
– Nie chcę, żeby członkowie
mojego stada źle się czuli we własnych domach – zaczął.
– A jaką różnicę ci to niby
robi?
– Wasze samopoczucie przekłada
się na skuteczność działania – wypalił, lekko unosząc
wargi.
– Ach. Więc o to chodzi! –
Wyszczerzyłam się sarkastycznie. – Po prostu martwisz się, że
mogę ci zawadzać. Nie musisz się obawiać, jako najsłabszy wilk
ze stada i tak wiele ci nie zaszkodzę.
– Nie myśl o sobie jak o
najsłabszej w sforze – zaprotestował. – Masz wiele
umiejętności, które dla innych są nieosiągalne. Potrzebujemy
cię, tak samo jak całej reszty.
– To reszta mnie potrzebuje. Bo
ty chyba osobiście niezbyt. – Nie mogłam powstrzymać się od
przytyku. Chcąc nie chcąc – zaczęłam intensywnie myśleć o
całej sprawie z Emily, od której wszystko się zaczęło.
Skrzywił się. Moje słowa bolały.
– Leah, proszę, nie
rozgrzebujmy tego. Nie mogłabyś po prostu zaakceptować sprawy
taką, jaka jest? I tak nic nie zmienisz tym, że będziesz się na
wszystkich wyżywać.
– Może i zaakceptowałabym
sprawę – mruknęłam, jeżąc się i obchodząc czarnego wilka
szerokim łukiem, jakbym starała się zajść go od tyłu i
zaatakować – gdyby nie to, że potraktowałeś mnie jak
śmiecia. Jak kogoś nic nie wartego. Naprawdę nie liczyły się dla
ciebie te trzy lata? Czy ty masz pojęcie, ile czasu zapewniałeś
mnie o swojej lojalności, obiecywałeś wspaniałości?
– Wiem, że to długo, ale...
– Nie chcę tego nawet słuchać!
– ucięłam, kłapiąc zębami. – Nic cię nie usprawiedliwia.
Nie zważając na cały ten czas, porzuciłeś mnie, nie uznając za
godną jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia. Potraktowałeś mnie jak
upośledzoną, która nie byłaby w stanie zrozumieć powagi
sytuacji. I po co? Tylko wszystko w ten sposób zepsułeś.
– Nie zamierzam się przed tobą
tłumaczyć – syknął, rzucając mi wzrokiem wyzwanie.
– I dobrze. Bo ja żadnych
wyjaśnień nie zamierzam słuchać. – Odwróciłam się z
gracją. – Mam nadzieję, że miło będzie ci się żyło z
moimi słowami. – I odbiegłam, udając o wiele pewniejszą
siebie, niż w rzeczywistości się czułam.
Bo prawda była taka, że ledwo
trzymałam się na skraju płaczu. Nie chciałam udawać dumnej i
obojętnej – ciało domagało się zwinięcia w kulkę pod
najbliższym drzewem i wybuchnięcia histerycznym, oczyszczającym
szlochem. Czułam spazmy rozpaczy, blokujące oddech i wywołujące
bolesne skurcze w płucach, ale nie poddawałam się im.
Nie, gdy Sam mógł wszystko
słyszeć.
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńNa wstępie powiem, że tak samo jak ty nawet nie lubię Zmierzchu, a moja chwilowa fascynacja lekturą wynikała raczej z faktu, że byłam wtedy w szóstej klasie ppdstawówki i wszyscy to czytali. Sama Bella i Edward od samego początku mnie niezmiernie irytowali, ale i tak ekscytowałam się serią. ;)
Co do samej Lei - również zwróciłam na nią uwagę i było mi jej najzwyczajniej w świecie żal; większość bohaterów miała swoje szczęśliwe zakończenia, nawet jeśli powinni zginąć po drodze z powodu własnej głupoty, a ona nie. Więc kiedy zobaczyłam Twoje zgłoszenie w Rejestrze Blogów, to od razu uznałam, że muszę zapoznać się z tą historią. I na ten moment się nie zawiodłam, bo Leah pozostaje taka, jaka była na kartach książki: nieco wybuhowa, ciężka w kontaktach i przede wszystkim z naprawdę beznadziejnym życiem. Zastanawia mnie, w jaki sposób zamierzasz odmienić jej los (bo zdecydowanie na to zasługuje) i dlatego zamierzam tu regularnie zaglądać. Jest na co czekać, bo piszesz naprawdę zgrabnie i całość jest przyjemna w odbiorze, nawet biorąc pod uwagę charakter Lei. :) Gratuluję dobrej roboty.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Dziękuję za miłe słowa i życzę dalszej dobrej lektury :)
UsuńPodoba mi się Twój styl pisania. Potrafisz bardzo dobrze odwzorować wielowątkowe życie toczące się w watasze. Teraz czeka mnie nadrabianie, możesz być jednak pewna, że zyskałaś stałą czytelniczkę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteś :) I cieszę się, że podoba ci się to, o co bałam się najbardziej, że mi nie wyszło - czyli ta wielowątkowość między wilkami. Piszę bardzo dużo o wilkołakach, a więc bez umiejętności prowadzenia scen zbiorowych ani rusz, tak więc mam satysfakcję jak głupia, że komuś to przypadło do gustu! Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej!
Usuń